Wyprzedaż, jaka przetoczyła się przez globalne rynki, na giełdzie w Warszawie zostawiła po sobie całkowite spustoszenie. Amerykański indeks S&P500 oddał całość zysków wypracowanych w ostatnich trzech latach, a niemiecki DAX znalazł się na pułapie, który pierwszy raz osiągnął ponad sześć lat temu. Jednak w przypadku warszawskiego WIG20 o żadnej hossie mówić nie można było, a indeks i tak tąpnął najmocniej w historii. Nawet przy uwzględnieniu dywidend znalazł się najniżej od lipca 2009 r., kiedy dopiero wychodził z załamania po upadku banku Lehman Brothers.

Już po korekcie o premie z zysku mWIG40 znalazł się najniżej od 5,5, a sWIG80 — od 7,5 roku. Indeksy pod koniec tygodnia odbiły, a część inwestorów rzuciła się do kupowania przecenionych akcji. Niektóre z nich podrożały nawet o kilkadziesiąt procent. Do ostrożności w inwestowania w takich warunkach namawia Bartosz Pawłowski z mBanku.
— Na wielu rynkach dostrzegam spore okazje, jednak w momencie kiedy warunki dyktuje płynność, wyceny tracą jakiekolwiek znaczenie — zaznacza Bartosz Pawłowski, dyrektor inwestycyjny w bankowości prywatnej mBanku.
Ceny wielu instrumentów mogą odbiegać od wartości godziwej, bo rynki zaczęły poruszać się w sposób nieskoordynowany. Wiele wahań rynkowych wynika tylko z tego, że inwestorzy są zmuszeni do zamykania nawet dobrze rokujących na przyszłość pozycji tylko w celu zabezpieczenia płynności. — Z twardym dnem możemy mieć do czynienia już teraz, ale równie dobrze jego wyznaczenie może zająć jeszcze tydzień i w tym czasie indeksy spadną o kolejne 20 proc. — przewiduje Bartosz Pawłowski.
Wygrani i przegrani
Zdaniem Adriana Apanela, zarządzającego MM Prime TFI, obronną ręką z rynkowego krachu powinny wyjść spółki, które wprawdzie dotknęła silna przecena, jednak ich działalność nie powinna znacząco ucierpieć na problemach związanych z epidemią. Przykład to spółki gamingowe (spędzanie przez konsumentów większej ilości czasu w domu powinno wesprzećsprzedaż gier), dostawcy internetu i telewizji, jak Cyfrowy Polsat czy Orange, a zwłaszcza dostawcy treści pay per view (amerykański Netflix).
— Lepiej unikać przedstawicieli branży turystycznej czy linii lotniczych, bo konsumenci mogą bać się korzystać z ich usług jeszcze jakiś czas po normalizacji sytuacji z nowymi zachorowaniami — dodaje specjalista.
Problemy przedłużać się mogą także w przypadku firm przemysłowych. Popyt na ich produkty może spaść, a tym mniej zautomatyzowanym, a bardziej polegającym na sile roboczej grożą zakłócenia w produkcji, nim zniesione zostaną związane z epidemią obostrzenia. Tymczasem deweloperzy, choć powinni zyskać na niższych stopach procentowych, to mogą ucierpieć z powodu opóźnień w decyzjach administracyjnych oraz w realizacji projektów przez wykonawców.
— W tym momencie wciąż koncentruję się na obronie dobrego wyniku Funduszu od początku wybuchu epidemii, ale powoli zaczynam szukać okazji do powiększania długich pozycji. Obserwuję przede wszystkim spółki z wysokimi marżami, niskim zadłużeniem i płynnymi aktywami, bo nie będą zagrożone w razie pogłębienia kryzysu — zaznacza Adrian Apanel.
Według zarządzającego warto również przyjrzeć się branży handlu dobrami szybkozbywalnymi. Dino, Jeronimo Martins czy Eurocash mogą skorzystać na tym, że kryzysowa sytuacja skłania ludzi do gromadzenia zapasów, których być może nie będą nawet w stanie zużyć, a łańcuchy dostaw pracują sprawnie.
— Warto obserwować w czasie zakupów, które sieci mają najmniejsze problemy z pracownikami i zatowarowaniem, i wybierać akcje tych spółek do portfela — zauważa Adrian Apanel.
Kryzysowy impuls
Zupełnie inaczej do tematu podchodzi jednak Bartosz Pawłowski, według którego kryzysy historycznie raczej przyspieszały niż spowalniały modernizację i tak powinno być również tym razem. Zagrożenie koronawirusem unaoczniło potrzeby automatyzacji pracy i usprawniania organizacji pracy zdalnej.
— Potencjalnych zwycięzców szukałbym w branży IT i biotechnologiach. Nie zdziwiłbym się, gdyby na przykład Microsoft zalała fala nowych zamówień na rozwiązania chmurowe. Nie wchodziłbym w spekulacje, że na epidemii zarobią przykładowo dostawcy jedzenia do domu, bo to nie jest biznes, gdzie występują korzyści skali, czy rozważania, która sieć handlowa lepiej zabezpieczy sobie dostawy, bo nie to będzie kluczowe — argumentuje Bartosz Pawłowski.
Zdaniem Jarosława Leśniczaka, zarządzającego PZU TFI, podstawowym warunkiem, by pozwolić sobie na szukanie okazji do tanich zakupów, jest długoterminowy horyzont inwestycyjny. Zmienność jest bardzo wysoka, a sytuacja wciąż wyjątkowo niestabilna, więc transakcje nastawione na szybki zarobek wiążą się z ogromnym ryzykiem, tłumaczy specjalista. Choć do tej pory polskie akcje plasowały się wśród najsilniej przecenianych na świecie, to według niego potencjalnych okazji najlepiej szukać właśnie na rynku krajowym. Wszystko dlatego, że chociażby w przeciwieństwie do amerykańskiego polski rynek jest historycznie bardzo tani, a zadłużenie spółek dużo niższe. Koniunkturana GPW nie oderwie się od światowej, jednak od tego momentu wszelkie zniżki powinny być łagodniejsze, zapowiada Jarosław Leśniczak.
— Zwróciłbym uwagę na rozsądnie wyceniane blue chipy z atrakcyjną stopą dywidendy, stabilnymi przepływami finansowymi i solidnym bilansem. Te warunki spełnia chociażby jeden z przedstawicieli sektora finansowego, którego akcje notowane są przy wskaźniku ceny do zysku poniżej 10 — zauważa specjalista.
Lepiej się spóźnić
Mimo to jego zdaniem wciąż lepszym pomysłem od prób łapania dołka wydaje się przeczekanie obecnej wyprzedaży, nawet za cenę spóźnionego powrotu na rynek. Obecnie nie dysponujemy żadnymi wskazówkami co do tego, kiedy przeminie epidemia oraz jak długa i jak głęboka będzie globalna recesja, tłumaczy zarządzający.
— Konsekwencje zaburzeń w łańcuchach dostaw są trudne do oszacowania, bo z początku są kompensowane przez czerpanie z zapasów. Jednak im bardziej przedłuża się czas ich trwania, tym szybciej zwiększają się szkody. Dlatego nie mogę wykluczyć recesji o podobnej głębokości jak w 2009 r. — ocenia Jarosław Leśniczak.
Według specjalisty sygnały wskazujące na zbliżającą się poprawę sytuacji będą trzy: wyhamowanie liczby nowych zakażeń w Europie i USA, na tyle silna reakcja banków centralnych i polityki fiskalnej, by przywrócić zaufanie inwestorów, a w dalszej perspektywie (zapewne nie wcześniej niż jesienią) stworzenie szczepionki. Jednak zdaniem Bartosza Pawłowskiego pewne zachęcające sygnały widać już teraz.
— Optymizmem napawa reakcja Fedu i EBC, które odrobiły lekcję z kryzysu finansowego. Dbają o zapewnienie rynkom płynności i dały rządom zielone światło do daleko posuniętej stymulacji fiskalnej — zauważa dyrektor inwestycyjny w mBanku.
Jego zdaniem nie należy się przesadnie obawiać, że wciąż brakuje szczegółów takich programów. Po upadku Lehman Brothers przyjęcie programu TARP zajęło kilka tygodni i za pierwszym razem został on przez kongres odrzucony. Sytuacja nie jest tak zła jak w kryzysie finansowym, a to argument, by szukać okazji do kupna przecenionych aktywów, ocenia Bartosz Pawłowski.
— Problem polega na tym, czy inwestorzy wytrzymają presję w przypadku kontynuacji załamania. Jeśli nie, to obecne okazje mogą ustąpić miejsca jeszcze lepszym — zastrzega specjalista.
Poznaj program warsztatu "Alternatywne Spółki Inwestycyjne", 25 września 2020, Warszawa >>