Skoro SLD nie chce zgodzić się na rozwiązanie Sejmu, rynki finansowe mają dużo czasu na umacnianie złotego. Rząd Marka Belki daje im wszak gwarancję spokoju.
Z Ameryki
Zakładałem, że indeksy ruszą w górę w drugiej połowie tygodnia. Ruszyły wcześniej, ale to po prostu rynkowi się należało. Tyle tylko, że wzrost był minimalny i jak na kończące miesiąc „window dressing”, wręcz żaden. Narzuca się myśl, że była to tylko przerwa w trendzie spadkowym. Nie ma już szans na to, by styczeń zakończył się wzrostem indeksów. A przypominam, że „styczniowy barometr” rzadko się myli, np. w ostatnich 10 latach tylko dwa razy (w tym raz, kiedy w 2003 r. rozpoczęła się wojna z Irakiem, co zniekształciło obraz rynku). Mamy za sobą już większość raportów kwartalnych oraz Forum Gospodarcze w Davos. W poniedziałek zareagujemy jeszcze na wybory w Iraku i na posiedzenie OPEC, i już będzie można żyć przygotowaniami do posiedzenia FOMC (komitetu sterującego polityką monetarną USA), spotkania grupy G7 i ważnych danych makro.
Patrząc z perspektywy zamknięcia tygodnia, na rynku walutowym panował spokój. Jednak z dnia na dzień kurs EUR/USD szybko się zmieniał. Spekulanci muszą przecież na czymś zarobić. Wielkim tematem od tygodni jest posiedzenie G7. Chodzi konkretnie o to, czy Chińczycy zgodzą się uwolnić lub choćby nieco wzmocnić juana. W zeszłym miesiącu swoimi wypowiedziami wprowadzili dużo zamieszania. Raz wydawało się, że nie ma mowy o rewaluacji, a za chwilę, że podczas posiedzenia G7 sprawa uwolnienia juana będzie bardzo poważnie dyskutowana. Uważam, że pełne uwolnienie juana nie wchodzi w rachubę, bo natychmiastowe wzmocnienie go o 20-25 proc. miałoby katastrofalne skutki dla tamtejszej gospodarki. Można rozważać różne scenariusze, ale jeden z bardziej prawdopodobnych zakłada realizację zysków przez kapitał od dawna przygotowany na ten ruch. Gdyby tak się stało, jego ucieczka z Chin doprowadziłaby do zawału w gospodarce, czego przecież nikt nie chce, bo zaszkodziłoby to całemu światu. Faktem jest jednak, że dotychczasowe delikatne próby spowolnienia gospodarki Chin na razie nie odnoszą skutku – PKB w czwartym kwartale wzrósł o 9,5 proc. Chińczycy z pewnością podniosą stopy procentowe, ale nie jest również wykluczone, że rezygnując ze sztywnego powiązania juana z walutą amerykańską, uzależnią go od koszyka walut, w którym będzie dolar, euro, jen i inne waluty ważnych dla tego kraju partnerów. Trochę to dolara osłabi, ale nadal będzie trwała spekulacyjna gra na uwolnienie chińskiej waluty.
Dane makro w zeszłym tygodniu były dobre, ale było ich mało i nie za dużo mówiły o przyszłości. Podawany przez Conference Board wskaźnik zaufania konsumentów amerykańskich, niespodziewanie wzrósł w styczniu, osiągając sześciomiesięczny szczyt. Można jednak podejrzewać, że Conference Board popełnił jakiś błąd badawczy, bo przecież w pierwszym miesiącu roku indeksy giełdowe spadały, cena ropy wzrosła o 20 proc., a rynek pracy poprawiał się w tempie zdecydowanie niewystarczającym. Poza tym najniższy do początku 2003 r. wzrost PKB powinien uświadomić wreszcie wszystkim, że gospodarka zwalnia.
Nie zapominajmy o niedzielnych wyborach w Iraku. Prawdę mówiąc, to raczej „wybory” niż wybory, bo wiele partii ogłosiło bojkot, duża ilość regionów była z góry wykluczona, a w tych, które szły do wyborów, nie można było liczyć na przyzwoitą frekwencję. Zakładam, że USA ogłoszą sukces wyborów. Już w czwartek prezydent George W. Bush mówił, że po nich nowy rząd prawdopodobnie zechce, by wojska USA pozostały w Iraku. Mówił to w sytuacji, kiedy olbrzymia, wręcz przytłaczająca większość partii chce, by Amerykanie wrócili do domu. Jasne jest, że USA z Iraku się nie wycofają, a wybory niczego nie zmienią. To znaczy zmienią, ale w kierunku niekorzystnym dla świata. Jeśli Irakijczycy dojdą do wniosku, że zostali oszukani, to obecne piekło może zamienić się w wojnę domową. Nie piszę tego bez powodu – cena ropy mogłaby w takiej sytuacji wystrzelić w górę.
Czeka nas teraz trudny tydzień. Mniej będzie raportów kwartalnych spółek, za to zostanie opublikowanych mnóstwo danych makro. Ukoronowaniem tygodnia ma być miesięczny raport z rynku pracy. Osobną sprawą jest posiedzenie FOMC. Mimo wcześniejszych pogróżek, bardzo wątpliwe jest, by stopy zostały podniesione o 50 pkt baz., a tylko to mogłoby rzucić rynek akcji na kolana i bardzo pomóc dolarowi. Jeśli i w komentarzu po posiedzeniu nie będzie ostrzeżenia, że stopy mogą szybko zwyżkować, to teoretycznie dolar powinien tracić, a akcje zyskiwać. Teoretycznie, bo to posiedzenie tak bardzo ważne nie będzie, a rynki finansowe będą się szykowały na raport z rynku pracy. Jak zwykle, sama reakcja może być gwałtowna acz krótka. Jeśli weźmie się pod uwagę, że gospodarka wyraźnie zwalania, to rynek oczekiwać będzie złych informacji, o ile nowe dane makro tego obrazu nie zmienią. Z tego wniosek, że przed nimi indeksy powinny spadać, a dolar tracić.
Z Polski
Jak stali Czytelnicy pamiętają, od dawna byłem zdania, że ten rok nie będzie dobry dla giełd. Myślę, że wielu z nich dziwi się, dlaczego mimo słabego początku roku, już w styczniu nie pisałem, że hossa się skończyła i wciąż daję nadzieję posiadaczom akcji. Wytłumaczenie jest proste – dopóki takie rynki, jak węgierski i czeski, będę biły rekord za rekordem, a giełdy europejskie będą zwyżkowały (francuski CAC40 zakończy styczeń na plusie), ciągle jest jeszcze szansa na kontynuację hossy u nas. Zgodnie z założeniami, w zeszłym tygodniu rynek odbijał. Stabilny złoty najwyraźniej uspokoił inwestorów zagranicznych i rozpoczął się odroczony efekt stycznia.
Otrzymaliśmy kolejne dane makro. Sprzedaż detaliczna w grudniu wzrosła nieznacznie, a bezrobocie, mimo ciepłej zimy i dużej dynamiki produkcji budowlanej, się zwiększyło. Wicepremier Jerzy Hausner twierdzi, że w styczniu znowu wzrośnie. Co prawda podawany przez BIEC wskaźnik wyprzedzający koniunktury (WKK) rośnie, ale czyni to tak ślamazarnie, że można nawet obawiać się wejścia gospodarki w stagnację. Możliwe, że w pierwszej połowie roku z powodu wysokiej bazy dynamika produkcji (liczona w stosunku rocznym) zejdzie poniżej zera. Podobnie może być ze sprzedażą detaliczną. Jak w takich warunkach PKB ma wzrastać o 4,5-5,5 proc., co zakładają prawie wszyscy ekonomiści? A nie zapominajmy o tym, że PKB w zeszłym roku był podnoszony przez bardzo duży stan zapasów. Jeśli przedsiębiorstwa będą te zapasy upłynniały, to dynamika wzrostu PKB będzie malała. Te słabe dane rodzą jednak nadzieję na szybką obniżkę stóp. To, niestety ze szkodą dla gospodarki, będzie na razie pomagało złotemu, bo wzrośnie popyt na polski dług (w oczekiwaniu na obniżkę stóp ceny papierów będą rosły).
Mimo bardzo słabych danych makro Rada Polityki Pieniężnej nie zmieniła ani poziomu stóp procentowych, ani swojego nastawienia. Nikt tego zresztą nie oczekiwał. Nowością było stwierdzenie, że RPP nie widzi spowolnienia gospodarczego, bo złe dane o dynamice produkcji to za mało, by się tym przejmować. Szkoda, że nastawienie nie zostało zmienione. Zakładam, że zmieni się w lutym, a pretekstem może być nowa prognoza inflacyjna banku centralnego. Na początku tygodnia prawdopodobnie odbędzie się spotkanie rządu z NBP, ale nie oczekuję żadnych rewelacji. Bank nie chce straszyć rynku interwencją, nie boi się silnej złotówki, więc takie spotkania konkretnego rezultatu przynieść nie mogą. Złotego nie przeceniło nawet ostateczne fiasko planu Hausnera, a z obiecującej formacji podwójnego dna na kursie euro zrobiła się flaga, z której wyłamanie może dać szybciej wzmocnienie nawet do 3,90 zł za euro.
Nawiasem mówiąc, oczekiwania co do losów naszej waluty są rozbieżne. HSBC uważa, że złoty będzie się nadal wzmacniał. Najważniejszy powód to napływ do Europy Centralnej kapitału szukającego wyższego zwrotu niż w strefie euro. Na drugim biegunie jest PNB Paribas, który twierdzi, że w ciągu jednego do trzech kwartałów może dojść do poważnej korekty złotego, a powodem przeceny będzie ryzyko przedwyborcze, spowolnienie wzrostu gospodarczego i zwiększenie deficytu obrotów bieżących. Jeśli chodzi o prognozę HSBC, to uważam, że instytucja ta, tak jak większość uczestników rynku finansowego, zbyt wierzy w „nową jakość” rynków rozwijających się. Hernando Cortina, strateg inwestycyjny z Morgan Stanley, twierdzi, że papiery wartościowe krajów zaliczanych do „emerging markets” są obecnie kupowane z najmniejszym dyskontem w stosunku do tych notowanych ma rynkach rozwiniętych. Najwyraźniej już dawno nie było żadnego kryzysu typu rosyjskiego, azjatyckiego czy brazylijskiego... Zdecydowanie popieram opinię BNP Paribas, ale problem w tym, że prognozy WGI odnośnie kursu złotego opierały się na założeniu, że wybory odbędą się w czerwcu. Coraz bardziej prawdopodobne jest jednak, że SLD się na to nie zgodzi. W tej sytuacji rynki finansowe mają jeszcze dużo czasu na umacnianie złotego, bo rząd Marka Belki daje im gwarancję spokoju.
Tydzień będzie obfitował w wydarzenia, zarówno na świecie, jak i w Polsce, a poza tym niedługo rozpocznie się publikacja raportów kwartalnych spółek. Prawie zawsze przed sezonem wyników indeksy na naszej giełdzie spadają – tak jakby fundusze czekały i nie angażowały się. Wyłamanie z klina na wykresie WIG nadal podtrzymuje sygnał sprzedaży, ale niektóre oscylatory już dały sygnały kupna, a obrona przez WIG20 linii trendu i duże obroty zachęcają do kupna. Różnie więc można patrzeć na nasz rynek akcji. Obóz byków powinien być bardzo zaniepokojony olbrzymim optymizmem analityków ujawnionym przez Wigometr. Okazało się, że byków jest 55 proc., a niedźwiedzi 23 proc. Taka sytuacja przeważnie prowadzi do spadku indeksów — stanowczo za dużo jest optymistów. Uważam, że fundamenty powinny pomagać niedźwiedziom, ale dopóki nie pęknie linia trendu na WIG20, byki nie zrezygnują z selektywnego kupowanie dużych spółek.