


Zaintrygowała nas portugalska flaga trzepocząca na Mokotowie, w pobliżu basenów Warszawianki. Zawitaliśmy. Lokal urządzony raczej prosto, ale gwarny. Szczególnie dobrze rokowało na wstępie spore grono oblizujących się Portugalczyków. A oni wiedzą, gdzie coś swojskiego przekąsić.
Zaczęliśmy od małży. Choć w białym winie, wyraźnie także we własnym sosie. Mile leżakujące na maśle, ubarwione nutką koperku i pietruszki. Z nietuzinkowym smakowym dyrygentem — lubianą przez nas kolendrą. I z chórkiem podlizującej się im, leciutko podsmażanej cebuli. W kieliszki nalano coś "zielonego". Portugalskie Vinho Verde, Muralhas de Moncao (66 zł but.). Z marszu podbiło małżowe serca. Do tego stopnia, że gdzieś w dali wyraźnie dał się słyszeć portugalski hymn narodowy.
Nasze rozmarzenie przerwała ośmiornica. Pewna siebie (jak zwykle), wtargnęła na stół w całej swej soczystej okazałości — i wyraźnie pod wpływem oliwy z oliwek, także w oparach czosnku. Było w niej jeszcze coś unikalnego smakowo. Przyciśnięty do muru szef kuchni, jak ci w Kiejkutach, za żadną cenę nie chciał zdradzić tajemnicy. Uszanowaliśmy to, pławiąc się w smakach i aromatach. Rozradowani, postanowiliś- my poddać ośmiornicę winnej inicjacji. Początkowo podsunęliśmy jej Vinho Verde, ale się krzywiła (jakoby za kwaśne). Wybrzy-dzała też na portugalskie Chardonnay. Zgoda, było może za bardzo beczkowe. Trudno się nie zgodzić, że czosnkowe młode ośmiornice niekoniecznie przepadają za powiewami wanilii. Ale gdy dostojnie nalano Ensaios FP, 2007, Beiras, Filipa Pato (21 zł kieliszek), nasza ośmiornica zachęcająco rozłożyła ramionka na talerzu. Zauważyliśmy także, że splotły się jej również nóżki. Było dobrze. Bezdyskusyjnie.
Sielanka się skończyła, gdy zaanonsowano "przyjaciela leniwego szefa kuchni", czyli polędwicę pieczoną na rozgrzanym kamieniu według smakowych upodobań biesiadników.
Sekret? Polędwica sama się przypieka na stole, podczas gdy szef spokojnie drzemie w kuchni, kiwając się na taborecie. Ale jej wcześniejsze przygotowanie do stołowych okoliczności z rozpalonym kamieniem to już wyższa szkoła jazdy. Długo się zastanawialiśmy nad tajemnicą wyjątkowego smaku. Padły podejrzenia o kruszenie, może także o łyczek porto (tylko dla kurażu) tuż przed wejściem do sauny. Sugerowano też rozmaryn gdzieś na drugim planie. I trzy podlizujące się sosy. A jako całość? Z całą tą świtą polędwica prezentowała się jako jedna z najlepszych w Warszawie. Z niepokojem oczekiwaliśmy, jak wychwalana przez nas primadonna zareaguje na wino. Nie było niespodzianek, podano czerwonego i dobrze napowietrzonego krajana. Terras do Po, Reserva, 2005, Terras do Sado, Casa Ermelinda Freitas (88 zł butelka). Efekt? Rozszalała się emigracyjna portugalska miłość.
Na deser zaproponowano Morangos a Portuguesa, czyli po naszemu gorące truskawki w polewie a la kogel-mogel. Smakowo znakomite. Początkowo zaatakowaliśmy koleżanki porto, ale od razu dostało mu się po pyszczku. Moscatel de Setubal, 2001, Colheita, Bacalhoa (16 zł kiel.) przywitany został za to z dużą atencją. Już po wstępnych barażach rozpętały się niekontrolowane podniebienne uniesienia. Musieliśmy natychmiast je schłodzić. Daliśmy nura w baseny Warszawianki — dobrze, że były w pobliżu.
