Stratedzy walutowi PKO Banku Polskiego zakładają, że pod koniec 2021 r. za euro będzie się płacić siedem groszy mniej niż obecnie, a za amerykańskiego dolara nawet 10 groszy mniej. Na koniec 2022 r. euro będzie kosztować 4,44 zł, a na koniec 2023 r. – 4,40 zł. Kurs dolara będzie wynosił – odpowiednio - 3,70 zł i 3,64 zł.
- Złoty jest walutą cykliczną i powinna mu sprzyjać poprawa w światowej i polskiej gospodarce. Powinna mu także sprzyjać normalizacja polityki pieniężnej w Polsce, szybsza niż w Stanach Zjednoczonych, a zwłaszcza w strefie euro – wyjaśnia Piotr Bujak, główny ekonomista PKO Banku Polskiego.
Jego zdaniem dla kursu złotego nie ma znaczenia, że banki centralny Czech i Węgier podnoszą stopy procentowe, podczas gdy NBP tego nie robi.
- Nie ma powodów, by poziom stóp procentowych na Węgrzech czy w Czechach osłabił złotego względem euro czy dolara. Różnicie w polityce pieniężnej są powodem, by złoty zachowywał się względem głównych walut słabiej niż forint czy czeska korona, ale nie do tego, by osłabł wobec euro czy dolara. To czy straci, czy zyska wobec głównych walut, będzie zależało od innych czynników – apetytu na ryzyko na rynkach finansowych i działań głównych banków centralnych, przede wszystkim amerykańskiego Fedu – podkreśla Piotr Bujak.
NBP popełnił błędy
Pod koniec 2020 r. PKO BP miało najwyższe na świecie prognozy inflacji dla Polski. Estymowane wtedy przez bank 3,1-3,2 proc. to jednak niewiele w stosunku do odczytów z maja i czerwca, a zwłaszcza lipca 2021 r. W ostatnim miesiącu inflacja CPI wyniosła według wstępnych danych równe 5 proc. Ostatnio była tak wysoko w maju 2011 r.

Na 2022 r. PKO BP prognozuje w Polsce inflację w wysokości 3,5-3,8 proc. Jest to prognoza średnioroczna, co oznacza, że w niektórych momentach wzrost cen będzie przekraczał nawet 4 proc., podczas gdy cel inflacyjny NBP to 2,5 proc. z możliwością odchylenia o 1 pkt proc.
Bazowy scenariusz PKO BP wciąż jednak zakłada, że do pierwszej podwyżki stóp procentowych w Polsce dojdzie w lipcu 2022 r. Prognoza ta opiera się na utrzymywaniu się istotnej niepewności związanej z pandemią COVID-19. Gdyby się jednak okazało, że nie dojdzie do kolejnej fali pandemii mimo obecności w Polsce koronawirusa w wariancie Delta, a tym bardziej nie pojawią się restrykcje dotyczące gospodarki, to podwyżka stóp procentowych mogłaby nastąpić wcześniej i – zdaniem Piotra Bujaka – powinna nastąpić wcześniej.
- Czym innym są nasze przewidywania czy nastąpi, a czym innym jest to, czy powinna nastąpić – uczula na rozróżnienie Piotr Bujak.
Według głównego ekonomisty PKO BP pierwsza podwyżka stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej (RPP) powinna mieć miejsce już jakiś czas temu, tak by główna stopa procentowa NBP nie wynosiła 0,1 proc.
- Można nawet pójść dalej i stwierdzić, że stopy procentowe w Polsce nigdy nie powinny być aż tak obniżone. Nawet w najgorszym momencie pandemii. Tak jak w Czechach można się było zatrzymać na poziomie 0,25 proc., albo nawet wyższym – jak na Węgrzech. Być może wtedy mielibyśmy mniejsze napięcia inflacyjne i mniejszą presję na wzrost cen nieruchomości mieszkaniowych – mówi Piotr Bujak.
Można zaakceptować 7 proc.
Zdaniem naszego rozmówcy, jeśli w kolejnych miesiącach zagrożenie epidemiczne nie będzie się materializować, a jednocześnie inflacja będzie utrzymywać się w okolicach 5 proc., to rynek coraz bardziej będzie oczekiwał podwyżki stóp procentowych jeszcze w 2021 r.
- Cały czas nie wydaje mi się, aby większość członków RPP zareagowała w jakikolwiek sposób przed listopadowym posiedzeniem, w trakcie którego poznamy kolejną edycję projekcji inflacji i PKB przygotowywanej przez ekonomistów NBP – zastrzega Piotr Bujak.
Specjalista z PKO BP zwraca przy tym uwagę, że kluczowe będą przewidywania NBP dotyczące nie tyle roku 2021, co lat przyszłych.
- Właściwie tylko to powinno być istotne dla polityki pieniężnej – co będzie z inflacją w kolejnych latach, a nie to, czy w tym roku przebije ona 5 czy 6 proc. Nawet gdyby inflacja osiągnęłaby w tym roku 7 proc., ale mielibyśmy pewność, że w kolejnych latach wróci co celu, to nie ma sensu podwyższać stóp procentowych. To byłby błąd. Szczególnie gdyby 7-procentowy poziom inflacji wiązał się z czynnikami przejściowymi i takimi, na które polityka pieniężna nie ma wpływu – tłumaczy Piotr Bujak.
Jego zdaniem, w dużej mierze tak właśnie jest o czym świadczy fakt, że inflacja bije wieloletnie rekordy nie tylko w Polsce, ale również w Niemczech czy Stanach Zjednoczonych.
Ceny wzrosną i staną
Według głównego ekonomisty PKO BP dopóki podwyższona inflacja nie podkopuje konkurencyjności polskiej gospodarki przez szybszy niż w innych krajach regionu wzrost jednostkowych kosztów pracy i dopóki można wierzyć, że prędzej czy później nastąpi normalizacja polityki pieniężnej, sama inflacja nie szkodzi złotemu. Tym bardziej, że część inflacji w Polsce i na świecie ma charakter przejściowy.
- Chodzi o kumulację popytu – w tym odroczonego - w krótkim czasie, w połączeniu ze stałą, a nawet ograniczoną na skutek pandemii podażą. I teraz, gdy popyt wrócił, a podaż jest ograniczona, to efektem musi być wzrost cen. Niekoniecznie jednak musi się on przerodzić w trwały proces wzrostu cen. Może być to jednorazowe, nieodwracalne przesunięcie cen w górę. Tzn. ceny nie spadną, ale nie będą rosły w kolejnych miesiącach i kwartałach, tylko ustabilizują się na podwyższonym poziomie. Podobny efekt może także wywołać przesuniecie produkcji z najtańszych krajów, do tych położonych bliżej konsumentów w Europie i Stanach Zjednoczonych – tłumaczy Piotr Bujak.
Od 1 sierpnia w ofercie detalicznej skarbu państwa są obligacje oszczędnościowe trzymiesięczne o stałym oprocentowaniu, które wynosi 0,5 proc. w skali roku. Stałe oprocentowanie (1 proc. w skali roku) mają także obligacje dwuletnie. Odsetki są kapitalizowane i wypłacane przy wykupie. Trzyletnie obligacje mają oprocentowanie zmienne. W pierwszym sześciomiesięcznym okresie wynosi ono 1,1 proc. w skali roku, później wyliczane jest na podstawie stawki WIBOR6M. Odsetki są wypłacane co pół roku. Raz w roku odsetki spływają natomiast z obligacji czteroletnich, indeksowanych inflacją. W pierwszym roku oprocentowanie jest jednak stałe i wynosi 1,3 proc., a ewentualne zyski z wysokiej inflacji to perspektywa dopiero kolejnego roku,w którym oprocentowanie będzie sumą wskaźnika inflacji i marży w wysokości 0,75 proc. Obligacje dziesięcioletnie w pierwszym roku przyniosą 1,7 proc. (odsetki są kapitalizowane), w kolejnych latach oprocentowanie będzie sumą wskaźnika inflacji i marży w wysokości 1 proc.
Cena sprzedaży każdej obligacji to 100 zł.