Globalni innowatorzy to garstka państw albo najwyżej rozwiniętych (USA i Singapur), albo najbardziej zaludnionych (Chiny). USA słyną z technologii cyfrowych i przemysłu kosmicznego, Chiny to technologie 5G i energia odnawialna, natomiast Singapur jest światowym liderem w biotechnologii i tzw. Smart City. W Europie natomiast Niemcy są znane z nowinek w przemyśle motoryzacyjnym (ze wszystkimi swoimi turbulencjami niemiecki przemysł wciąż jest bardzo zaawansowany technologicznie), a Szwajcaria słynie z farmacji i biotechnologii.
Kto wie, może Polska kiedyś dołączy do tego grona ze swoim nowatorskim produktem. Prawda jest jednak taka, że na razie jesteśmy od tego bardzo, bardzo daleko. Na tle świata zdolność Polski do innowacji jest niska. Liczba zgłoszeń patentowych rezydentów (osób i podmiotów mających siedzibę lub zamieszkanie w kraju) w przeliczeniu na milion mieszkańców wynosi 125,9. Dla porównania: w Szwajcarii jest to 1212,2, w Niemczech 751,3, a we Francji 359,9. Dobrze wypadamy jedynie na tle państw naszego regionu, czyli Czech (64,9), Węgier (51,1) i Rumunii (45,1). Po uwzględnieniu potencjału demograficznego także daleko nam do Szwajcarii, Niemiec czy Francji, nie wspominając o Chinach, USA czy Singapurze. Krótko mówiąc, z tak małą liczbą zgłaszanych patentów, czyli potencjalnych innowacji, świata nie zawojujemy. Nie oznacza to jednak, że furtka do bardziej ambitnego modelu wzrostu się zamyka.
Polska jest coraz bliżej granicy technologicznej, czyli poziomu wydajności osiąganego przez wysoko rozwinięte państwa. Siłą rzeczy procesy produkcyjne muszą bazować na bardziej zaawansowanych technologiach, by rosła wartość dodana, umożliwiając Polsce dalszą pogoń za Zachodem. Aby tak się stało, nie trzeba wymyślać własnych innowacji: wystarczy przejść od gorszej imitacji do lepszej imitacji. Przez gorszą imitację należy rozumieć coś, co potocznie nazywmy podróbką - czyli produkt, który mniej więcej przypomina oryginał, ale odbiega od niego jakością in minus. Lepsza imitacja natomiast to ulepszona wersja oryginału. Przykład z branży IT. Gorsza imitacja to tworzenie prostych aplikacji webowych kopiujących rozwiązania i centra outsourcingu podstawowych usług IT. Zaś lepsza imitacja to adaptacja i dostosowywanie istniejących modeli AI do polskich warunków i języka. Taką „lepszą imitacją” jest chociażby Bielik AI, czyli polski model językowy bazujący na architekturze amerykańskiego modelu GPT-4.
Paradoksalnie stawanie się lepszym imitatorem zwiększa szanse Polski na wymyślenie w przyszłości czegoś własnego. Droga do innowacji wiedzie przez imitowanie bardziej zaawansowanych technologii, a jedno (innowacja) i drugie (lepsza imitacja) potrzebuje generalnie tych samych zasobów, których w Polsce mamy deficyt: nakładów na B+R i edukację, inżynierów i kapitału.
Nauka jest skrajnie niedofinansowania przez państwo, a zarówno sektor prywatny, jak i rząd mają niską skłonność do finansowania badań i rozwoju. Wydatki ogółem na B+R stanowią 1,6 proc. PKB, a nakłady rządu na edukację to 4,6 proc. PKB. Dla porównania - średnio w UE jest to odpowiednio 2,2 proc. i 4,7 proc.
Inżynierów kształcimy zbyt mało. W 2021 roku (ostatni rok, dla którego dostępne są dane) odsetek ten wyniósł 19,1 proc., podczas gdy średnio w państwach OECD było to 22,9 proc. To absolwenci tych studiów prawdopodobnie w największym stopniu zadecydują o kierunku rozwoju kraju.
Przybliżoną miarą dostępności finansowania dla bardziej ryzykownych projektów, czyli m.in. innowacji, może być suma kapitalizacji giełdy i pieniędzy w dyspozycji funduszy venture capital w relacji do PKB. Na razie pod tym względem wyraźnie odstajemy od światowej mediany oraz wielu państw UE i OECD, o czym więcej pisaliśmy w tekście „Kapitałowa ślepota. Dlaczego polskie firmy przegrywają globalny wyścig?”.
Żadnego z tych braków nie da się nadrobić z dnia na dzień. Wymaga to nie tylko czasu, ale też przemyślanej strategii i reform. Najważniejsza konkluzja jest jednak taka, że nie jest to poza naszym zasięgiem.
