W ostatnich dniach chiński urząd statystyczny ujawnił, że w IV kwartale ubiegłego roku trzecia co do wielkości potęga gospodarcza świata rozwijała się w błyskawicznym tempie 10,7 proc. (licząc r/r). To ważna informacja, bo powszechnie uważa się, że to właśnie Chiny wyciągną globalną koniunkturę z zapaści. Giełdy, w tym główny indeks w Szanghaju, zareagowały jednak spadkami. Powód? Inwestorzy obawiają się, że chińskie władze będą chciały mocniej schłodzić koniunkturę, aby nie doprowadzić do jej przegrzania (podniesiono już oprocentowanie bonów skarbowych i poziom rezerwy obowiązkowej dla dużych banków).
Czy te obawy są słuszne? "Gospodarka chińska jest mocno rozpędzona i spodziewamy się, że w 2010 roku wzrost gospodarczy będzie nawet silniejszy niż w roku ubiegłym" — powiedziała w CNBC Jing Ulrich, która kieruje działem ds. rynku chińskiego w JPMorgan Securities. Zauważyła ona, że w ubiegłym roku 80 proc. wzrostu gospodarczego pochodziło z inwestycji w aktywa trwałe, które z kolei były możliwe dzięki kredytom bankowym. Według Ulrich teraz chiński rząd stara się balansować gospodarką w stronę sektora usług oraz konsumpcji i z nich uczynić motor jej wzrostu.
Chiny, już od kilkunastu miesięcy, są najmodniejszym miejscem na świecie do lokowania pieniędzy i kupowania akcji. I nic w tym dziwnego. Ostatnie tytuły prasowe na niemal wszystkich robią wrażenie: "Chiny największym rynkiem motoryzacyjnym świata", "Chiny przewodzą światowemu eksportowi" czy "Chiny będą największym rynkiem konsumenckim". Jako główny rynek wschodzący świata Chiny ciągną za sobą wszystkie pozostałe rynki wrzucone przez zachodnie instytucje do koszyka z napisem "emerging markets". Pytanie jest tylko jedno: czy pomimo ostatniego rajdu indeksów wciąż warto kupować akcje rynków wschodzących?
Zespół strategów banku Morgan Stanley, kierowany przez Jonathana Garnera, zaleca inwestorom w najnowszym raporcie "trzymać się BRIC", czyli kupować akcje firm z Brazylii, Rosji, Indii i Chin. Wcale im nie przeszkadza, że indeksy giełdowe w tych państwach wzrosły w ubiegłym roku o co najmniej 80 proc. Garner optymistycznie ocenia także pozostałe rynki wschodzące. Prognozuje, że na koniec 2010 roku indeks MSCI Emerging Markets, uwzględniający spółki z 22 państw, znajdzie się w pobliżu 1200 pkt, czyli o prawie 20 proc. powyżej obecnego poziomu (w 2009 roku zyskał 75 proc.).
Nie wszyscy w branży finansowej podzielają jednak ten optymizm. Peter Tasker, analityk Arcus Research, uważa, że zarządzający funduszami inwestycyjnymi pompują obecnie pieniądze w rynki wschodzące podobnie jak 10 lat temu, kiedy za wszelką cenę starali się wycofać je ze "starej gospodarki" i zainwestować w spółki nowych technologii. Tymczasem, jak pisze Tasker w "The Financial Times", błąd tkwi w założeniu, że wyniki spółek z gospodarek wschodzących będą się poprawiać w miarę przyspieszania dynamiki wzrostu PKB. Takiej korelacji nie dało się dotąd udowodnić.
Konkluzja analizy danych z blisko 100 lat, przeprowadzonej przez prof. Jaya Rittera z Uniwersytetu Florydy, jest jasna: "Kraje z wysokim potencjałem wzrostu nie oferują dobrych okazji inwestowania, chyba że wyceny spółek są niskie". Czy są niskie? W przypadku Chin, największej i najważniejszej gospodarki wschodzącej, z pewnością nie. Tasker zwraca uwagę, że osiągając historyczny szczyt w 2007 roku, wskaźnik cena/wartość księgowa dla spółek wchodzących w skład indeksu giełdy w Szanghaju wynosił ponad 7, podczas gdy w przypadku giełdy w Tokio, w momencie osiągnięcia przez nią szczytu 20 lat temu, sięgał on 5.
Nie lepiej wygląda porównanie klasycznego wskaźnika cena/zysk (średni z 10 lat). Dla giełdy amerykańskiej wynosi on 15 i jest obecnie wyższy niż historyczna średnia. Tymczasem w przypadku Chin sięga on aż 50. Tasker podkreśla, że inwestorzy powinni bronić się przed "mitem BRIC", który, jego zdaniem, zaczyna dominować w mediach. Przypomina to, co w ubiegłym roku powiedział słynny Warren Buffett: "Strasznym błędem jest patrzyć, co dziś dzieje się w gospodarce, i decydować, czy kupować, czy sprzedawać akcje". Dotyczy to zarówno silnych gospodarek, jak i słabych — podkreśla Tasker.