Protest rolników zaczyna przybierać rozmiary, które mogą mieć istotny wpływ na funkcjonowanie wielu segmentów gospodarki, a także na długofalowe interesy całego społeczeństwa. Rolnicy zapowiedzieli blokadę całej granicy polsko-ukraińskiej, a także wszystkich istotnych szlaków logistycznych. Wśród komentatorów politycznych można często przeczytać reakcje typu: rolnicy ulegają rosyjskiej propagandzie, ale to błędne podejście. Warto najpierw zrozumieć źródła protestu i zastanowić się nad mechanizmami reakcji.
Protestujący deklarują, że ich główne postulaty to zatrzymanie importu żywności z Ukrainy oraz zablokowanie tzw. Zielonego Ładu, czyli pakietu zmian w polityce klimatycznej Unii Europejskiej. Ja jednak sądzę, że źródła problemów producentów rolnych leżą gdzie indziej, w znacznie szerszych procesach ekonomicznych, a Ukraina i UE są tutaj tylko ofiarami. Często jest tak, że w warunkach dużych zmian cen szuka się konkretnych winnych, bo proces inflacyjno-deflacyjny jest anonimowy.
Istotnym problemem dla rolników jest fakt, że ceny produktów rolnych spadają znacznie szybciej niż koszty produkcji. Dysproporcja między tymi dynamikami jest wyjątkowo duża na tle historycznym, bo wyjątkowo duże były wahania wszystkich cen. W ciągu roku ceny sprzedaży spadły o 40 proc., a koszty o 8 proc. (to dane Eurostatu tylko do III kw. 2023 r., ale późniejsze miesiące niewiele tu zapewne zmieniły). Oczywiście wcześniej dysproporcja występowała w drugą stronę: ceny sprzedaży rosły szybciej niż koszty. Pamiętajmy jednak, że jest to rynek, na którym działają mali i średni producenci, słabo przygotowani do wielkich wahań cen. W okresach dużej inflacji różne ceny dostosowują się w różnym tempie, pchając producentów raz w zyski, a raz w straty. Duże korporacje umieją zarządzać takimi zaburzeniami, mniejsi producenci niekoniecznie.
Co gorsza — w okresie hossy cen w latach 2021-22 w Polsce doszło do dużej akumulacji zapasów. Można przypuszczać, że przynajmniej częściowo z powodów spekulacyjnych. Gdy ceny zaczęły gwałtownie spadać, wielu producentów musiało wyprzedawać zapasy poniżej cen zakupu. Dla wielu z nich musiał to być szok.
Teraz pytanie: czy import z Ukrainy odegrał rolę w przecenie zbóż? Wydaje się, że tak, ale ograniczoną, mniejszą niż inne istotne czynniki.
Spójrzmy na pszenicę. Import z Ukrainy do UE jest rzeczywiście wysoki, bo sięga około 6 mln ton rocznie, czyli około 6 proc. konsumpcji. Jest to wielkość teoretycznie zdolna do istotnego zaburzenia cen. Oczywiście surowiec nie wjeżdża już na polski rynek, ale jest kierowany do innych krajów UE, jednak jest to przecież jednolity rynek. Co więcej, polscy producenci widzą te transporty, więc efekt psychologiczny jest silny.
Trzeba jednak pamiętać, że w przypadku tak ujednoliconych surowców jak zboża, które są łatwe do transportowania i przechowywania, ceny kształtowane są de facto na rynku światowym, a nie lokalnym. Światowy bilans produkcji i konsumpcji zbóż wrócił do równowagi sprzed pandemii, m.in. ze względu na niezłe zbiory w latach 2022-23, ale również z powodu ustąpienia fali strachu związanej z potencjalnym wpływem wojny. Ukraina nawet zmniejszyła eksport w tym czasie, ale mniejszy eksport z Ukrainy został zastąpiony większym eksportem z Rosji. Anomalią w całym procesie był wielki wzrost cen w latach 2021-22, a nie ich spadek w 2023 r. Przekierowanie części trasy eksportu ukraińskiego zboża przez UE zamiast przez Morze Czarne mogło przyspieszyć spadek cen, ale nie było czynnikiem decydującym.
Nie unikniemy natomiast tego, że w percepcji producentów zboże z Ukrainy jest odpowiedzialne za spadek cen. Dyskusja, czy wpływ tego czynnika na ceny wynosi 5 czy 50 proc., nie ma tu znaczenia. Historia polityki handlowej ostatnich dekad pokazuje, że wąskie grupy zawodowe mogą mieć poczucie dużych strat związanych z liberalizacją handlu oraz że lekceważenie tych emocji może być prostą drogą do politycznej katastrofy. W ujęciu bezwzględnym poczucie straty w małych grupach może być dużo silniejsze niż świadomość korzyści z liberalizacji w większych grupach. Przekładając to na polskie warunki, w ujęciu bezwzględnym subiektywne poczucie strat wśród rolników będzie dużo mocniejsze niż subiektywne poczucie korzyści u konsumentów żywności. Ten mechanizm był lekceważony przez ekonomistów przez wiele lat, aż w końcu doprowadził do tego, że to głosy ekonomistów zaczęły być lekceważone przez polityków. Ostatnie 10 lat to duża fala powrotu restrykcji handlowych na świecie.
Warto wyciągnąć wnioski z tych lekcji. Jeżeli nie chcemy, by protesty wąskich grup zawodowych negatywnie wpływały na gospodarkę i polskie bezpieczeństwo, musimy znaleźć sposób, by żadna grupa nie czuła się drastycznie poszkodowana.