Na przemówienie Donalda Trumpa rynki czekały w napięciu, bo polityka gospodarcza nowej amerykańskiej administracji jest dla nich nie mniej ważna niż decyzje o stopach procentowych, podejmowane przez Rezerwę Federalną.

Tym bardziej że nowy lokator Białego Domu od dłuższego czasu„pompował balonik”, unikając jednak konkretów. Dobre dane makroekonomiczne, potwierdzone w wynikach spółek, nie były bez znaczenia dla cen akcji, ale nietrudno dostrzec, że początek ostatniej fali zwyżek na giełdach całego świata zbiegł się w czasie z wyborami prezydenckimi za oceanem.
O tym, co powiedział Donald Trump minionej nocy, czytaj tutaj>>
W oczekiwaniu na wystąpienie prezydenta Dow Jones przerwał spektakularną serię zwyżek>>
"Wystąpienie Donalda Trumpa na połączonej sesji Kongresu nie przyniosło konkretyzacji prezentowanych już wcześniej obietnic. Prezydent zaapelował o uchylenie systemu ubezpieczeń zdrowotnych (Obamacare), zapowiedział wart 1 bln USD program modernizacji infrastruktury oraz zapewnił, że pracuje nad reformą podatkową i obniżeniem stawek podatku dla firm. Brak konkretów sugeruje, że zmiany w polityce gospodarczej USA nie nastąpią szybko" - komentują ekonomiści PKO BP.
Jaki scenariusz dla rynków nakreślili inni analitycy?
Według Marcina Kiepasa, brak konkretów rynek przyjmie obojętnie.
— By ogólnikowe przemówienie wywołało jakiś większy ruch, rynek musiałby być przekonany, że nic z dotychczasowych ogólnikowych deklaracji nie będzie realizowane. A do tego inwestorzy jeszcze nie dorośli. Dopóki nie będzie jasnego sygnału, że nic z tych zapowiedzi nie wyjdzie, brak konkretów będzie traktowany z pobłażaniem, ze względu na to, że to dopiero początek kadencji, i później pojawi się jednak więcej szczegółów — uważa Marcin Kiepas, analityk niezależny.
— Ta noc to moment krytyczny dla inwestorów, którzy od trzech miesięcy kupowali akcje na Wall Street. Mamy hossę wywołaną nadziejami na luźną politykę fiskalną i jeśli dojdzie do pewnego rozczarowania, otrzymamy mocny argument za realizacją zysków — oponuje Rafał Sadoch z mBanku.
Marek Rogalski, główny analityk walutowy DM Banku Ochrony Środowiska, uważa, że w takiej sytuacji pierwsza połowa marca może upłynąć pod znakiem słabszego dolara. Doskonałym momentem do sprecyzowania stanowiska nowej administracji byłoby spotkanie G20 pod koniec miesiąca.
— Jeśli Donald Trump rozczaruje, to dolar potanieje, a giełdy pójdą w dół. Osłabienie dolara nie będzie jednak duże — kurs może spaść do 4,03 zł — szacuje Marek Rogalski.
— W przypadku, gdyby wystąpienie prezydenta było wymijające, zwątpienie na dolarze będzie narastać — potwierdza Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers DM.
Jego zdaniem, słabsze zachowanie dolara w ostatnich dniach wynika właśnie z braku konkretów dotyczących działań nowego rządu. Szczególnie w kontekście tzw. podatku granicznego, w przypadku którego istnieje stosunkowo duże prawdopodobieństwo rozjechania się stanowisk prezydenta i kongresmanów z jego partii. Podatek graniczny największe znaczenie ma dla Meksyku, Kanady i Japonii.
— Dla giełd ten podatek nie ma większego znaczenia. Jest istotny dla relacji dolara do walut partnerów handlowych Stanów Zjednoczonych. W przypadku euro wpływ ten byłby równoważony tym, że strefa euro ma innych dużych partnerów handlowych. Skoro wpływ tego podatku byłby niewielki na euro, to również na złotego — zaznacza Przemysław Kwiecień.
— Podatek graniczny to nie jest kluczowa kwestia. Chodzi głównie o to, czy Donald Trump ma spójny plan na przyszłość — dodaje Rafał Sadoch z mBanku.
Marek Rogalski dodaje, że jasna deklaracja o braku zgody w sprawie przygotowanego przez partię podatku stawia pod znakiem zapytania inne elementy polityki gospodarczej Donalda Trumpa. Brak konsensu w kwestii podatku granicznego należy więc traktować w sposób zbliżony do braku konkretów w innych sprawach.
— Gdyby się okazało, że prezydent podatku granicznego nie chce, to będzie mu trudno coś ugrać w innych kwestiach — mówi Marek Rogalski.