Tu trzeba krzyczeć. Pieniędzy nie robi się w ciszy. Do uszu dobiega brzęk monet wysypujących się z automatów do wielkich skrzyń, z których złotówki da się czerpać garściami.
To niewielkie pomieszczenie w centrum Warszawy — przy Żelaznej: serce Mennicy Państwowej — tłocznia monet obiegowych. Przed wejściem na halę jedna, druga, trzecia kontrola i nagle komenda: „Pieniądze na stół!”. Strażnicy skrupulatnie sprawdzają zawartość każdej kieszeni, i jeśli znajdą w niej choćby grosz, każą deponować go w skrytce.
— Bo jak rozróżnić, czy ktoś wynosi nasze czy swoje? — tłumaczy cerber.
— Dzisiaj robimy trzy różne monety: jednogroszówkę, dwudziestogroszówkę i kolekcjonerską dwuzłotówkę z serii „Województwa” — krzyczy Wojciech Suchner.
W Mennicy pracuje od 20 lat i zna każdy zakamarek. Wchodzimy na halę produkcyjną. Hala tłoczni rozmiarami przypomina boisko do koszykówki, a jednak odbywa się w niej niemal cały proces produkcji monet. Mnóstwo miejsca zajmują potężne, automatyczne prasy. Z parowymi, jak ta XIX-wieczna GRIMAR PARIS przed budynkiem Mennicy, mają tyle wspólnego, co dukat z pięciozłotówką. Łączy je jedno: hałasują. I te z wnętrza, w których przez szeroką dyszę do metalowej skrzyni wylatują okrągłe krążki z zagiętymi brzegami, jak i te, które później nabijają na awersie nominał, a na rewersie — wizerunek orła. To najnowocześniejsze maszyny na świecie, „rolls-royce” w tej branży. Porównanie nieprzypadkowe, bo też robiono je na zamówienie, a każda warta 1,5 mln zł.
Nawet ta, z której wylatują jednogroszówki. Z wnętrza maszyny przypominającej trochę większą budkę telefoniczną, przez szeroką dyszę wprost do żelaznej skrzyni wpada nawet i 13 gotowych monet na sekundę.
— Gdyby wszystkie maszyny pracowały pełną parą, produkowałyby dziennie ponad 2,8 mln monet. Czyli ponad 686 mln rocznie przy pracy na jedną zmianę — mówi Suchner.
Przy taśmie
Moneta rodzi się w pracowni plastyka. Potem w grawerni powstaje stempel monetarny, składający się z dwóch trzonków. Na końcu jednego widnieje rewers przyszłej monety, na drugiej — awers z informacją o nominale. Każdego ranka na tłocznie wjeżdża zaplombowany pojemnik technologiczny ze ściśle określoną liczbą metalowych krążków, które pod koniec zmiany trafią do bankowych sejfów już jako monety. Ich waga jest identyczna z wagą monet, w jakie się zamienią. Wpierw trafiają do maszyny wytłaczającej na nich obwódki.
— Gdyby nie było obwódki, siła tłoczenia byłaby wyższa o 30 procent, a tym samym koszt wykonania — większy. Poza tym, moneta z obwódką jest trwalsza, bo wizerunek nie wystaje ponad nią, dzięki czemu nie ściera się i nie niszczy — tłumaczy Suchner.
Potem krążek z obwódką trafia do jednej z „budek telefonicznych”, gdzie „otoczoną” monetę wzbogaca się o wizerunki po obu jej stronach. Automat wytłacza je z laserową precyzją i z zawrotną prędkością „sieje” 750 gotowych monet na minutę — do podstawionego pod nią pojemnika, który potem trafia do pakowni. Na jednej maszynie produkuje się danego dnia jeden nominał, a maszyna automatycznie stanie po wyprodukowaniu ostatniej właściwej monety.
— Czasem zdarza się, że zabraknie kilku krążków. To nie koniec świata, bo tolerancja rozliczenia wynosi do 5 sztuk na 2,5 mln. Zawsze się znajdują: albo podczas sprzątania hali albo w trakcie remontów, wewnątrz maszyn. Odkąd tu pracuję, nie zdarzyło się, by komuś choćby jedna gotowa moneta „zawieruszyła się” w kieszeni — mówi Suchner.
Z wnętrza jednego z automatów wyskakują dwuzłotówki z herbem województwa.
— To maszyna do produkcji monet dwukolorowych, naszych 2- i 5-złotówek. Tych tradycyjnych, będących w obiegu, nie bije się już od czasów denominacji — tak są trwałe... Teraz robi się na niej inne monety, jak ta dwukolorowa dwuzłotówka z serii kolekcjonerskiej „Województwa” — trzynasta w tym roku. Wygląda jakby była ze złota, ale jest ze stopu nordicgold. Na obwodzie ma napis NBP w układzie przemiennym, co 180 stopni. Z jakiejkolwiek pozycji byśmy go czytali, zawsze jest czytelny — objaśnia pracownik obsługujący maszynę.
Liczba krążków musi się zgadzać z liczbą monet, dlatego wpierw monety przelicza jedna z dwóch liczarek, potem — dla pewności — druga. Gdy się wszystko zgadza, pojemnik się plombuje, znakuje (kto liczył pierwszy raz, kto powtarzał liczenie) i wysyła do kontrolera. Ten sprawdza, czy wszystko się zgadza, zrywa zawieszkę i wysyła pojemnik do tłoczenia. Pudła z „ciepłymi” jeszcze monetami trafiają do pakowni: tu na tzw. saszetkarki monety są automatycznie wrzucane do plastikowych woreczków. Maszyny wiedzą, ile czego ma być — np.: jednogroszówki po 100 sztuk, piędziesięciogroszówki po 20 sztuk, złotówki — po 10. Automatycznie oznaczone saszetki wpadają do worka bankowego — dokładnie tyle, ile ustala „ustawiacz”, jeden z nielicznych pracowników w tym dziale.
— Tu w worku są już 44 sztuki. Gdy będzie setka, ramię podajnika zmieni położenie i zacznie napełniać drugi worek. Tyle że maszyny są złośliwe, więc jak się ustawiacz zagapi i nie opróżni worków na czas, to taśma zacznie wyrzucać saszetki na podłogę — mówi Suchner.
Zapakowane worki bankowe trafiają na wagę (wyczuje brak choćby monety). Gdy waga oraz liczba saszetek się zgadza, połączona z nią drukarka wydrukuje kwit nalepiany na worek. Jeśli czegoś brakuje, włącza się sygnał, a drukarka wstrzymuje drukowanie. Potem 20 worków pakuje się w karton i raz jeszcze waży (czy liczba worków się zgadza). Tak sprawdzony karton wędruje do opancerzonej furgonetki i odjeżdża do bankowego sejfu. Nie zawsze to sejf NBP. Zdarza się — i to często — że monety lecą nawet na drugi koniec świata.
Dla innych
W Warszawie powstają nie tylko grosze i złotówki, ale także monety używane w 18 innych państwach. Stąd pochodzą na przykład wszystkie armeńskie dramy i lumy, indonezyjskie rupie, dominikańskie pesso, izraelskie szekle, filipińskie piso. „Polskimi” funtami płaci się również na Cyprze. Czasem bywa to powodem problemów. Niedawno Mennica wybiła 8 mln sztuk monet na zamówienie firmy z Mołdawii. 25 listopada transport zatrzymali ukraińscy celnicy ze Lwowa i przekazali władzom mołdawskim w Kiszyniowie, które oskarżyły Mennicę, że wyprodukowała nielegalne monety dla samozwańczej republiki naddniestrzańskiej.
— To były żetony, w ich produkcji nie było nic nielegalnego. Zrealizowaliśmy zamówienie, jak — chociażby — żetony dla niemieckich supermarketów. Takich nietypowych zleceń miewamy sporo. Niedawno ogólnopolski dziennik zwrócił się z zapytaniem, ile kosztowałoby wyprodukowanie żetonów o nominale „1 fakt” — mówi Łukasz Bajbak, rzecznik prasowy Mennicy.
Większość monet 1 euro dla Austrii czy Irlandii „składano” właśnie w Mennicy Państwowej.
— Bo niewiele mennic w Europie potrafi zrobić takie monety, jak nasze 2- czy 5-złotówki. Dlatego to my wykonywaliśmy najtrudniejszą część roboty: łączyliśmy niklowe krążki z mosiężnymi; tłoczeniem samych wizerunków zajęły się już tamtejsze mennice — tłumaczy Suchner.
Nieprosta 5-złotówka
Z hali tłoczni przechodzimy do niewielkiego pomieszczenia, w którym powstają (w ciszy) najdroższe i najbardziej skomplikowane monety - kolekcjonerskie i okolicznościowe, ze złota i srebra. Na stoliku przy sporych rozmiarów prasie leżą krążki ze szczerego złota. Operator wrzuca je do wnętrza maszyny, z której co chwila wypadają gotowe monety. Kilka dni wcześniej właśnie ten mechanizm przez 3 godziny wybił ponad trzysta medali dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
— Zużyliśmy na nie prawie 3 kg złota i kilkanaście srebra, jakie Orkiestra zebrała w czasie poprzedniego finału. Znów złote serduszka zastąpią medale. Po raz pierwszy w tym roku — numerowane, co podnosi ich wartość kolekcjonerską. Trzynasty egzemplarz pozostanie w sztabie WOŚP, a pozostałe zlicytuje się na styczniowym, XIII Finale Wielkiej Orkiestry — mówi Łukasz Bajbak.
Zapomina dodać, że w zeszłym roku Mennica Państwowa wykonała dla Orkiestry 2-złotówkę „z dziurką”, którą na tegorocznej Konferencji Dyrektorów Mennic w San Francisco uznano za najbardziej zaawansowaną technologicznie monetę obiegową świata!
— Rzeczywiście, potrafimy robić pieniądze i nawet nam tego zazdroszczą! 5-złotówka — czy ktoś się domyśli? — zaraz po jej wybiciu, w 1996 roku również zyskała miano najbardziej zaawansowanej technologicznie obiegowej monety świata... — wspomina Suchner.
Takich perełek powstaje w mennicy przy Żelaznej więcej. Nie trafiają do obiegu, bo ich wartość numizmatyczna wielokrotnie przekracza nominalną. Oto dwuzłotówka z „efektem kątowym” — wybita na millennium. Pierścień złoty, rdzeń srebrny, jak w normalnej — ale jak na nią spojrzeć pod jednym kątem widać cyfrę 2000, a pod innym 2001. Rarytas!
Nie jedyny! Suchner pokazuje pierwszą na świecie monetę zawierającą w sobie coś innego niż metal. Niemal pośrodku srebrnej dwudziestozłotówki tkwi niewielkich rozmiarów… bursztyn.
— Ta moneta ma dziś cenę 900 zł, a gdy wchodziła do obiegu w 2001 roku, kosztowała 80 zł — dodaje Suchner.
W innej, z wizerunkiem kopalni soli w Wieliczce, na awersie umieszczono niewielki kawałek cyrkonii, imitującej sól. W monecie 20-złotowej z wizerunkiem zamku w Malborku znalazł się fragment terakoty o grubości 1,3 mm. Albo ta 20-złotówka z serii „Polscy malarze”. Kto powiedział, że moneta musi być okrągła? Wszystkie z tej serii są… prostokątne. Kolekcjonerzy płacą za nie majątek. Tu wyskakują z maszyn. Jak śrubki.
— Największa i najdroższa polska moneta obiegowa wykonana w Mennicy Państwowej miała nominał 200 tys. zł, ważyła 374 gramy, w całości zrobiona była ze szczerego złota — mówi Bajbak.
Czy na produkcji pieniądza można zarobić duże pieniądze, i ile? Pytanie proste — pod warunkiem, że się wie, ile jest złotówki w złotówce. To jednak, ile kosztuje wykonanie jednej monety 1-złotowej czy 50-groszowej, pozostaje najpilniej strzeżoną tajemnicą.
— Powiem tyle, że nawet koszt wyprodukowania grosza nie przekracza jego nominału — podobnie z innymi monetami obiegowymi – mówi Suchner.
I przyznaje, że złote czasy dla Mennicy nadejdą, gdy trzeba będzie wyprodukować polskie euro.
Medal za małżeństwo
W grawerni, w ciszy i spokoju, powstają stemple do produkcji monet, stemple dla urzędów państwowych — np.: datowniki dla służb celnych. To najpilniej strzeżony dział w całej Mennicy. Większość czynności wykonują maszyny, ludzie jedynie po nich poprawiają, czyszczą, polerują.
W „emalierni” nad halą tłoczni, wykańcza się medale i odznaczenia państwowe, jak Krzyże Zasługi czy najwyższe polskie odznaczenie — Order Orła Białego. Na jednym ze stołów, w kilku kartonach, leżą niewykończone odznaczenia. Obok trzy kobiety polerują srebrne gwiazdy, z małym pączkiem róży na różowej emalii.
— To medale wręczane z okazji 50-lecia pożycia małżeńskiego — mówi Suchner.
To tu, w połowie listopada, wykonano kopię medalu olimpijskiego dla Otylii Jędrzejczak.
— Musieliśmy poprosić MKOl o zgodę na jego skopiowanie. Otylia dostała medal lepszy niż ten, który otrzymała w Atenach, bo naprawdę ze złota. Olimpijski był takim z nazwy — tylko srebrny, jedynie powlekany złotem. Najwięcej problemów mieliśmy ze wstążką. Żeby była jak oryginalna, poprosiliśmy instytut włókiennictwa, by zbadał skład... A tu nagle telefon: dzwoni przedstawiciel amerykańskiej firmy, która te wstążki wykonała i mówi, że kilka im zostało, więc chętnie je podaruje! — mówi Bajbak.
Niewidzialny grosz
W zeszłym roku Mennica Państwowa sprzedała monet za ponad 13 mln dol. Pracownicy żartują, że w tłoczni robi się monety, ale pieniądze — gdzie indziej. Bo — paradoksalnie — większy obrót niż pieniądze wybijane w tłoczni, generują pieniądze, których nie widać — wirtualne. Strzałem w dziesiątkę okazała się bowiem Warszawska Karta Miejska.
— Gdy w styczniu 2002 roku ruszał ten projekt, zaczynaliśmy od miliona zł miesięcznego obrotu. W zeszłym miesiącu przekroczyliśmy barierę 20 mln zł! Niebawem planujemy wejść również na rynek prepaidów telefonicznych, jeszcze później będą to przedpłaty za energię elektryczną. Jesteśmy gotowi dostosować się do wszelkich wymagań naszych klientów — planuje Eryk Karski, dyrektor ds. płatności elektronicznych i rozwoju.
Dodaje, że Mennica podpisała strategiczną umowę z Ruchem: w jego sieci sprzedaży w największych miastach Polski doładować będzie można karty elektroniczne. Bilety i opłaty za parkowanie kodowane dotychczas na warszawskich kartach zbliżeniowych przynoszą ponad połowę całej sprzedaży Mennicy — ponad 40 mln zł.
Z okien gabinetu rzecznika widać budynek należący do Mennicy, w którym nie robi się nic, co kojarzyłoby się z monetami. Myliłby się ten, kto sądzi, że firma zarabia tylko na producji pieniędzy, choćby „wirtualnych”. Oprócz monet, złotych medali i odznaczeń w Mennicy robi się również… kratki kominowe, elementy pieców szklarskich, siatki katalityczne i wiele innych rzeczy, z pozoru nie mających nic wspólnego z mennicą i biciem monet.
Ale tak też się robi pieniądze.
