Inwestorzy indywidualni są panami swojego losu, a taka wolność ma zarówno dobre, jak i złe strony, bo może skutkować brakiem dyscypliny i zerwaniem ze strategią inwestycyjną pod wpływem nerwów. W obecnej sytuacji makroekonomicznej i geopolitycznej o rozchwianie emocjonalne nietrudno, a reakcja na dane i wydarzenia bywa daleka od utartych schematów. Specjalista z jednej z największych na świecie firm zarządzających kapitałem w rozmowie z PB zdradza, na bazie jakich założeń buduje portfel oraz radzi, jak dostosować strategię inwestycyjną do obecnych realiów rynkowych.
Nie bądź stronniczy
W portfelu przeciętnego polskiego inwestora dominują akcje notowane na GPW. Nie powinno to dziwić, bo jedną z najczęściej powtarzanych zasad inwestowania jest “inwestuj w to, co znasz”.
- To, że polscy inwestorzy lubią inwestować w Polsce, jest zrozumiałe - większość inwestorów, z którymi mamy do czynienia, preferuje lokalny rynek, bez względu na to o jakim kraju mówimy. Uważam jednak, że najbardziej sensowną strategią jest ekspozycja na rynki zagraniczne. Gdy przygotowujemy portfele, zaczynamy od czystej kartki papieru i staramy się być jak najbardziej obiektywni. Myślimy o tym, jaki będzie optymalny skład z perspektywy potrzeb inwestora - mówi James Ashley, szef ds. strategii na rynkach międzynarodowych w Goldman Sachs Asset Management
Jak podkreśla, nie jest to przytyk do polskiej giełdy, bo nie chodzi o to, aby ograniczać ekspozycję właśnie na ten rynek – mowa raczej ogólnie o szerokiej kategorii młodych, stosunkowo niedużych rynków.
- Bardzo ważne jest to, jak duża jest giełda, jaka jest jej płynność oraz udział w globalnym rynku. Zwykle więc zaczynamy od Stanów Zjednoczonych, a potem przechodzimy do Japonii czy Europy. Nasza neutralna ekspozycja na Polskę nie wynika z tego, jakie aktywa są na GPW, czy jaka jest ich wycena, ale raczej z tego, jak mała jest rola jej gospodarki globalnie. Akcje w Polsce są tanie, ale biorąc pod uwagę trajektorię gospodarki ich wycena uzasadniona, więc nie doważamy ich w portfelu – dodaje specjalista.
Spółki z warszawskiego parkietu nie powinny mieć więc dużego udziału w portfelu, który ma być dobrze zdywersyfikowany i sprawdzać się przez lata. To oficjalne podejście Goldman Sachs Asset Management, które na Wall Street jest dość powszechne. GPW doważają natomiast ci, którzy mają większą tolerancję na ryzyko.
- Dla zagranicznych inwestorów wyzwaniem jest mały rozmiar GPW oraz stosunkowo ograniczona płynność i wybór, utrudniające dywersyfikację oraz możliwość zabezpieczenia portfela. Paradoksalnie, czasami może to działać na jej korzyść - mniej jest analityków analizujących spółki, więc branża finansowa ma mniej danych, przez co szansa na osiągnięcie wysokiego wskaźnika alfa [czyli uwzględniająca ryzyko stopa zwrotu powyżej benchmarku, np. indeksu - red.] jest duża - tłumaczy James Ashley.
Od tego musisz zacząć
Skoro niskie wyceny na GPW nie wpływają pozytywnie na jej atrakcyjność, to wysokie kursy spółek notowanych za oceanem nie powinny odstraszać przed inwestycją. Szczególnie, że powszechnie obserwowany wskaźnik cena/zysk dla indeksu S&P500 nie przedstawia pełnego obrazu sytuacji.
- Jak spojrzymy na rynek amerykański, to mamy siedem największych spółek, które zaliczyły znaczną zwyżkę kursu i napędzały tegoroczny rajd oraz całą resztę, która nie radziła już sobie tak dobrze. Oceniając atrakcyjność wycen na giełdzie w USA nie można patrzeć na średnią, ponieważ otrzymamy fałszywy obraz. Należy się skupić na każdej spółce z osobna. Zagrożenie recesją jednak istnieje, więc nasze oficjalne podejście jest neutralne - mówi James Ashley.
Akcje w Polsce są tanie, ale biorąc pod uwagę trajektorię gospodarki ich wycena uzasadniona, więc nie doważamy ich w portfelu.
Znacznie więcej odwagi finansista ma na rynkach wschodzących. Szczególnie na Dalekim Wschodzie sytuacja wygląda jego zdaniem obiecująco.
- Najwięcej okazji widzimy teraz w Azji, więc doważamy japońskie akcje. Ciekawie wyglądają też Indie. Generalnie stosujemy strategię generowania dochodu i dlatego skupiamy się na spółkach dywidendowych, bo one w obecnych warunkach są dobrym wyborem. Bardziej długoterminowo skupiamy się na AI. Uważamy, że zmieni wiele branż – dodaje James Ashley.
Rynek patrzy na sztuczną inteligencję jako coś, co dotyczy jedynie sektora technologicznego, co zdaniem eksperta jest dużym uproszczeniem. Mówiąc o inwestycji w AI James Ashley nie myśli o kupowaniu akcji takich spółek, jak Nvidia, którą rynek wytypował jako największego potencjalnego zwycięzcę nowego trendu.
- Z upowszechnienia generatywnej AI skorzystają sektor finansowy, zdrowotny czy przemysł. Nie wiemy, kiedy przyjdzie oczekiwana rewolucja i zobaczymy rzeczywisty wpływ sztucznej inteligencji na te biznesy, dlatego nie można teraz się precyzyjnie pozycjonować i wskazywać konkretnych potencjalnych zwycięzców. Dużo zależy od regulacji i innych mniejszych czynników, które będą formować przyszłość - tłumaczy szef ds. strategii na rynkach międzynarodowych w Goldman Sachs Asset Management.
O tyle od początku roku wzrósł kurs spółki Nvidia.
W miarę możliwości
Zarządzanie portfelem akcji z różnych sektorów i rynków nie jest łatwe, szczególnie jeśli robi to jedna osoba. Warto jednak zadbać o dywersyfikację i zaopatrzyć się również w obligacje.
- Na rynku długu nadszedł ekscytujący czas. Od pewnego czasu preferujemy raczej krótkoterminowe papiery, natomiast niedawno widzieliśmy wyprzedaż na długoterminowych, dlatego powoli będziemy je również dodawać do portfela i zmieniać pozycjonowanie na bardziej neutralne. Jeśli chodzi o obligacje korporacyjne, to wolimy wysokiej jakości dług, szczególnie na rynkach wschodzących. Obligacje high yield są teraz bardziej ryzykowne, biorąc pod uwagę ryzyko wystąpienia lekkiej recesji. Bankructwa mogą się pojawić, więc lepiej grać bezpiecznie - mówi James Ashley.
Akcje i obligacje to standardowe składniki typowego portfela inwestycyjnego inwestora indywidualnego. Duże firmy zarządzające kapitałem rzadko na nich poprzestają, natomiast mogą sobie na to pozwolić, ponieważ posiadają sztab pracowników stale monitorujących zachowanie każdego z aktywów.
- To, czy warto dodawać inne składniki do portfela niż akcje i obligacje, zależy od potrzeb i preferencji każdego inwestora. Jeśli chodzi o nasze podejście, staramy się uwzględniać aktywa z rynków prywatnych, które jednak mają dość specyficzną charakterystykę i nie są dobre dla każdego. Warto rozważyć ekspozycję na aktywa fizyczne, takie jak surowce, szczególnie w środowisku utrzymującej się inflacji – radzi James Ashley.
Często zarzuca się strategom z Wall Street, że zmieniają zdanie z dnia na dzień, a ich prognozy się nie sprawdzają. Oni tłumaczą, że nawet bankierzy centralni, którzy mają dostęp do najświeższych danych, regularnie korygują przewidywania. Między innymi właśnie dlatego tak trudno przewidzieć, jaki będzie kolejny ruch Rezerwy Federalnej. Spytaliśmy Jamesa Ashleya, szefa ds. strategii na rynkach międzynarodowych w Goldman Sachs Asset Management, czego można spodziewać się po Fedzie oraz czemu jego działania są godne uwagi.
Konsens rynkowy zakłada brak podwyżki stóp Fedu i utrzymanie ich na obecnym poziomie prze długi czas. Jak się Pan zapatruje na tę kwestię?
Bankierzy zasygnalizowali, że zamierzają dokonać kolejnego ruchu w górę w grudniu 2023 r., dlatego rynek częściowo uwzględnia w cenach to prawdopodobieństwo. Naszym zdaniem Fed nie podniesie już stóp, ponieważ gospodarka zaczęła się ochładzać, natomiast na obniżkę prędko się nie zanosi. Decydentom potrzebne będą niezaprzeczalne dowody na to, że spadek inflacji jest istotny i powszechny, dlatego nie skupią się tylko na odczytach bazowych, ale też na szczegółowych czynnikach.
Kiedy możemy spodziewać się pierwszej obniżki stóp?
Myślimy, że na obniżkę stóp w USA możemy liczyć dopiero pod koniec 2024 r., najprawdopodobniej w II półroczu. Rozmiar ruchu prawdopodobnie będzie niższy niż obecnie oczekuje rynek - amerykańscy bankierzy obniżyli prognozę i przewidują spadek stóp o 50 pkt baz w przyszłym roku.
Jak duże znaczenie dla inwestorów ma to, kiedy Fed obniży stopy?
Najważniejsze będzie to, czym Fed umotywuje ruch w dół. Dla przykładu załóżmy, że będziemy mieli do czynienia z recesją, która nie jest naszym scenariuszem bazowym. W takiej sytuacji warunki i interpretacja polityki pieniężnej przez rynek byłyby zupełnie inne. Jak wiemy, decyzja amerykańskich bankierów będzie miała wpływ na każdy z rynków na świecie, dlatego nie przyjdzie im ona łatwo i będzie dla rynków drogowskazem oraz jednocześnie dowodem na to, jaka rzeczywiście jest sytuacja makroekonomiczna. Wiemy na pewno, że bez istotnego dowodu na spadek inflacji Fed nie obniży stóp.
Czy inwestorzy będą w stanie zobaczyć ten dowód przed obniżką stóp? O jakim dowodzie mówimy?
Chodzi głównie o trzy rzeczy: istotny, powszechny i długotrwały spadek inflacji. Rynek będzie zwracał uwagę na każdą z tych kwestii i próbował przewidzieć, kiedy nastąpi ruch stóp w dół. Co prawda Fed jest transparentny w swojej polityce forward guidance, zapowiada większość decyzji wcześniej, ale jego zdanie regularnie zmienia się wraz z sytuacją makroekonomiczną. Uważamy, że w przypadku obniżki stóp rynek nie da się zaskoczyć i uwzględni ją w cenach odpowiednio wcześnie.
Rozmawiał Mikołaj Śmiłowski