Jako dziecko poszukiwała z mamą klubu sportowego blisko domu. Okazało się, że po drugiej stronie ulicy mieści się klub łuczniczy i tam właśnie postanowiła spróbować sił.
– Nie miałam żadnej wiedzy na temat tego sportu, w szkole też nie był znany, jednak kiedy wzięłam łuk do ręki, wiedziałam, że tego właśnie szukałam. Szło mi dobrze, zaczęłam wygrywać zawody i rozwijać się w tym kierunku. Mama wspominała, że była zaskoczona, z jakim skupieniem wykonuję każdy strzał, bo byłam dzieckiem bardzo żywiołowym. Łucznictwo obudziło jednak we mnie coś, czego na tamtym etapie potrzebowałam – wyciszenie, koncentrację, technikę. Najpierw to była zabawa, ale z czasem stała się prawdziwą pasją, którą kontynuuję – opowiada Justyna Dziedzic-Wińska, założycielka i prezeska BioTreat Vascular.
Życie przeplatane strzałami
Przygodę z łucznictwem rozpoczęła w połowie szkoły podstawowej w klubie MRKS Gdańsk. Już w liceum była zawodniczką kadry narodowej w łuku olimpijskim, zajmując indywidualnie i w drużynie miejsca na najwyższym stopniu podium w mistrzostwach i pucharach Polski. Jej największymi sukcesami były wówczas dwa halowe rekordy Polski. Pierwszym wyborem studiów była dla niej AWFiS w Gdańsku, ale już na pierwszym roku przerwała karierę łuczniczą ze względu na problemy w klubie.
– Po pięciu latach rozłąki z łukiem postanowiłam powrócić do strzelania i rozpoczęłam treningi w klubie Marymont Warszawa w kategorii łuk bloczkowy sportowy. W krótkim czasie wróciłam na podium mistrzostw i pucharu Polski. Jednak po trzech latach zdecydowałam się zakończyć karierę w klubie ze względu na trudność dojeżdżania na konsultacje trenerskie do Warszawy i samodzielne prowadzenie cyklu treningowego w Gdańsku – mówi Justyna Dziedzic-Wińska.
Mimo to miłość do łucznictwa była silniejsza i po 11 latach przerwy po raz trzeci wzięła łuk do ręki. Gdy wraz z córką odwiedziła plac zabaw koło domu, w oddali zauważyła grupę ludzi strzelających z łuków klasycznych. Okazało się, że w gminie, w której mieszka, jest sekcja łucznicza. Po tygodniu zadzwoniła do klubu i po kilku dniach była już na treningu. Po miesiącu pojechała na mistrzostwa Polski.
– Mimo przerw w karierze zawsze miałam w sobie tęsknotę do łuku i za każdym razem wracałam do strzelania. Często mi się śniło, że strzelam albo wykonuję moje ulubione fragmenty łucznicze. Był to dla mnie kolejny sygnał, że ten sport jest ważną częścią mnie – dodaje Justyna Dziedzic-Wińska.
Urzekające trudności
Na przestrzeni lat nastąpił rozwój łucznictwa, powstały różne konkurencje – łucznictwo tarczowe, polowe i strzelanie na odległość. Pierwsze jest zarazem najpopularniejszą dyscypliną rozgrywaną również na igrzyskach olimpijskich. Łucznictwo tarczowe polega na strzelaniu do tarczy o średnicy 1,22 m z różnych odległości, sięgających nawet 90 m. Zawody mogą być rozgrywane zarówno na otwartym torze, jak i w hali. Z kolei łucznictwo polowe jest porównywane do golfa. Zawodnicy muszą trafić do celu, który znajduje się w zróżnicowanym terenie. Poza precyzją ta dyscyplina sprawdza umiejętność oceny odległości i adaptacji strzału do różnic poziomu terenu. Strzelanie na odległość i do celu sprawdza umiejętności łucznicze prowadzące do oddania jak najdłuższych lub najdłuższych i najcelniejszych strzałów. Ułożone na ziemi cele lub progi dystansów nierzadko są oddalone nawet o ponad 150 m od zawodnika. Łucznictwo biegowe i biathlonowe to kolejne rodzaje tego sportu. Rywalizujący zawodnicy biorą udział w wyścigu – biegnąc lub jadąc na nartach, a w wyznaczonych punktach muszą oddać strzały do tarczy.
– Gdy byłam dzieckiem, w strzelaniu urzekło mnie to, że po trafieniu w dziesiątkę odczuwałam radość i rozpierającą mnie energię. Chciałam takie strzały oddawać cały czas, a pamięć ciała, dzięki której było to możliwe, tylko mi w tym pomagała. To jednak nie oznacza, że łucznictwo nie wymaga ciągłej pracy, wręcz przeciwnie – mówi Justyna Dziedzic-Wińska.
W łucznictwie, podobnie jak w innych dyscyplinach sportu, najtrudniejsza jest praca z głową i opanowanie frustracji po nieudanych strzałach. Na treningach zawodniczce bardzo często wszystko się udaje, ale na zawodach jest już inaczej. Pojawia się presja czasu i ludzi oraz wynikające z tego stres i napięcie.
– Pamiętam, gdy jako dziecko pojechałam na pierwsze mistrzostwa Polski w Lublinie. Pogoda była okropna – padał deszcz, maty się przewracały, a ja nie mogłam trafić do tarczy. Na takie warunki miałam za słaby łuk. Nie byłam też nauczona, jak radzić sobie z brzydką pogodą i wynikającym z niej stresem. Całe szczęście, że nie powodowało to u mnie zniechęcenia, tylko napędzało do dalszego działania i doskonalenia rzemiosła – mówi prezeska BioTreat Vascular.
Trening łucznika
Justyna Dziedzic-Wińska uważa, że wbrew pozorom w tym sporcie wzrok nie jest najważniejszy. W treningu dąży się do tego, by ruch ciała i jego układ podczas strzelania był powtarzalny. Sama podczas ćwiczeń potrafi oddać 100-150 strzałów. Istotne jest także to, by strzału nie oddawać za szybko ani za późno. Plan treningowy zazwyczaj układa trener, chyba że zawodnik ma już taką wiedzę, by ułożyć go samodzielnie. Łucznicy dążą do tego, by strzał był automatyczny, bez udziału głowy i analizy postawy ciała. Powinien być dla strzelającego przyjemnością.
– Łucznictwo to drogi sport. Łuk, z którego strzelam, jest wart 20-25 tys. zł. Dodatkowo około 10 tys. kosztuje oprzyrządowanie – komplety strzał, które zużywają się najszybciej, i inne elementy indywidualne, np. spust, który pomaga napinać cięciwę. Z kolei dla łuczników klasycznych ważne są tzw. skórki, czyli osłona na palce, z których wypuszczają strzałę. Wiele elementów musi współgrać, by prawidłowo strzelać. Gdy wróciłam do strzelania, w rok udało mi się dostosować cały komplet do siebie, by strzały były idealne. Początkowo mój łuk miał siłę 36 funtów, a obecnie wynosi 43 funty, to tak, jakbym oddawała strzał o wadze 21,5 kg – opowiada Justyna Dziedzic-Wińska.
Na styku działań
Przedsiębiorczyni uważa, że łucznictwo i prowadzony przez nią biznes są powiązane. Zarówno w jednej, jak i drugiej dziedzinie nie widać końca i cały czas należy zwiększać umiejętności.
– Łucznictwo pokazało mi, że tempo pracy należy odpowiednio dostosowywać i że nie warto robić zadań na szybko i pod presją. Ostatnio czytam dużo artykułów o start-upach. Zauważyłam, że często pojawia się tam określenie, że prowadzenie biznesu jest jak maraton. Tak samo jest w łucznictwie. Odkąd prowadzę projekt, wiedziałam, że łuk będzie ze mną w procesie biznesowym. Pomaga mi oczyścić umysł i walczyć z przeciążeniem intelektualnym. Trening jest dla mnie jak medytacja – mówi Justyna Dziedzic-Wińska.
Oprócz rozwijania biznesu założycielka BioTreat Vascular zamierza stawać się coraz lepsza w sporcie. Za cel obrała starty w mistrzostwach Polski oraz rozbudowę klubu łuczniczego Stowarzyszenia Bałtycka Strzała, którego jest prezeską.






