23 marca premier Mateusz Morawiecki poleciał na dwudniowy szczyt Rady Europejskiej dotyczący dalszego wsparcia dla Ukrainy. „Będziemy rozmawiać o uprowadzonych ukraińskich dzieciach, pieniądzach z unijnego funduszu pokojowego, omijaniu sankcji przez Rosję przy pomocy Białorusi, jednolitym rynku europejskim i nielegalnej migracji. Będę też podnosił kwestię uczciwości podatkowej, walki z rajami podatkowymi” – zapowiadał przed wyjazdem.
Z naszych informacji wynika, że lista tematów była znacznie dłuższa. Jak ustaliliśmy, premier poprosił o spotkanie z przedstawicielami Europejskiego Banku Centralnego (EBC) i odbyło się ono podczas drugiego dnia wizyty.
- Głównym tematem była kwestia orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej [TSUE - red.] w sprawie wynagrodzenia za kapitał i jego wpływu na system finansowy w Polsce – mówi osoba znająca kulisy rozmów.

Drogą oficjalną nie udało nam się uzyskać informacji - wysłaliśmy pytanie do biura prasowego rządu, ale do dzisiaj nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Nigdzie nie udało nam się też znaleźć wzmianki na ten temat. Dlaczego nie ujawniono informacji o spotkaniu premiera z EBC? Być może dlatego, że rząd znalazł się dziś w opozycji wobec... samego siebie sprzed kilku lat.
Stanowisko Polski w sprawie wynagrodzenia za kapitał zostało dawno temu spisane przez resort sprawiedliwości, zatwierdzone przez gabinet Mateusza Morawieckiego i zaprezentowane przed TSUE. W pełni popiera ono oczekiwania frankowiczów i odmawia bankom prawa od żądania rekompensaty za pożyczone pieniądze. Rząd nie bierze w nim pod uwagę kosztów, jakie dla systemu finansowego generuje takie postawienie sprawy. Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) szacuje je na 100 mld zł.
Strach przed prokonsumenckim TSUE
Jak się jednak okazuje, kosztów nie można lekceważyć. Rząd, a w każdym razie premier, bierze pod uwagę ryzyko związane z niekorzystnym dla banków orzeczeniem TSUE. Z naszych informacji wynika, że spotkanie z EBC było poświęcone właśnie orzecznictwu trybunału i jego wpływowi na stabilność finansową.
- Rośnie przekonanie, że myślenie TSUE jest spójne z ogłoszonym w lutym stanowiskiem rzecznika trybunału, czyli skrajnie prokonsumenckie. Sędziowie zupełnie nie biorą pod uwagę takich kwestii jak stabilność systemu finansowego – mówi nasz rozmówca, znający kulisy spotkania w EBC.
Rozmowa z przedstawicielami banku centralnego miała na celu zwrócenie uwagi na szeroki kontekst sprawy frankowej, który daleko wykracza poza kwestie rozliczeń bank - klient. Wyrok TSUE może doprowadzić do upadłości dwóch dużych banków i przyhamować rozwój akcji kredytowej na dwa lata.
List bankowców do EBC
Nie tylko premier zwraca uwagę EBC na problem frankowy, bo - według naszych informacji - o spotkanie z bankiem w tej sprawie poprosił również Commerzbank, właściciel mBanku. Polska spółka córka jest jedną z dwóch, obok Millennium, instytucji finansowych, której egzystencji zagraża wyrok TSUE spójny ze stanowiskiem rzecznika. Commerzbank odmówił skomentowania naszych informacji.
Do EBC zwrócili się też szefowie polskich banków frankowych w liście wysłanym w ubiegłym tygodniu. Piszą w nim o zagrożeniach dla stabilności systemu w kontekście spraw frankowych przed TSUE.
- Oczywiście EBC formalnie nie ma żadnego wpływu na TSUE, niemniej należy prowadzić takie rozmowy na forum europejskim i przypominać, że stabilność rynku finansowego jest dobrem prawnie chronionym w UE – mówi nasz rozmówca.
Mały kijek w ustawie frankowej
W środowisku bankowym, dla którego lutowe stanowisko rzecznika trybunału było gorzkim zaskoczeniem, iskierką nadziei stała się sprawa frankowicza z Getinu rozstrzygana przez TSUE 16 marca. Sędziowie orzekli, że w przypadku unieważnienia umowy między konsumentem a przedsiębiorcą do państwa członkowskiego należy uregulowanie skutków unieważnienia na podstawie prawa krajowego. Choć sprawa „getinowca” była różna od sporu dotyczącego wynagrodzenia za kapitał, orzeczenie zdaje się wskazywać furtkę do rozwiązania problemu frankowego przy wykorzystaniu krajowej ustawy. Jacek Jastrzębski, przewodniczący KNF, ujawnił niedawno, że nadzór pracuje nad założeniami takiej ustawy. W prace, według naszych informacji, włączył się również resort finansów. Nie ma jeszcze szczegółowych rozwiązań, są tylko ogólne założenia. PB ustalił, że w propozycji ustawowej będzie tylko zapis zobowiązujący banki do zaoferowania klientowi przewalutowania kredytu frankowego na podstawie propozycji przewodniczącego KNF (przedstawionej w grudniu 2020 r.). Kredytobiorca mógłby wybrać, czy chce przyjąć ofertę, czy iść do sądu (lub podtrzymać powództwo, jeśli już wcześniej założył sprawę bankowi). Bez względu na wybór nie spotkałyby go żadne sankcje ze strony fiskusa. Lutowa koncepcja ustawy przewidywała, że kredytobiorca, który odrzuciłby ugodową ofertę, zapłaciłby 100 proc. podatku od korzyści uzyskanej z tytułu unieważnienia umowy w sądzie.
- Przewalutowanie powinno mieć charakter dobrowolny, a nie odbywać się na zasadzie kija i marchewki – mówi jeden z naszych rozmówców.
Dlaczego frankowicz po dobroci miałby zrezygnować z sądu? Ponieważ pozew oznacza koszty prawne, szacowane na 30-50 tys. zł plus success fee, przy czym termin pomyślnego zakończenia sporu z bankiem, biorąc pod uwagę powolność zakorkowanych sądów, może być odległy. Idąc na ugodę, kredytobiorca uwolniłby się od walutowej hipoteki od ręki na bardzo korzystnych warunkach.
Możliwe, że mały kijek jednak w ustawie się znajdzie. Otóż obecnie co roku minister finansów specjalnym rozporządzeniem zwalania frankowiczów, którzy idą na ugodę z bankami, z podatku od wzbogacenia. Możliwe, że takiej ulgi nie dostaną kredytobiorcy, którzy zdecydują się dochodzić roszczeń w sądzie.