Polskie i rumuńskie Bachanalia, czyli gdzie prowadzi ryzyko fiskalne

Ignacy MorawskiIgnacy Morawski
opublikowano: 2025-09-04 20:00

Prezes NBP Adam Glapiński krytykuje polski budżet, nazywa politykę fiskalną Bachanaliami i przestrzega przed powtórką tego, co dzieje się w Rumunii. Na szczęście jedna dobra rzecz nas od Rumunii różni.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Leszek Balcerowicz wielokrotnie ostrzegał, że Polska może być jak druga Grecja pod względem konsekwencji wzrostu długu publicznego i populizmu. Adam Glapiński, obecny prezes NBP, wybrał inną analogię geograficzną. Na czwartkowej konferencji prasowej przywoływał przykład Rumunii, która ma najwyższy deficyt w Unii Europejskiej i teraz musi prowadzić silną konsolidację fiskalną. „Spięli konia ostrogami i przystąpili do bardzo zimnej kąpieli. Chciałbym, żebyśmy w Polsce tego uniknęli. Ale wszystko ma swój kres, każde Bachanalia się kiedyś kończą” - stwierdził.

Czymże są te Bachanalia? Rozwińmy wypowiedź, bo dawno prezes banku centralnego tak ostro się nie wypowiadał w sprawie polityki fiskalnej. „Mamy do czynienia z poluzowaniem polityki fiskalnej na wielką skalę i nie uzasadnia tego sytuacja gospodarcza. Jesteśmy na górnym pułapie koniunktury, dotychczas 7-procentowy deficyt [instytucji rządowych i samorządowych – przyp. IM] wydawał się niewyobrażalny przy takiej sytuacji gospodarczej. Nie widzę tych autorytetów ekonomicznych, którzy zawsze pilnowali dyscypliny fiskalnej i prześladowali obsesyjnie NBP, a teraz milczą, nie wypowiadają się, nie istnieją w debacie. To pokazuje jak głęboko upadła nauka ekonomii w Polsce” - mówił szef NBP.

Czy tak ostra ocena i porównanie Polski do Rumunii ma sens? Na pewno istnieje ryzyko, że Polska stanie w końcu przed koniecznością istotnego obniżania deficytu fiskalnego państwa i wtedy będziemy mieli problem z popytem wewnętrznym. Rumunia dziś rozwija się znacznie poniżej swojego historycznego tempa wzrostu, w pierwszym półroczu osiągnęła dynamikę PKB na poziomie 1,5 proc., w porównaniu do 3,4 proc. w przypadku Polski. Ja sam pisałem o tym wielokrotnie, że kształtuje nam się w Polsce dynamika polityczna, w której istnieje konsensus co do zwiększania wydatków na zbrojenia, inwestycje i politykę społeczną, oraz konsensus polityczny przeciwko podwyżkom podatków. Coś musi się zmienić.

Natomiast warto wykorzystać okazje, by pokazać, że jedna rzecz nas od Rumunii mocno różni. Powiedziałbym wręcz, że jest to najważniejszy wskaźnik stabilnościowy gospodarki, ważniejszy niż deficyt fiskalny państwa. Chodzi o deficyt na rachunku obrotów bieżących, czyli wydatków i dochodów kraju w relacji z zagranicą. W Rumunii ten deficyt sięga 8,7 proc. PKB, a w Polsce wynosi tylko 0,9 proc. PKB. W istocie ten deficyt pokazuje, w jakim stopniu wydatki rezydentów kraju muszą być finansowane ze źródeł zagranicznych, a nie krajowych dochodów. Zwykle już 5 proc. deficyt budzi nerwowość jeżeli chodzi o stabilność finansową kraju, choć w przypadku Rumunii sytuację ratują trochę duże transfery z UE, transfery od emigrantów i bezpośrednie inwestycje zagraniczne. Ale mimo wszystko pod względem stabilności Rumunia jest w dużo trudniejszej sytuacji niż Polska.

Jeżeli kraj notuje bardzo wysoki deficyt fiskalny, ale ma zbilansowane saldo obrotów bieżących, to znaczy, że rząd zadłuża się głównie u swoich obywateli: sektor rządowy ma deficyt ma nadwyżkę, a prywatny deficyt. To oczywiście też może wygenerować liczne problemy, ale jest mniej problematyczne niż duże zadłużanie się za granicą. W Polsce mamy do czynienia z delewarowaniem sektora prywatnego i lewarowaniem publicznego, jest zamiana ról. W Rumunii sytuacja jest trudniejsza. Dlatego tam działania oszczędnościowe są rzeczywiście robione na gwałt.

Dla Rady Polityki Pieniężnej wysoki deficyt jest natomiast argumentem, by nie ciąć mocno stóp procentowych. Pisałem o tym wczoraj i słowa Adama Glapińskiego to potwierdzają. „Sytuacja fiskalna jest jednym z czynników ograniczających przestrzeń do obniżek stóp procentowych. To jest pierwszy i najważniejszy czynnik, który ogranicza tę perspektywę”.

W czwartek prezes NBP generalnie dużo mówił o zagrożeniach dla inflacji w Polsce. „Utrzymują się niestety liczne ryzyka dla niskiej inflacji. Jej spadek miał decydujące znaczenie dla obniżenia stóp, ale Rada prosiła, by powiedzieć, że dostrzega ryzyka dla inflacji w kolejnych kwartałach. Chciałbym uniknąć wrażenia, że teraz hulaj dusza, piekła nie ma i stopy będą leciały w dół”. Oprócz sytuacji budżetu, przeciw mocniejszym obniżkom przemawia dobra koniunktura oraz wysoki wzrost przeciętnej płacy w gospodarce.

„Cieszy nas lekkie hamowanie tempa wzrostu płac, ale niepokoi nas to, że dynamika jest wciąż powyżej 8 proc., czyli dużo za wysoka. Szybszy wzrost płac podwyższa wzrost cen usług, sprzyja wzrostowi konsumpcji i z tego powodu jest proinflacyjny. Na szczęście oczekiwane jest spowalnianie dynamiki płac, ale zobaczymy jaka będzie skala spowolnienia” – mówił Adam Glapiński.

Ale na końcu prezes NBP powiedział, że opinie analityków na rynku dotyczące przyszłej ścieżki stóp są bliskie temu, co jest prawdopodobne. A na rynku mediana prognoz wskazuje, że stopy spadną jeszcze o 0,25-0,5 pkt proc. do końca roku. Ostatecznie więc wychodzi na to, że Adam Glapiński nie odżegnuje się od redukcji stóp w tym roku.