Prowizorycznie, ale strategicznie

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2024-08-22 20:00

Pobyt indyjskiego premiera Narendry Modiego w Warszawie zapisze się w kronikach polityki międzynarodowej jako niezwyczajny, z jednej strony uwzględniając wielkość jego państwa, z drugiej zaś prowizoryczność wizyty.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Wyłącznym powodem przypomnienia sobie – po 45 latach niebytu – przez szefa rządu Indii, że na wschodnich rubieżach UE i zarazem NATO istnieje takie państwo jak Polska, była konieczność wykonania u nas przystanku po drodze do Kijowa. Od dwóch lat najwyższa polityczna półka z całego świata podróżuje do ogarniętej wojną Ukrainy przez port lotniczy Rzeszów Jasionka i dalej na kołach specjalnego pociągu z Przemyśla. Akurat Narendra Modi swoją trasę mógł wcześniej upublicznić, albowiem na terytorium Ukrainy nie grozi mu np. jakaś zabłąkana rosyjska rakieta – wszak 9 lipca na Kremlu ściskał się z Władimirem Putinem, który zawiesił mu na szyi Order Świętego Andrzeja, najwyższe odznaczenie Federacji Rosyjskiej.

Największym konkretem wizyty stało się ogłoszenie podniesienia relacji Polski i Indii do rangi partnerstwa strategicznego. To bardzo pojemne określenie porozumienia państw lub organizacji dążących do osiągania wspólnych celów oraz maksymalizacji wzajemnych korzyści. Ma znaczenie symboliczno-polityczne, nie jest uszczegółowionym dwustronnym traktatem, zatem nie podlega późniejszej ratyfikacji. Bezwzględnie jednak powinno mieć formę pisemną, chociażby było jedynie zbiorem wzniosłych deklaracji i ogólnikowego chciejstwa. Pamiętam np. z 2011 r. ogłoszenie partnerstwa strategicznego między Polską a Chinami. Wtedy dokumenty podpisali i wymienili w czerwonych okładkach prezydenci – Bronisław Komorowski i Hu Jintao. Tym razem premierzy Donald Tusk i Narendra Modi podniesienie stosunków na poziom strategiczny jedynie zadeklarowali ustnie. Trudno nie odnieść wrażenia, że uzgodnili to na poczekaniu podczas rozmów w KPRM. Od strony proceduralnej wizyta przygotowywana była w takim niedoczasie, że nie zaowocowała podpisaniem jakiejkolwiek polsko-indyjskiej umowy czy chociażby jej promesy w jakiejkolwiek sprawie. Sto procent jej dorobku to ogłoszona przez premierów ustnie lista pragnień oraz bardzo nielicznych obietnic. Narendra Modi m.in. zadeklarował przyjęcie przez liczące 1,45 mld mieszkańców Indie w programie stażowym aż… 20 młodych Polaków. Donald Tusk nie zrewanżował się liczbą możliwych do przyjęcia przez Polskę filmowców z Bollywood.

Premier Indii w wystąpieniu umieścił niepozorne zdanie, na które warto zwrócić uwagę. Podkreślił, że globalne wyzwania wymagają reform Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) oraz innych instytucji międzynarodowych. To podnoszony od lat przez Indie postulat rekonstrukcji Rady Bezpieczeństwa (RB) ONZ w kierunku zwiększenia liczby stałych członków z prawem weta wobec rezolucji. Stałe miejsca utrzymuje od 1945 r. powojenna wielka piątka: Stany Zjednoczone, Związek Radziecki (od 1991 r. Rosja), Wielka Brytania, Francja oraz Chiny (od 1971 r. Chińska Republika Ludowa, wcześniej to miejsce zajmował… Tajwan). Wszyscy stali członkowie dysponują bronią jądrową, która znajduje się także w arsenale Indii i kilku innych państw. Głównym argumentem jest jednak okoliczność, że Indie wyprzedziły już ludnościowo Chiny i zajmują w tej kategorii pierwsze miejsce na świecie. Ambitnych chętnych na stałe do RB jest jednak więcej – Niemcy, Japonia, może Brazylia, jakiś delegat Afryki – zatem z reformy ONZ nic nie wyjdzie, ponieważ blokuje ją… stała piątka. Dla Indii zastępczą ścieżką realizacji ambicji jest zatem nie skonfliktowana wewnętrznie G20, lecz rywalizująca z Zachodem podgrupa BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, RPA), rozrastająca się o nowych członków. Najbliższy szczyt BRICS+ odbędzie się 22-24 października w rosyjskim Kazaniu. Pierwszy raz od napadu na Ukrainę globalnie zatriumfuje tam osobiście gospodarz Władimir Putin, któremu będzie hołdował m.in. Narendra Modi.