Krzysztof Pulkiewicz, menedżer ze środowiska fintechowego, w sporcie ekstremalnym znalazł remedium na przebodźcowanie. Ma już na koncie ponad 300 skoków, choć nurkuje w przestworzach od niespełna dwóch lat.

Podniebne nurkowanie to dość ekstremalne hobby. Czym przyciągnęło Krzysztofa Pulkiewicza?
– Skydiving pozwala mi oderwać się od codziennego zgiełku. Gdy wsiadam na pokład samolotu, całkowicie odcinam się od technologii i kanałów komunikacji. Czuję się wówczas jak w sanktuarium spokoju. Skupiam się wyłącznie na skoku – mówi współzałożyciel polsko-belgijskiego fintechu Banqup przejętego przez Unifiedpost Group.
Różne oblicza spadochroniarstwa

Freeflying, jedna z kategorii skydivingu, różni się od klasycznego skoku ze spadochronem tym, że do swobodnego spadania skoczkowie dodają elementy akrobatyki. Podniebne nurkowanie nie tylko podnosi poziom adrenaliny, lecz także daje cenne lekcje życia. Czego może nauczyć menedżera spadającego z wysokości około 4 tys. metrów z prędkością ponad 200 kilometrów na godzinę? Zdaniem Krzysztof Pulkiewicza – choćby szybkiego podejmowania trudnych decyzji.
– Swobodne spadanie na ziemię trwa kilkadziesiąt sekund. W przestworzach na podjęcie decyzji, od której zależy życie, ma się zaledwie kilka sekund. Przykładowo, skoczek ma do dyspozycji dwa spadochrony: główny i zapasowy. Gdy ten pierwszy z jakiegoś powodu zawodzi, pozostaje 4-5 sekund na odrzucenie go i aktywowanie drugiego. Jeśli zrobi to za późno, może odnieść ciężkie obrażenia albo zginąć. Świadomość, że pomylić się można raz, zmienia perspektywę i uczy podejścia do ryzyka – uważa menedżer.
Dodaje, że z każdym kolejnym skokiem – a ma ich na koncie ponad 300 i wbrew statystyce jeszcze nie musiał się ratować spadochronem zapasowym, choć był o włos od podjęcia takiej decyzji, na szczęście w porę udało mu się doprowadzić do porządku ten główny – maleje strach, a rośnie respekt do świata, życia i siebie samego.
W tym szaleństwie jest metoda

Pierwsze skoki ze spadochronem desantowym Krzysztof Pulkiewicz wykonał kilkanaście lat temu, ale nie wlicza ich do bieżących statystyk ze względu na długą przerwę. Wyczynowo skacze dopiero od niespełna dwóch lat i robi to razem z małżonką. Impuls do uprawiania sportu ekstremalnego dała im pandemia koronawirusa, a dokładnie obostrzenia będące jej pokłosiem.
– Wszyscy byliśmy zamknięci w domach. My szukaliśmy remedium, by zapobiec szaleństwu. Zaraz po wybuchu pandemii przeszliśmy podstawowy kurs spadochronowy w warszawskim aeroklubie i od razu po jego zakończeniu zaczęliśmy intensywnie uprawić skydiving. Odwiedziliśmy dotąd dziesięć stref zrzutu w sześciu krajach – wskazuje młody skoczek.
Ostatnio, a dokładnie miesiąc temu, Krzysztof Pulkiewicz eksplorował Dubaj z lotu ptaka. Pod okiem irańskiej instruktorki szybował nad arabską pustynią emiratu w odległości 40 kilometrów od wybrzeża. Na mapie marzeń skoczka widnieje jeszcze jedna strefa zrzutu do odhaczenia w tej części świata – Palma Jumeirah. Słynna sztuczna wyspa w kształcie drzewa, pełna luksusowych wieżowców mieszkalnych, restauracji, hoteli.
– To strefa wymagająca od skoczka dużego doświadczenia. Wcześniej muszę wykonać tysiąc skoków, aby w ogóle móc skoczyć w tym miejscu – wyjaśnia Krzysztof Pulkiewicz.
Z radością wspomina także lot nad górskim miasteczkiem Bovec w Słowenii, malowniczym wybrzeżem w regionie Algarve na południu Portugalii, rajską plażą Zanzibaru. Twierdzi, że piękno tego sportu polega na oglądaniu ciekawych miejsc z niesamowitej perspektywy. W tym przekonaniu nie jest odosobniony. Ukuty przez środowisko termin turystyki spadochronowej cieszy się popularnością w internecie. Skoczkowie barwnie opisują swoje eskapady w przestworzach, dając innym śmiałkom cenne wskazówki. Dzięki temu, ale też postępowi technologicznemu, który znacząco poprawia jakość sprzętu, surfowanie w przestworzach staje się coraz bezpieczniejsze, przez co przyciąga kolejnych zuchów.
W poszukiwaniu własnej drogi

Mimo że spadochroniarstwo to młoda dyscyplina sportu, liczy już kilka kategorii. Zespołowa, relative work, polega na wykonywaniu figur akrobatycznych przez grupę skoczków. Freefly to również akrobatyka w grupie lub indywidualna. Skysurfing to z kolei akrobacje na desce. Speed skydiving polega na osiągnięciu jak największej prędkości spadania. Wingsuit skydiving to latanie w specjalnym kombinezonie, a jego celem jest maksymalizowanie czasu wolnego spadania (bez otwartego spadochronu). Ten rodzaj skydivingu najbardziej pociąga Krzysztofa Pulkiewicza. Dlaczego?

– Na swój sposób spełnia się sen o lataniu! Po wykonaniu skoku specjalne komory kombinezonu, w którym skoczek przypomina wiewiórkę, niemal natychmiast wypełniają się powietrzem, dodając mu skrzydeł. Dzięki temu może szybować w przestworzach nawet kilka kilometrów. Lot kontroluje się wyłącznie własnym ciałem. Trudno mi to z czymkolwiek porównać – opisuje.
W tę niezwykle trudną specjalizację, jaką jest wingsuit skydiving, wdraża się powoli, jednocześnie doskonaląc klasyczne spadochroniarstwo. Dotychczas wykonał zaledwie kilkanaście skoków w kombinezonie – wszystkie z samolotu. Marzy o ekstremalnym skoku w wyjątkowym miejscu: ze zbocza góry, klifu czy wieżowca. Zanim jednak to zrobi, czeka, aż jego dzieci będą samodzielne. Wingsuit base jumping zyskał reputację najbardziej niebezpiecznego sportu świata. Ryzyko śmiertelnego wypadku jest 50 razy większe niż w klasycznym skydivingu.
Cena dobrego samopoczucia

Skydiving to pasja kosztowna. Jeśli chce się wykonywać ponad 200 skoków w roku, czego dokonał w ubiegłym sezonie Krzysztof Pulkiewicz, bardziej opłaca się zainwestować we własny sprzęt niż go wypożyczać. Ale to jednorazowy wydatek rzędu 40-50 tys. zł. Do tego dochodzą koszty skoku (około 100 zł lub kilkadziesiąt euro za skok) i podróży do stref zrzutu. Ponadto wyczynowy skoczek zwykle doskonali sztukę latania w tunelu aerodynamicznym – Krzysztof Pulkiewicz wylatał w nim ponad 20 godzin – i korzysta z usług instruktora/coacha, co również kosztuje.
– Skydiving uprawiają ludzie z różnych branż. Przekrój osobowości jest bardzo szeroki: od wojskowych i przedstawicieli różnych służb przez prawników, lekarzy, informatyków po menedżerów. Tych wszystkich ludzi łączy wspólna pasja. Każdy uprawia ten sport, bo chce, a nie dlatego, że musi, więc na boot campach od rana do wieczora wszyscy chodzą uśmiechnięci od ucha do ucha. Co nie zawsze ma miejsce w biznesie czy pracy zawodowej – ocenia Krzysztof Pulkiewicz.
© ℗