Podobno korektę w końcówce stycznia wyzwoliła zapowiedź doprowadzenia przez administrację USA do rozdzielenia działalności inwestycyjnej i klasycznej banków komercyjnych. Jednak ja dramatycznego wpływu tej zapowiedzi na wykresach akcji banków nie widzę. Wydaje się, że po prostu rynek dojrzał do korekty, co widać było zresztą już wcześniej, kiedy standardowe „lepsze od prognoz" wyniki amerykańskich spółek nie budziły entuzjazmu.
Początek miesiąca wyzwolił znowu popyt, ale chęci do kupna akcji wystarczyło na dwa dni. Potem znowu pojawiły się schody, którymi były (znowu podobno) problemy Grecji, Portugalii i Hiszpanii. Chodziło o zadłużenie tych krajów (Grecja) i duży deficyt budżetowy (wszystkie trzy kraje). Czytelnik może się nie zgadzać, z moimi wątpliwościami, bo przecież kłopoty tych krajów z zadłużeniem naprawdę miały wpływ na nastroje. Stawiam jednak proste pytanie: czy wcześniej był ktoś w gronie ekspertów/analityków, kto nie wiedział o tym, że takie problemy muszą się pojawić? Odpowiedź jest równie prosta: nie było takiej osoby. Inaczej mówiąc gdyby tak bardzo przejmowano się tymi problemami to indeksy powinny spadać już dużo wcześniej.
Nie lekceważę, wymienionych wyżej czynników, ale uważam, że i bez nich korekta by się rozpoczęła. Korekta, której rynki akcji od dawna już bardzo potrzebowały tym bardziej, że dane makro publikowane w ciągu tych 3 tygodni nie dawały podstawy do nadmiernego optymizmu. Niewątpliwie jednak problemy krajów strefy euro zwiększyły skalę korekty na rynku EUR/USD. Tam już w grudniu rozpoczęła się korekta półrocznego wzrostu, a sprawa Grecji, Portugalii i Hiszpanii bardzo pomogła w wykształceniu fali C tej korekty. Oczywiście o ile to jest tylko korekta, a nie zmiana trendu, co jest dosyć prawdopodobne, bo jak na prostą korektę to spadki były za duże. Ten rok może należeć do dolara.
W ostatnim tygodniu pretekstu do niewielkiej poprawy nastrojów dostarczyły zapowiedzi pomocy krajów UE (szczególnie Niemiec i Francji) dla Grecji. Pomoc ma być uwarunkowana przeprowadzeniem w Grecji bolesnych reform, ale obawiam się, że wszyscy zdają sobie sprawę, iż takich reform Grecja nie przeprowadzi. Grecy nie są społeczeństwem spokojnie godzącym się na wyrzeczenia. Dali temu wyraz już nieraz, a i obecnie strajki trwają lub są zapowiadane. Obawiam się, że jest to tylko preludium do tego, co może się tam rozpocząć, jeśli rząd naprawdę będzie chciał przeprowadzić bolesne reformy.
Zauważyć trzeba, że państwa strefy euro ograniczyły się do zapowiedzi pomocy i obrony euro (na szczęście nie dotyczy to Polski, która w strefie nie jest). Twierdzono, że nie mówi się o konkretnej pomocy, bo Grecja o taką nie prosiła. Uważam, że nie prosiła, bo nie miała pewności, że dostanie. Taki wniosek zostałby z całą pewnością złożony tylko i wyłącznie wtedy, gdyby była realna szansa otrzymania wsparcia finansowego.
Tymczasem szczyt UE ograniczył się do zapowiedzi monitorowania postępu greckich reform, a pierwszym punktem kontrolnym ma być marzec tego roku. Marzec, dlatego że już miesiąc później Grecja ma spłacić 20 mld USD zadłużenia. To może być prawdziwy test postawy krajów Unii. Decydenci stoją przed prawdziwą diabelską alternatywą. Grecja nie jest bowiem krajem, który ma problemy nie ze swojej winy. Kompletnie nieodpowiedzialna polityka doprowadziła do potężnego zadłużenia, szacowanego na ponad 120 procent PKB (w Polsce mniej niż 50 procent) i olbrzymiego deficytu (ponad 12 procent). Poza tym Grecy systematycznie oszukiwali rynki finansowe i samych siebie, W zeszłym roku przed wyborami twierdzili, że deficyt jest nieco wyższy od sześciu procent, a po wyborach nagle stwierdzili, że jest dwa razy większy. Przypomnieć trzeba, że już wchodząc do strefy euro Grecja podawała nieprawdziwe dane o stanie swoich finansów. Gdyby nie oszukiwała (o czym dowiedzieliśmy się dużo później) to nie miałaby szansy na przyjęcie euro.
Być może zresztą byłoby to dla niej z korzyścią, bo gdyby pozostała przy drachmie to miałaby narzędzia (stopy procentowe i kurs walutowy), dzięki którym mogłaby walczyć z kryzysem. Dewaluacja waluty usunęłaby wiele problemów. Tak zresztą przez całe lata walczyły ze swoimi problemami Włochy, które też mają zadłużenie przewyższające PKB. W strefie euro takich możliwości nie ma, więc całe ciśnienie przenosi się na rynek pracy (płace i bezrobocie), a to prowadzi do rozruchów. W przypadku Grecji może się nawet skończyć rewoltą.
Cała ta akcja „pomocowa" zaczyna wyglądać na dosyć rozpaczliwą obronę strefy euro i samej waluty europejskiej. Wszyscy zdają sobie sprawę, że w przyszłości problemy zadłużonych krajów będą się jeszcze odbijać czkawką, a w drugiej fazie kryzysu mogą doprowadzić do poważnych perturbacji. Strefa euro ma poważne problemy, które mogą się nawet zakończyć jej rozpadem. I nic nie pomogą zaklęcia Jean-Claude Trichet, prezesa ECB, który twierdził niedawno, że pytanie o możliwość opuszczenia strefy euro przez Grecję jest „absurdalne".
Genezę problemów UE widzę w czymś, co określam mianem nadmiernego pośpiechu. Poważnym błędem było według mnie zbyt szybkie poszerzanie Unii. Byłem i jestem zwolennikiem przyjęcia Polski do Unii Europejskiej, ale już wtedy, sześć lat temu, twierdziłem, że dla całego projektu UE takie szybkie przyjmowanie nowych członków jest szkodliwe. Chęć poszerzenia rynków zbytu, a nie idee Roberta Schumana stała za tym pospiesznym poszerzaniem grona członków Unii. Przyjmowano państwo za państwem wpuszczając do klubu, który miał być elitarny nawet takie państwa, w których korupcja i władza struktur mafijnych jest na porządku dziennym. Zrobiono błąd, a teraz UE za to płaci, a ostateczne cena może być bardzo wysoka.
Jakże inaczej wyglądałaby teraz Unia, gdyby wpierw przyjęto konstytucję tego związku państw, w której byłyby jej prawdziwe władze (nie to, co teraz mamy), prawdziwe zasady głosowania (bez liberum veto), prawdziwe, twarde, łatwe do wyegzekwowania reguły rządzące finansami i jednolite podatki, dzięki czemu nie byłoby szkodliwego dumpingu podatkowego. Po ugruntowaniu takiej Unii można by było zapraszać powoli kolejne państwa, które musiałby się zgodzić ze wszystkimi jej regulacjami. Nie byłoby derogacji powalających na przykład na nieprzyjęcie euro. Byłyby za to zasady pozwalające szybko i bez problemu wykluczyć z Unii państwo, które nie stosowałoby się do jej praw.
Brak takich regulacji doprowadził na przykład do tego, że w strefie istnieje pewien mechanizm usankcjonowanego oszustwa. Traktat z Maastricht nakłada na kraje, które chcą wejść do strefy euro, konieczność spełnienia pięciu, wyraźnie określonych warunków. Najważniejsze z nich to deficyt finansów publicznych mniejszy niż 3 procent PKB i zadłużenie mniejsze niż 60 procent PKB. Jednak po wejściu do strefy euro można już spokojnie tych warunków nie przestrzegać. I nie chodzi o sytuacje wyjątkowe (obecny kryzys). Przykład Grecji i Włoch mówi tutaj sam za siebie.
Gdyby przyjęto postulowaną przeze mnie drogę to nie powstałaby diabelska alternatywa, o której pisałem wyżej. Wszyscy przecież wiedzą, że Grecja nie zasługuje na pomoc. Wiedzą też jednak, że jeśli się jej nie pomoże to może przestać płacić długi. Jeśli tak by się stało to cena długu innych, zagrożonych państw wzrosłaby niebotycznie, a to doprowadziłoby do kolejnych tego typu decyzji (kandydaci to Hiszpania i Portugalia). Byłaby to prosta droga do totalnego chaosu, który w końcu musiałby doprowadzić przynajmniej do wyjścia tych krajów ze strefy euro, a być może nawet do rozpadu całej strefy. Pomoc dla Grecji stworzyłaby jednak sytuację moralnego hazardu i doprowadziłaby do zdecydowanego sprzeciwu społeczeństw.
Jeśli mówi się, że państwowe banki Niemiec, czy Francji miałyby kupować lub gwarantować dług Grecji to przecież Niemiec czy Francuz miałby prawo zapytać (i z pewnością by to zrobił), dlaczego ma płacić za głupotę polityków innego państwa? Poparcie dla idei Unii gwałtownie by spadło, a nacjonalistyczne i eurosceptyczne partie zaczęłyby szybko zdobywać zwolenników. Jeśli zaś chodzi o moralny hazard to rządy innych krajów powiedziałby sobie „hulaj dusza, diabła nie ma" - skoro nieodpowiedzialna polityka i oszustwo jest nagradzane to znaczy, że spokojnie można się nieodpowiedzialnie prowadzić (zadłużać), bo i tak bogate państwa przyjdą z pomocą. To w końcu też doprowadziłoby do potężnego kryzysu.
Jak sobie z tą alternatywą poradzi Unia? Jeśli pomoc będzie potrzebna, a zakładam, że będzie, to pomoże Grecji. Ze strachu i na zasadzie: odsuniemy problem na później, może sam się rozwiąże. Uważam, że taka decyzja byłaby błędem. Ktoś może zapytać: uważałeś, że trzeba ratować banki, więc dlaczego nie jesteś konsekwentny i nie chcesz ratować Grecji? Odpowiedź jest prosta. Brak ratunku dla banków zakończyłby się upadkiem całego, globalnego systemu bankowego, recesją gorszą niż ta w latach 30. tych XX wieku i dramatem całej ludzkości. Nie było wyjścia, ale po pomocy powinny przyjść szybkie i radykalne reformy całego systemu. Ich niestety nie widać, a zapowiedzi rozdzielania działalności bankowej od inwestycyjnej (jedynie w USA) to jedynie ich namiastka. Niewypłacalność Grecji zmusiłaby do przyjęcia przez strefę euro zasad pomocy i wykluczania ze strefy, co znacznie zwiększyłoby wiarogodność zarówno strefy jak i całej Unii. Potężne problemy miałaby Grecja i być może Hiszpania i Portugalia, ale nie cały świat. Nie mam jednak złudzeń - do takiego rozwiązania nie dojdzie. Dzięki ślepocie i tchórzliwości polityków przyjdzie czekać na kolejne fale kryzysu.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
