Spośród 3,2 mln obywateli krajów Unii Europejskiej (UE), którzy pracują w Wielkiej Brytanii, aż 800 tys. to Polacy. Zjawisko imigracji zarobkowej na Wyspy istniało na dużą skalę wcześniej, jednak fala wezbrała po rozszerzeniu wspólnoty w 2004 r. o osiem krajów środkowo- i wschodnioeuropejskich. Kształt polityki imigracyjnej Wielkiej Brytanii po wyjściu z UE jest niewiadomą. Z jednej strony pracujący na Wyspach prawdopodobnie nie zostaną odesłani do domu, z drugiej jednak rząd będzie musiał wziąć pod uwagę, że głosującym za brexitem obiecano odzyskanie przez kraj kontroli nad napływem siły roboczej. Wśród możliwych rozwiązań wymienia się system zbliżony do australijskiego, w którym do krajowego rynku dopuszczano by pracowników wykwalifikowanych, takich jak inżynierowie, a nie dawano dostępu niewykwalifikowanym. Dla setek tysięcy pracowników sezonowych, w ogromnej części pochodzących ze wschodnich rubieży UE, może to oznaczać utrudniony dostęp do brytyjskiego rynku pracy. Nie pozostanie też bez wpływu na gospodarkę. Obywatele UE odpowiadają dziś za 31 proc. siły roboczej w przemyśle spożywczym, 21 proc. w hotelarstwie, 16 proc. w rolnictwie oraz 15 proc. w działalności związanej z magazynowaniem. Choć wielu zwolenników brexitu liczyło, że ograniczenie imigracji będzie oznaczało więcej miejsc pracy dla Brytyjczyków, to jednak już wiadomo, że można to włożyć między bajki. Stopa zatrudnienia wśród obywateli brytyjskich w wieku produkcyjnym sięga 74,4 proc. i jest bliska rekordu. Charakter większości zajęć, które wykonują przyjezdni, jest natomiast taki, że wśród Brytyjczyków trudno byłoby znaleźć na nie odpowiednią liczbę chętnych. Nawet nie dlatego, żeby byli mniej pracowici od przyjezdnych, ale ze względu na skrajną elastyczność, której te zajęcia wymagają. Przykłady rozciągają się od prac sezonowych w rolnictwie, gdzie warunki zakwaterowania są prowizoryczne, przez sprzątanie w godzinach nocnych, po pracę w przetwórstwie produktów szybko psujących się, gdzie w zależności od przewidywanego zapotrzebowania pracownicy są wzywani do pracy często z zaledwie kilkugodzinnym wyprzedzeniem. Tego typu zajęcia są dobre dla osób bez rodziny, a w przypadku przybyszów z Europy Środkowej i Wschodniej to szansa na odłożenie pokaźnych kwot na przyszłość. Jednak komuś, kto już ma rodzinę, nie oferują dostatecznej stabilizacji, a na dodatek ich podjęcie grozi utratą prawa do zasiłków. Według dziennika „Financial Times“ brytyjscy pracodawcy, z których wielu dodawało po referendum swoim pracownikom otuchy, mają na wypadek utraty szerokiego dostępu do zagranicznej siły roboczej trzy opcje: albo postawią na automatyzację (co może być trudne w przypadku takich prac jak sprzątanie), albo zrezygnują z nowych inwestycji z obawy przed brakiem rąk do pracy, albo zapewnią stabilizację i warunki finansowe, mogące zachęcić do podjęcia pracy pracowników miejscowych. Zmiany mogą być potrzebne już niebawem, bo wielu przyjezdnych myśli o powrocie. Nawet nie ze względu na obawy o przyszłość czy wzbierające ksenofobiczne nastroje, ale z tak prozaicznego powodu jak osłabienie funta, do którego wkrótce dojdzie ryzyko recesji. Nawet mimo odbicia zanotowanego dzięki wyjaśnieniu obsady stanowiska premiera funt jest słabszy wobec złotego o ponad 7 proc., niż był w dniu referendum.

— Jeżeli funt będzie dalej tracił tak mocno, będę musiał zastanowić się, czy nie warto wrócić i spróbować szczęścia w Polsce — mówił agencji Bloomberg Marek Filipiak, pracujący jako menedżer w brytyjskiej poczcie, który ze swoich zarobków musi finansować raty kredytu, za który kupił mieszkanie w Polsce. Ten przykład dowodzi, że problem zagranicznych pracowników na Wyspach mógłby w dużej części rozwiązać się sam. Jeśli zgodnie z prognozami w następstwie decyzji o brexicie brytyjska gospodarka rzeczywiście spowolni, pociągnie to też w dół inwestycje i zapotrzebowanie na nowych pracowników.
— Przepływy siły roboczej są pochodną koniunktury. Nawet jeśli zasady przyjmowania imigrantów się nie zmienią, ale zmieni się kondycja gospodarki, będzie to miało wpływ na saldo napływów pracowników — uważa Carlos Vargas Silva, naukowiec z uniwersytetu w Oksfordzie.