„Puls Biznesu”: Autorzy „Nierówności po polsku…” nagrodzonej w naszym konkursie w kategorii książka naukowa pokazują, że zbyt duże nierówności w społeczeństwie niosą ryzyko niższego wzrostu gospodarczego. Walka o równość jest więc walką o wyższy wzrost, o kapitał ludzki. Czy zgadza się pan z takim spojrzeniem?
Ernest Pytlarczyk: Pogląd autorów tej książki jest teraz mainstreamem w ekonomii. Kapitalizm bez ograniczeń nie jest czymś, co maksymalizuje dobrobyt i służy budowaniu przewagi we współczesnym świecie. Nierówności szkodzą wzrostowi, negatywnie wpływają na ścieżkę zrównoważonego rozwoju. Mają też wymiar społeczny — sprzyjają turbulentnym zmianom politycznym. Łatwo sobie wyobrazić, że w warunkach narastających nierówności w końcu może dojść do erupcji niezadowolenia społecznego.
Są oczywiście kraje, które mogą długo funkcjonować z bardzo dużymi nierównościami. Weźmy jako przykład kraje Ameryki Łacińskiej, w których mobilność społeczna jest bardzo mała, ludzie w rodzinach przez pokolenia wykonują podobne zawody. Nie jest to jednak system, który może stanowić dobry przykład, nawet tam stopniowo rośnie presja na zmianę.
W książce „Lit: złoto przyszłości…” autor pokazuje, w jaki sposób Chinom udało się stworzyć nowoczesny przemysł samochodowy. Niektórzy narzekają, że jest dotowany przez państwo, ale prawda jest taka, że chińskie produkty motoryzacyjne stały się bardzo jakościowe.
Najlepsze w swojej klasie! Pojawia się pytanie, czy Europa powinna się przed nimi bronić, czy cieszyć się, że konsument będzie mógł kupować tańsze auta. Z jednej strony blokując mu dostęp do nich, zmniejszamy jego dobrobyt. To nie są hasła, którymi wygrywa się wybory. Ludzie chcą mieć dostęp do tanich dobrych dóbr, a chińskie auta takie są.
Z drugiej strony jest problem, który dostrzegają już Amerykanie. Wiele najnowocześniejszych technologii, w których posiadanie weszli Chińczycy, to tzw. dual use technologies, czyli do zastosowania cywilnego i militarnego. Tajemnicą poliszynela jest, że przynajmniej na pierwszym etapie Chińczycy wchodzili w ich posiadanie w sposób nielegalny. Dlatego Amerykanie odgradzają się od Chińczyków drastycznymi metodami, ograniczając im dostęp nie tylko do rynku i do technologii, ale także do studiów, do możliwości robienia doktoratów w niektórych dziedzinach.
Jeśli zrozumiemy powagę sytuacji, bo w rzeczywistości nie chodzi o konsumpcję, tylko o wyścig militarny, pojmiemy, że rzeczy, które dla konsumenta są absurdalne lub trudne, np. wojny celne, mają nas chronić przed czymś groźniejszym. Wyścig technologiczny jest po prostu walką o dominację na świecie.
W kategorii poradników zwyciężył „Władca finansów”. Jest pan ekonomistą bliskim światu inwestycji, lubi pan mieć — jak mówi się z angielskiego — skin in the game. Co dziś mówi pan ludziom o inwestowaniu, jakie są dziś ciekawe tematy inwestycyjne?
Jednym z ciekawych tematów ostatnio jest Europa, a konkretnie strategia, by przeważać europejskie aktywa w portfelach w perspektywie do dwóch lat. Europa dużo robi, by poradzić sobie z wyzwaniami militarnymi i technologicznymi — obniża stopy procentowe, stymuluje nowe wydatki, a jednocześnie nad USA zawisło ostatnio widmo recesji. Oczywiście mają one dużo naturalnych przewag, więc to nie jest tak, że tamten rynek należy skreślić w dłuższej perspektywie.
Na razie jednak Europa wygląda ciekawie. Na przykład Niemcy planują rewolucję w polityce fiskalnej, mają zamiar znacząco zwiększyć dług publiczny, wykorzystać maksymalnie swoją tzw. przestrzeń fiskalną — mogą zwiększyć swój dług o około 20 pkt proc. PKB. Skala poluzowania hamulca budżetowego przez Friedricha Merza zaskoczyła wszystkich. Myślę, że będzie to jeden z najważniejszych czynników, które przez najbliższe lata będą kształtowały krajobraz gospodarczy w Europie.

