TIM, który przez dwa lata ponosił straty, obiecuje zyski netto. Nie wyklucza nawet przejęć.
0,5 mln zł zysku netto w tym roku i 3 mln zł w ciągu kolejnych 12 miesięcy. Takie są prognozy giełdowego TIM, specjalizującego się w obrocie wyrobami elektrycznymi i elektrotechnicznymi. To może wyglądać na pobożne życzenia, bo TIM w latach 2001-02 poniósł ponad 18 mln zł strat. Ale spółka zdążyła już pozytywnie zaskoczyć inwestorów, zarabiając w trzecim kwartale prawie 2 mln zł.
— Nasze prognozy są ostrożne i realne do osiągnięcia — deklaruje Krzysztof Folta, prezes TIM, przyznając jednak, że w przeszłości różnie bywało z obietnicami.
— Jeśli TIM rzeczywiście wypracuje 3 mln zł, to kurs jego akcji z pewnością znacznie wzrośnie. Pytanie tylko, czy to się uda — komentuje Marek Świętoń, analityk ING IM.
Według Krzysztofa Folty, poprawa wyników to głównie efekt wdrożenia w firmie zintegrowanego systemu informatycznego, który pozwolił uporządkować sprzedaż i wyeliminować nierzetelnych klientów. Początkowo było to bolesne. Sama rezygnacja z odbiorców, którzy nie płacili za towar, zredukowała przychody TIM o 40 proc. Ale opłaciło się. Jednak nawet jeśli wrocławska firma wywiąże się z prognoz, to akcjonariusze nie mają co liczyć na rychłą dywidendę. Najpierw trzeba odbudować kapitały własne spółki.
TIM ma 22 oddziały, głównie w południowo-zachodniej Polsce. Ale ta liczba ma wzrosnąć. Jest kilka scenariuszy, m.in. otwarcie nowych placówek albo przejmowanie firm z branży (podobno były negocjacje z inną spółką giełdową — Ampli).
— W przypadku akwizycji wszystko rozbija się o kwestie ambicjonalne. Założyciele firm nie mogą pogodzić się z mniejszymi wpływami w połączonym podmiocie — tłumaczy prezes.