Rozgorzała polemika na temat systemu emerytalnego w Polsce. Głośny był raport NIK na temat spodziewanej wysokości przyszłych emerytur. Wnioski, do jakich doszli pracownicy izby, zaskoczyły wszystkich, z wyjątkiem osób, posługujących się podstawowym działaniami arytmetycznymi.
Nie trzeba doktoratu z matematyki, by wyliczyć przyszłą wysokość emerytury, przy założonych wpłatach oraz oczekiwanym poziomie zwrotu z inwestycji. Jeśli, na przykład, osoba rozpoczynająca oszczędzanie ma 30 lat i może odkładać co miesiąc 200 zł, uzyska średnioroczną realną stopę zwrotu 6 proc., to w wieku 65 lat zgromadzony na koncie kapitał wyniesie 285 tys. zł. Jeśli wtedy emeryt będzie wypłacać sobie co miesiąc tylko kwotę odsetek, to w nieskończoność będzie mógł pobierać około 1425 zł miesięcznie, bez naruszania kwoty kapitału. Mogłoby tak być, gdyby procesowi oszczędzania nie towarzyszyły koszty, a te w ZUS są ogromne. Niewiele mniejsze są w OFE.
Pewnie i tym razem znajdą się oponenci twierdzący, iż samodzielne oszczędzanie na starość nie ma sensu. Po pierwsze dlatego, że ich zdaniem to państwo ma obowiązek zapewnić nam środki na emeryturze. Po drugie, ludzie w Polsce zarabiają zbyt mało, by móc odkładać nawet te skromne 200 zł miesięcznie. To prawda, że zarobki w Polsce są za niskie, ale niskie są między innymi dlatego, że państwo stara się wziąć na siebie odpowiedzialność już niemal za wszystko, z czym się stykamy w życiu. Oczywiście, by móc sprostać tym zobowiązaniom, musi zabrać nam pieniądze z kieszeni, by potem fundować renty, emerytury, opiekę zdrowotną czy edukację. Jest jeszcze inna ważna sprawa — dziedziczenie oszczędności odkładanych na starość. W ZUS nie dziedziczy się w ogóle, a w OFE dziedziczy się tylko wtedy, gdy osoba umarła przed odejściem na emeryturę. Co ciekawe, zasady te zostały ustalone „dla dobra obywateli”. Gdyby bowiem istniała możliwość dziedziczenia kapitału, to składki emerytalne musiałyby być nawet dwukrotnie wyższe.
Okazuje się więc, że samodzielne oszczędzanie jest bardziej efektywne. Po sprowadzeniu do wspólnego mianownika, którym jest możliwość dziedziczenia środków zgromadzonych w banku oraz na koncie emerytalnym, okazuje się, że przy tych samych kwotach miesięcznego oszczędzania, emerytura odkładana samodzielnie byłaby dwa razy wyższa od emerytury z ZUS i OFE, gdyby i te były w nieograniczony sposób dziedziczone.
Nie jestem przeciwnikiem zarządzania pieniędzmi przez fachowców. Wymagam jednak, by robili to lepiej niż ja jako laik. Mogę zapłacić nawet 50 proc. prowizji, jeśli zysk z inwestycji przewyższył stopy zwrotu z lokat bankowych. Tymczasem okazuje się, że ZUS i OFE pobierają olbrzymie opłaty, nie oferując w zamian nic, czego sam nie byłbym w stanie osiągnąć.
Kolejnym ważnym tematem rozmów jest obecnie wartość przelewanych co dzień pieniędzy z ZUS na konta OFE. Inwestorzy podejmują obecnie decyzje w takt informacji o przelewach z ZUS. To zaczyna być chorobliwe. Z jednej strony cieszę się z wpływu funduszy na koniunkturę giełdową. Z drugiej, martwi mnie, że osoby mające szybciej dostęp do informacji z ZUS mogą osiągać dodatkowe korzyści. Tymczasem nie wykonano do tej pory żadnego badania potwierdzającego zależność między ilością przesłanych pieniędzy na konta OFE a zakupami akcji przez fundusze. Należy się liczyć z tym, że pieniądze przelane 20 lutego mogą leżeć w depozycie nawet kilka tygodni, zanim zostaną skierowane na giełdę. Prawdą jest jednak, że fundusze z miesiąca na miesiąc stają się coraz silniejszym graczem na naszym rynku papierów wartościowych i udział ten będzie wzrastać jeszcze przez kilkanaście lat. Jeśli do tego czasu nie ulegną zmianie przepisy, to udział funduszy emerytalnych w kapitalizacji giełdy warszawskiej może przekroczyć nawet 50 proc. To grozi, że w przyszłości będziemy mieli do czynienia z wielkim balonem spekulacyjnym.