Akcje szwajcarskiego banku Credit Suisse (CS) taniały w środę o ponad 20 proc., co pociągnęło w dół notowania nie tylko sektora finansowego na starym kontynencie, ale także innych branż. Iskrę rzucił największy akcjonariusz CS – Saudi National Bank (ma 9,9 proc.) - którego prezes wykluczył dokapitalizowanie instytucji znajdującej się w tarapatach. Powód jest prozaiczny: nie pozwalają na to przepisy prawa, związane z limitami zaangażowania.
– Credit Suisse to nie jest tradycyjny bank, który tylko zbiera depozyty i udziela kredytów – zdecydowana większość biznesu polega na zarządzaniu aktywami, który ma bardzo dużą ekspozycję na rynki wschodzące. Problemem są ogromne odpływy środków spowodowane słabszym sentymentem giełdowym, w tym do banków, co się nałożyło na siebie. Pospadały rentowności obligacji długoterminowych w Europie, co sprawia, że część bankowa również traci na dochodowości – mówi Michał Ficenes, zarządzający funduszami w Ipopema TFI.
Credit Suisse ma problemy od lat
Lawina ruszyła po bankructwie amerykańskiego Sillicon Vallley Banku, ale szwajcarski kolos problemy ma nie od dziś.
– Inwestorzy przełożyli strach upadającego banku SVB z USA na Credit Suisse, który od 15 lat, czyli poprzedniego kryzysu finansowego, wciąż ma kłopoty. Tylko że Credit Suisse dokapitalizował się w ostatnim czasie i nie jest już w tak dramatycznym stanie. Na początku przeszłego roku wielu spodziewało się jego bankructwa, ale trzeba pamiętać, że ma on strategiczne znaczenie i trudno mi sobie wyobrazić, by szwajcarski regulator nie będzie interweniował, jeśli zajdzie taka potrzeba – mówi Michał Ficenes.
– Kłopoty finansowe Credit Suisse ciągną się już od poprzedniego kryzysu, a w ciągu minionej dekady wiele nieudanych inwestycji jeszcze je pogłębiło. Problemy te były odwlekane w czasie dzięki okresowym „kroplówkom” finansowym, ale nigdy nie zostały rozwiązane kompleksowo, dlatego temat potencjalnego upadku tego banku wciąż wraca. Większość pozostałych instytucji finansowych w Europie, o bardziej detalicznym, a mniej inwestycyjnym charakterze znajduje się jednak w zdecydowanie lepszej formie, co do ubiegłego tygodnia było widać po wycenach ich akcji – mówi Jarosław Niedzielewski, zarządzający funduszami w Investors TFI.

Wyprzedaż banków pociągnęła główne europejskie indeksy w dół – DAX, CAC 40, FTSE 100 zniżkowały w środę o 2-3 proc., a bankowy Euro Stoxx był nawet 8 proc. pod kreską. Podobnie sytuacja wyglądała na GPW, gdzie WIG20 spadał ponad 2 proc. w okolice 1700 pkt., a ciążyły mu głównie banki.
Michał Ficenes czarny scenariusz dla CS uznaje jednak za mało prawdopodobny.
– Nawet jeśli odpływają miliardy, to trzeba pamiętać, że ten bank ma aktywa warte ponad 1 bln CHF. Dużo pieniędzy w Credit Suisse trzymają zamożni klienci, w tym spora ich część wywodzi się ze Wschodu. Natomiast instytucje zapewne już od dawna ograniczają ekspozycję – mówi Michał Ficenes.

Kryzys bankowy mało prawdopodobny
Dobry sposób na zapobieganie rozlewaniu się kryzysu pokazali Amerykanie.
– Banki posiadają najbardziej bezpieczne obligacje na świecie, gwarantowane przez amerykański rząd. Problem w tym, że ich dzisiejsza rynkowa wartość, przy najwyższych rentownościach od lat, jest znacznie niższa niż cena nominalna, po której za kilka lat zostaną wykupione. W obliczu zmasowanego odpływu depozytów niektóre banki regionalne w USA zostały zmuszone do ich sprzedaży, przez co papierowa strata stała się realną wyrwą w bilansie. Działania amerykańskiego nadzoru w postaci możliwych pożyczek pod zastaw tych obligacji i to po wartości nominalnej rozwiązują ten problem – mówi Jarosław Niedzielewski.
Do tego większość banków jest niezłej kondycji, dzięki rosnącym stopom procentowym.
– W obliczu szalejącego na globalnych rynkach sztormu związanego z gwałtownym wzrostem stóp procentowych i pęknięciem bańki spekulacyjnej na spółkach wzrostowych i technologicznych sektor finansowy, zarówno w USA, jak i w Europie był uznawany raczej za bezpieczną przystań, a nie źródło problemów, jak to było kilkanaście lat temu. Sektor bankowy w Europie licząc od dołków z października ubiegłego roku był wręcz liderem fali wzrostu, a reprezentujący go indeks urósł do początku marca o 50 proc. – przypomina Jarosław Niedzielewski.
Widmo recesji też straszy
Takie przeceny mogłyby być dobrą okazją do zakupu akcji, ale perspektywy nie są jeszcze zupełnie jasne.
– Teoretycznie ostatnie spadki cen, także banków mogą okazać się inwestycyjną okazją. Jednak trzeba przyjąć założenie, że gospodarka nie znajdzie się w prawdziwej recesji, ponieważ gdy do niej dojdzie, to na rynki akcji powróci bessa, a marcowe spadki będą jedynie jej częścią. Na razie okres gospodarczej dekoniunktury przechodzimy zupełnie bezobjawowo – nie ma dużych zwolnień (poza amerykańskim sektorem technologicznym), a zyski firm mają być takie same jak w zeszłym roku, czyli na rekordowych poziomach – mówi Jarosław Niedzielewski.
Recesji jednak nie da się zupełnie wykluczyć.
– Problemy banków zapewne pogłębią utrudnienia związane z kredytowaniem gospodarki, który już mają miejsce za sprawą podwyżek stóp procentowych. I to może się odbić na rynku pracy i wtedy bessa wróci. Ale to na razie teoretyczny scenariusz – mówi Jarosław Niedzielewski.