Choć śmiertelność SARS, wirusowego zapalenia, płuc jest niższa niż grypy, globalne skutki ekonomiczne rozprzestrzeniającej się wciąż choroby mogą być olbrzymie. Jeszcze niedawno wydawało się, że to wojna w Iraku będzie największą przeszkodą na drodze do ożywienia światowej gospodarki.
Paradoksalnie, to nie broń biologiczna Saddama Husajna okazała się największym zagrożeniem dla świata, ale wirus, który pojawił się w marcu tego roku w zupełnie innym jego regionie.
SARS wciąż się rozprzestrzenia. Na świecie zanotowano już ponad 2,2 tys. chorych. W ostatnich dniach pojawiły się doniesienia o pierwszym przypadku SARS w Indiach oraz kolejnych w Australii. Gospodarki krajów Azji Południowo-Wschodniej już odczuły negatywne skutki oddziaływania wirusa. Analitycy szacują, że łączna strata krajów regionu Azji Południowo-Wschodniej może sięgnąć 11 mld USD. Eksperci obliczyli, że przypadku Chiny może ona wynieść 2,2 mld USD, Korei Południowej 2 mld USD, a Hongkongu 1,7 mld USD. Singapur i Tajwan muszą liczyć się ze stratami na poziomie odpowiednio 950 i 820 mln USD. Stratę Malezji z powodu SARS szacuje się na 660 mln USD, Tajlandii na 490 mln USD, Indonezji na 400 mln USD, a Filipin na 270 mln USD. Najniższe straty grożą Wietnamowi. Eksperci uważają, że wyniosą one 15 mln USD. Strata Japonii, największej gospodarki regionu może ich zdaniem wynieść 1,1 mld USD.
W wymiarze globalnym straty spowodowane przez SARS mogą sięgnąć aż 150 mld USD. Wszelkie obliczenia są jednak dość ułomne, w związku z trudnością w określeniu wszystkich aspektów finansowych epidemii.
Tymczasem wydaje się, że oddziaływanie SARS ma bardziej charakter psychologiczny niż medyczny. Z medycznego punktu widzenia SARS jest mniej niebezpieczny niż grypa. 80 proc. osób, u których wykryto tą chorobę, zostało wyleczone szybko i nie zanotowano u nich żadnych powikłań. Przypadki śmiertelne stanowią tylko 3-4 proc. ogólnej liczby zachorowań. W ciągu ostatnich czterech tygodni z powodu SARS zmarło na całym świecie ok. 150 ludzi. Tymczasem statystycznie w takim samym okresie czasu w USA z powodu grypy umiera średnio 2,7 tys. osób.
Fenomen SARS polega na tym, że choroba ta rozprzestrzenia się 'przez media'. Ludzie nie zwracają bowiem uwagi na argumenty i statystyki. Naturalnym odruchem jest trzymanie się jak najdalej od źródła epidemii. Odczuły to bardzo dotkliwie kraje Azji Południowo-Wschodniej, jak dotąd najbardziej Hongkong. Jego gospodarka popadła z powodu SARS w duże kłopoty. Eksperci spodziewają się, że efektem choroby będzie spadek tegorocznego PKB o 1 proc. W ubiegłym roku dochody z turystyki przekroczyły 8 mld USD i stanowiły 5
proc. PKB Hongkongu. Tymczasem skutkiem SARS jest całkowita zapaść tej części gospodarki. Branża rozrywkowa i restauracje spodziewają się 80 proc. spadku dochodów. Równie zła sytuacja jest w hotelach. W najlepszych notuje się obecnie jednocyfrowy odsetek zajętych pokoi. W tańszych jest niewiele lepiej.
Zalecenia władz wielu krajów, aby ich obywatele powstrzymali się od podróży do krajów Azji Południowo-Wschodniej spowodowały znaczny spadek liczby pasażerów linii lotniczych. Cathay Pacific, jeden z największych przewoźników w regionie zmniejszył o 40 proc. liczbę lotów. Jeszcze większą redukcję przeprowadziły linie Hong Kong Dragon. Kłopoty Hongkongu mają jednak znacznie mniejszy wpływ na globalną gospodarkę niż problemy, które mogą pojawić się w związku z SARS w Chinach. Prowincja Guangdong, gdzie pojawiła się choroba, jest jednym z kluczowych obszarów dla światowej branży komputerowo-półprzewodnikowej. Firmy działające w tzw. delcie Rzeki Perłowej dostarczają jej m.in. większość wykorzystywanych w produkcji elektroniki płytek z obwodami drukowanymi.
Ubiegłoroczna wartość eksportu regionu wyniosła 110 mld USD, a bezpośrednie inwestycje zagraniczne sięgnęły 17 mld USD. Analitycy twierdzą, że obawy wiążące się z chorobą mogą spowodować zarówno spadek produkcji regionu, jak i zmniejszyć jego konkurencyjność w związku z koniecznością wysyłania produkcji drogą lotniczą.
Marek Druś