Praskie dzieci kibicują Walii

Agnieszka Ostojska
opublikowano: 2003-09-26 00:00

8 lat temu przyjechał z Walii w interesach. Dziś ma polską rodzinę. Pomaga 350 dzieciom z warszawskiej Pragi — zbiera pieniądze, organizuje święta, wakacje.

Wileńska 55, środek warszawskiej Pragi. Za zielonym, żeliwnym płotem stoi dom — majstrowie właśnie go ocieplają, remontują od lat przeciekający dach. Budynek wzniósł przed wojną ostatni kat Warszawy. Zmarł bezpotomnie, a nieruchomość przekazał dzieciom. Po hufcu harcerskim darowiznę przejęło Towarzystwo Przyjaciół Dzieci.

Przed domem boisko do koszykówki, plac zabaw z piaskownicą, kolorowymi, drewnianymi domkami, huśtawkami, ścianką do wspinaczki, stoły do ping-ponga. Ładnie, schludnie, bezpiecznie.

Na placu i w domu dzieciaki — codziennie przychodzi ich tu około 60. Złażą się po szkole z tornistrami. Dostają obiad, opiekę, pomoc w lekcjach. Mają gdzie spędzić czas z dala od praskich meneli, dealerów narkotyków, pustych domów, pijanych rodziców.

— Czasem przyprowadzają liczne, młodsze rodzeństwo. Niekiedy niemowlęta w wózkach przyciągają, bo mamusia zabalowała i od kilku dni nie ma jej w domu — mówi Wanda Jaworska-Malicka, prezes zarządu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Praga-Północ, opiekunka 4 ognisk.

Obszar otaczający dom Towarzystwa Przyjaciół Dzieci na Pradze-Północ łączy dwie ulice — Wileńską i Równą. Jeszcze kilka lat temu łatwo było tu stracić torebkę, zdrowie, nawet życie. W krzakach koloro- we trunki popijali alkoholicy, czasem pokotem leżeli narkomani. A w środku stał dom, gdzie miały wychowywać się dzieci. Taką rzeczywistość ujrzał Walijczyk Craig Lewis Darbey, który przyszedł na spotkanie z Wandą Jaworską-Malicką.

— Potłuczone butelki, strzykawki. Każdy mógł tam wejść... Stary budynek, wielkie drzewa. Wystarczyło trochę chęci, gospodarności i stworzyliśmy coś, co posłuży innym — mówi Craig Lewis Darbey dyrektor Celtic Asset Management, dobroczyńca dzieciaków z Pragi, członek zarządu TPD Praga-Północ.

Mówi, że nie należy do specjalnie wrażliwych. Nie uważa też, że dużo robi. Swoją działalność na rzecz dzieci z Pragi określa: „Sprawiam, że kula się toczy”. Ośmiela innych, organizuje, zaangażowaniem motywuje ludzi wokół.

Z dzieciństwa pamięta stowarzyszenie Lords Taverners, zapewniające obiady, lunche dla ludzi biznesu. Za nie kupowali minibusy dla dzieci pokrzywdzonych, z rodzin patologicznych. W Polsce brakowało mu takich inicjatyw. Postanowił: też kupi dzieciom minibusa.

— Nie miałem logicznego wytłumaczenia tej potrzeby, ale wiedziałem, że muszę im kupić taki samochód — tłumaczy Craig Lewis Darbey.

Problem, że nikt za bardzo nie wiedział, kto właściwie takiego minibusa potrzebuje. W końcu trafił na Wileńską 55. I tak się zaczęło...

Minibus okazał się kroplą w morzu potrzeb. Lewis zajął się zbiórką pieniędzy dla dzieci z Pragi. Pomogli znajomi z Caledonian Society, organizacji zrzeszającej Szkotów — m.in. w Polsce. Pozwolili używać barw organizacji, by zdobywać fundusze. Zgromadzenie środków na minibusa zajęło półtora roku. Kilkakrotnie dłużej niż się spodziewał. Ale nauczył się, jak zbierać pieniądze. Od tego czasu on i ludzie, których zachęcił, np. Ken Morgan z KPMG, Dorota Znatowicz z TMF, Christopher Zeuner z Cushman & Wakefield, zdobyli fundusze m.in. na 14 wózków inwalidzkich, minibusa, remont dachu, ocieplenie budynku TPD, kolonie.

— Na takie cele nietrudno zdobyć pieniądze. Ale niech pani spróbuje zebrać coś na płot! Nikt nie jest zainteresowany! No bo jak to będzie wyglądało: „firma xy sponsoruje płot”... Nie brzmi, na nikim nie robi wrażenia. Na wózki inwalidzkie — nie ma problemu! A dzieciaki bardziej niż czegoś innego potrzebowały po prostu płotu — rozważa Craig Lewis Darbey.

Darbey to zapalony rugbysta. Jest jednym z pierwszych zawodników warszawskiej drużyny Frogs & Co (Żaby i spółka). Na początku zrzeszała tylko tuzin Francuzów, Anglika i Walijczyka. Każdego roku w pierwszy weekend maja zjeżdżają się do stolicy podobne drużyny z całej Europy. Przy okazji gromadzą fundusze dla dzieci z TPD.

— W tym roku zebraliśmy 6 tys. zł — chwali się Craig Darbey.

Na turnieju goszczą również dzieciaki z Pragi. Dostają napoje, smakołyki, mogą się bawić, grać, skandować.

— Chodzi też o to, by zabrać je z Pragi, pokazać inny świat — mówi Wanda Jaworska.

Ma nadzieję, że choć kilkoro postanowi pójść inną drogą niż rodzice, może znajdzie dla siebie jakiś autorytet. Podobny cel mają również 2-tygodniowe wakacje nad morzem. 14 spokojnych nocy, pełne brzuchy i troskliwość opiekunów. Pieniądze na lato dla 100 maluchów również zbierał Craig z przyjaciółmi.

Największy ruch w świetlicy przy Wileńskiej bywa przed Bożym Narodzeniem. W przygotowaniach do gwiazdki bierze udział ponad 60 osób: ochotników, biznesmenów, pracowników warszawskich firm. Kilkudziesięciu cudzoziemców, Polacy — każdy chce coś zrobić. TPD i przyjaciele — czyli wszyscy ci, którzy w jakiś sposób pomagają, organizują dla dzieci przyjęcie gwiazdkowe.

Bawi się na nich ponad 300 dzieci z Pragi. Wrzawa, radocha, święty Mikołaj, prezenty, łakocie, napoje, gry. Czekają na to i dzieci, i organizatorzy. A tych dołącza coraz więcej. Hotel Marriott upiekł herbatniki, Cadbury Wedel dał czekoladę. Największym sponsorem korporacyjnym jest Tesco. Od nich TPD dostaje kupony na zakupy o wartości 15-20 tys. zł. Craig Darbey jedzie do supermarketu z listą sporządzoną przez panią Wandę i kupuje, co trzeba.

Nad organizacją gwiazdki dla dzieci z Pragi patronat objęła brytyjska ambasada. Nie daje kosza prezentów, ale inni patrzą na inicjatywę przychylniej. Co piątek dzieciaki z wszystkich oddziałów TPD na Pradze (czterech) mają lekcje angielskiego — uczą wolontariusze. Brytyjczycy obiecali również patronat nad najnowszym zamierzeniem: TPD chce adaptować budynek starej szkoły na noclegownię dla dzieciaków. By go dostać od gminy, muszą się zobowiązać, że go wyremontuje. Szuka sponsorów.

— Zdarza się, że mamusia lub tatuś przesadzi z alkoholem. Stają się agresywni. Wówczas lepiej, by dziecka w domu nie było. Zwykle śpi na klatce schodowej. Najgorzej zimą. Niech dzieciaki w naszej noclegowni spokojne śpią... — tłumaczy Wanda Jaworska-Malicka.

Podopieczni się odwdzięczają. Niedawno zjawiła się drużyna narodowa rugby z Walii, by zagrać z polskim zespołem. Darbey postarał się, by dzieciaki z Pragi przyjechały na rozgrywki — wypiły colę, zjadły popcorn, trochę się pobawiły.

A tu niespodzianka: ubrały się w narodowe barwy Walii. Tłum kolorowych uśmiechniętych kibiców skandował na rzecz drużyny gości.

— Zrobiło mi się miło. Zwłaszcza, że w Warszawie mieszka pewnie tylko kilku Walijczyków. Ja z kolegami takiego dopingu nie byliśmy w stanie dostarczyć — mówi Craig Darbey.