POLITYCY INGERUJĄ W BIZNES DLA KORZYŚCI WYBORCZYCH
Słabość organizacyjna pracodawców utrudnia pertraktacje w sprawie ustalenia optymalnej długości czasu pracy
W kwestii skrócenia czasu pracy biznes kolejny raz zderzył się z polityką i wyszedł z tej kolizji w kawałkach. Posłowie głosowali tak, jakby tego chciała większość wyborców, nie zdając sobie sprawy z efektów ekonomicznych. Ubocznym skutkiem jest osłabienie Konfederacji Pracodawców Polskich.
Senat (w praktyce — AWS) i klub SLD złożyły do laski marszałkowskiej projekty nowelizacji, przewidujące wprowadzenie 40-godzinnego tygodnia pracy w miejsce dotychczasowego 42-godzinnego. W środowiskach biznesu zawrzało. Skrócenie czasu pracy nie przyniosłoby ze sobą zmniejszenia wynagrodzeń dla pracowników. Pracodawcy już kilka miesięcy wcześniej utworzyli koalicję, w której skład wchodziły Konfederacja Pracodawców Polskich, Business Centre Club, Związek Rzemiosła Polskiego i Krajowa Izba Gospodarcza. Wspólna inicjatywa tych organizacji w sprawie nieskracania czasu pracy zakończyła się w Sejmie całkowitą porażką. Spór o to, czy w nowym kodeksie pracy tygodniowy wymiar czasu pracy wynosił będzie 40 godzin, jeszcze się nie skończył. Będzie trwał do chwili uchwalenia nowelizacji kodeksu. Biznes jednak stoi na z góry straconej pozycji.
— Kodeks pracy będzie jeszcze przedmiotem obrad w komisji trójstronnej. Jesteśmy pragmatyczni, jeśli strona przeciwna przedstawi racjonalne argumenty, będziemy w stanie je przyjąć — twierdzi Andrzej Stępniewski, członek prezydium Konfederacji Pracodawców Polskich.
Warszawa nie daruje
Rzecz w tym, że do tej pory merytorycznej dyskusji praktycznie nie było. Działała za to niewidzialna ręka elektoratu. Ogromna większość posłów bez dyskusji odrzuciła projekt przedstawiony przez Komisję Małych i Średnich Przedsiębiorstw uwzględniający postulaty biznesmenów. Za odrzuceniem głosowała dziwna na pozór koalicja — AWS i SLD. Na 376 obecnych na sali 272 odrzuciło projekt komisyjny, „za” głosowało 78 posłów, głównie z Unii Wolności. Na wyniki głosowań wpłynęła presja związków zawodowych. Solidarność realizowała 21 postulat z Sierpnia 1980 r., a OPZZ nie chciało być gorsze.
Motywacje posłów dobrze opisują słowa Bogumiła Andrzeja Borowskiego (SLD), który w sprawie obniżenia o połowę wynagrodzeń za godziny nadliczbowe wyraził się jednoznacznie: „Gdybym tu tego teraz nie napiętnował, nie darowaliby mi tego moi warszawscy wyborcy”.
Inicjatywa biznesmenów trafiła w najgorszy czas dla tzw. niepopularnych rozwiązań. Propozycja nowelizacji kodeksu pracy przedstawiona została przez ich koalicję w sierpniu, a we wrześniu pozytywnie oceniona przez posłów z Komisji Małych i Średnich Przedsiębiorstw.
Ewangelia wyborcza
W końcu września rozpoczął się zjazd Solidarności, na którym wybierano nowe władze związku. W październiku były wybory samorządowe. Nikt nie chciał ryzykować. A kto zaryzykował, ten stracił. Najlepiej to było widać po wyniku Unii Wolności: negatywnie odbiła się na nim propozycja Leszka Balcerowicza, aby znieść ulgi mieszkaniowe. Czy ktoś chciałby ryzykować włączenie niepopularnych rozwiązań do walki wyborczej? Wręcz przeciwnie — elektoratowi przypomniano postulaty pochodzące z innej epoki. Gdy senator Stefan Konarski w imieniu klubu senatorów AWS przedstawiał jeszcze w maju projekt zmian w kodeksie pracy, mówił, że podstawowym założeniem nowelizacji jest skrócenie normy tygodniowej do 42 godzin. Na pytanie senatora Krzysztofa Kozłowskiego (UW) domagającego się przedstawienia symulacji pozwalającej stwierdzić, o ile obniży się PKB, odpowiadał, że dokładnych analiz jeszcze nie ma. Twierdził jednak, że przeprowadzone przed kilku laty obliczenia wskazują, że wykorzystanie czasu pracy kształtuje się na poziomie 33-35 godzin tygodniowo. Są więc rezerwy i poprzez dobrą organizację można ten czas racjonalnie zagospodarować. Podstawowym jednak argumentem senatora Kozłowskiego był postulat z Sierpnia 1980 r. Sejm na sesji plenarnej bezapelacyjnie odrzucił projekt Komisji Małych i Średnich Przedsiębiorstw.
Gwóźdź do trumny
Konfederacja Pracodawców Polskich nie stawiała sprawy nowelizacji kodeksu pracy na forum komisji trójstronnej. Pracodawcy przesłali swoje postulaty od razu do komisji sejmowej, w której mogli się spodziewać przychylności dla swojego stanowiska, również z tego powodu, że ich liczne projekty urealniały prawną regulację stosunków pracy w przedsiębiorstwach prywatnych.
— Przyjęliśmy taką procedurę, bo w komisji trójstronnej przewaga związkowców jest zastraszająca — tłumaczy Andrzej Stępniewski. I smutno dodaje, że związkowcy zawsze będą mieli przewagę. Wszelkie manewry nie na wiele się zdały.
— Mamy nauczkę. Jeśli chcemy przeprowadzić zmiany przez Sejm, to trzeba je omawiać z Solidarnością i OPZZ jeszcze przed zgłoszeniem ich jako inicjatywy legislacyjnej — mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes BCC.
W środowisku tego klubu biznesu słychać głosy, że Konfederacja Pracodawców Polskich (KPP) po raz kolejny nie zdała egzaminu w pertraktacjach z rządem i związkowcami, że jest za słaba i wreszcie, że nie stanowi realnej reprezentacji polskiego biznesu. Korporacja poznańskich pracodawców już wystąpiła z KPP.
Kilka dni temu przedstawiciele biznesu zdecydowali, że trzeba założyć nową organizację reprezentującą ich interesy na forum publicznym. Klasyka życia organizacyjnego: jedna forma nie zdała egzaminu, trzeba znaleźć inną. Polska Rada Biznesu podjęła się roli akuszera nowej organizacji. Co prawda, Ryszard Bańkowicz, dyrektor biura PRB stwierdził, że to nie sprawa nowego tygodniowego czasu pracy przeważyła szalę, ale inni działacze gospodarczy i biznesmeni pytani przez nas o zdanie w tej kwestii twierdzili (zastrzegając sobie personalia do wiadomości gazety), że jeśli porażka w tych kwestiach nie była ostatnim gwoździem do trumny KPP, to jednak wyraźnie wskazuje na źródła słabości konfederacji.
— PRB doszła do wniosku, że konfederacja nie może reprezentować polskich pracodawców, gdy gros dochodów i zatrudnienia to sektor prywatny, a w KPP swoje przedstawicielstwo mają przede wszystkim pracodawcy państwowi — twierdzi Ryszard Bańkowicz.
Dodajmy, że w KPP mają swój udział takie dinozaury socjalizmu, jak kopalnie węgla kamiennego.
— Powstaje przedziwna sytuacja: w komisji trójstronnej państwo reprezentowane jest przez rząd, są tam związkowcy bliscy temu rządowi i KPP reprezentująca głównie przedsiębiorstwa państwowe — dodaje Ryszard Bańkowicz.
Gestykulacja związkowa
Czas pracy najlepiej mierzy się w wielkich przedsiębiorstwach, szczególnie państwowych. Tam zresztą związki zawodowe są silne, a czas pracy regulowany jest, częstokroć już od dawna, przez zakładowe umowy zbiorowe. Gorzej, jeśli rzecz dotyczy maleńkich i większych firm prywatnych. Kontrolując małe zakłady w 1997 r. Główny Inspektorat Pracy ustalił, że zaledwie w 3 proc. z nich przekraczano roczny limit godzin pracy.
— Ale to nie uwzględnia stanu faktycznego, bo w ponad 60 proc. tych zakładów nie prowadzono ewidencji czasu pracy — komentuje Anna Hintz, dyrektor Departamentu Prawnego GIP.
Nasuwa się wniosek, że skrócenie czasu pracy to gest posłów związkowych skierowany do kolegów w wielkich przedsiębiorstwach. Być może jest to gest chybiony, skoro zawierając umowy zakładowe, sami potrafią uporać się z problemem.
ELASTYCZNA PROPOZYCJA: Nasza propozycja zgodna jest z dyrektywą Unii Europejskiej. Nie określa sztywno normy i pozwala zarówno pracodawcom, jak i pracownikom, na elastyczne kształtowanie czasu pracy — twierdzi Andrzej Stępniewski, członek prezydium Konfederacji Pracodawców Polskich. fot. Małgorzata Pstrągowska
DROŻEJ, ALE BEZ SKUTKU: Tam, gdzie panuje bezrobocie strukturalne, skracanie czasu pracy nie przyniesie pozytywnych skutków w postaci zwiększonego zatrudnienia. Krótszy tydzień pracy przyniesie natomiast wzrost kosztów jednostkowych i ograniczy podaż pracowników — mówi Jeremi Mordasewicz, wiceprezes Business Centre Club. fot. Marcin Wegner
GŁOS INSPEKTORA: Przepisy o czasie pracy mają charakter ochronny, bo nadmierna praca staje się przyczyną wypadków — uważa Anna Hintz, dyrektor Departamentu Prawnego Generalnego Inspektoratu Pracy. fot. Borys Skrzyński
KTO PŁACI ZA CZAS: Przedsiębiorcy zagraniczni bez entuzjazmu patrzą na próbę skrócenia czasu pracy. Pomysł byłby celowy, gdyby władze nie przerzucały kosztów jego wprowadzenia wyłącznie na przedsiębiorców. Proponowana przez rząd obniżka podatku dla przedsiębiorstw do 32 proc. została odrzucona przez parlament, który wprowadził 34-proc. podatek. To nie jest wystarczająca zmiana skoro jednocześnie skracany jest czas pracy. W środowisku inwestorów zagranicznych mówi się, że Polska w związku z tym traci nieco na atrakcyjności inwestycyjnej. Zyskają za to nasi niektórzy sąsiedzi — ubolewa Zbigniew Kuśnierek, dyrektor generalny administracyjny Huty Lucchini w Warszawie. fot. Borys Skrzyński