Przed rokiem giełdowe debiuty były codziennością. Dziś są świętem. Winna jest bessa, ale grzechy popełniają również spółki i ich doradcy.
Na debiut giełdowy na rynku podstawowym znów trzeba czekać tygodniami. W tym roku na głównym rynku Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie (GPW) pojawiły się 24 nowe spółki. To niezły wynik. Problem w tym, że w drugim półroczu był tylko jeden debiut. W rekordowym 2007 r. o tej porze na giełdzie pojawiło się 48 nowych spółek. Biorąc pod uwagę posuchę w II półroczu, trudno będzie zbliżyć się nawet do wyników z lat 2004-06, gdy liczba debiutów wynosiła 35-38. Ludwik Sobolewski, prezes GPW, zdecydował się na weryfikację swoich oczekiwań. Zamiast 70 debiutów teraz oczekuje około 40. Były jeszcze bardziej optymistyczne prognozy. Przed kilkoma miesiącami biura maklerskie zapewniały, że mają chętnych nawet na 100 ofert.
Głównym powodem zapaści na rynklu pierwotnym jest bessa. Ale to tylko jedna strona medalu. Rynek psuła także pazerność spółek i doradców.
— Część winy leży po stronie emitentów. Trudno jest im akceptować niższe wyceny. Dotyczy to głównie podmiotów z rodowodem prywatnym — mówi Jarosław Dominiak, prezes Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych.
Według Jacka Radziwilskiego, dyrektora zarządzającego UniCredit CA IB Polska, od dawna widać zbyt dużą różnicę między oczekiwaniami sprzedających i kupujących. Coraz trudniej im się będzie dogadać, bo popyt ze strony inwestorów jest znikomy.

