Usunięci siłą protestujący pracownicy "Jedynki Wrocławskiej" barykadują wejścia do budynku firmy od zewnątrz. Główne wejście zastawiono m.in. betonowymi kwietnikami. Pracownicy przetrzymują w ten sposób część ochroniarzy i przedstawiciela zarządu firmy.
Akcja usuwania protestujących od trzech tygodni pracowników "Jedynki Wrocławskiej" przeprowadzona została ok. 4 rano w niedzielę. Mężczyzn usuwali ochroniarze firmy wynajętej przez szefów firmy. Trzej strajkujący pracownicy ucierpieli. Dwóch opuściło szpital: jeden z nich ma połamane żebra, drugi ogólne potłuczenia. Trzeci z protestujących, który doznał urazu mostka, przebywa we wrocławskim szpitalu kolejowym.
Usunięci pracownicy nie zrezygnowali jednak z protestu. "Jesteśmy budowlańcami, a oni tak szybko się nie poddają" - powiedział PAP szef zakładowej Solidarności, Zbigniew Rudnik.
Obecnie protestujący barykadują wejścia do firmy. Wokół budynku stoją kilkuosobowe grupy mężczyzn. Główne wejście zastawiono m.in. betonowymi kwietnikami, które stały przed pobliskim Urzędem Miejskim we Wrocławiu. Mężczyźni pilnują nawet włazów do piwnic budynku. "Nie wypuścimy przedstawiciela zarządu, chociaż to bardzo sprytny człowiek. Próbował nawet uciekać przez dach do sąsiedniego budynku. Powiadomili nas o tym okoliczni mieszkańcy. Pilnujemy każdego wyjścia, nawet sąsiedniego domu" - dodał Rudnik. "Próbował uciekać jak szczur" - krzyczeli pozostali mężczyźni. Wokół budynku stoi kilka radiowozów.
Jednak protestujący nie są do końca pewni, czy przedstawiciel zarządu ciągle jest w siedzibie firmy. "Na pewno wypuściliśmy część ochroniarzy, ale tylko ich. Mamy nadzieję, że przedstawiciel zarządu jest w środku" - mówił PAP jeden z protestujących.
Pracownicy "Jedynki Wrocławskiej" zapowiedzieli, że na pewno nie zrezygnują z protestu. Mówią, że jak będzie trzeba będą strajkować przed siedzibą firmy. "Niech cała Polska zobaczy jak traktuje się ludzi" - mówią mężczyźni.
W 3 marca 200 pracowników Jedynki rozpoczęło strajk okupacyjny w obronie 145 zwolnionych dyscyplinarnie osób. Początkowo zarząd nie miał czasu spotkać się ze strajkującymi, gdyż jego przedstawiciele głównie przebywali w Iraku, gdzie podpisywali kontrakty na budowę osiedli mieszkaniowych.
Do spotkania prezesa firmy Krzysztofa Baszniaka ze związkowcami doszło dopiero w ubiegłą środę. Prezes zaproponował strajkującym 600 tys. zł do podziału i odejście z firmy. Baszniak domaga się odejścia nie tylko 145 zwolnionych dyscyplinarnie, ale i 60 pracowników, którzy wspierają tych 145. Związkowcy domagali się jednak przywrócenia do pracy zwolnionych. Godzili się na ewentualne zwolnienia grupowe, ale za porozumieniem stron i przy wypłaceniu 9 odpraw każdemu pracownikowi. Negocjacje więc utknęły w martwym punkcie.