Wino to nie ryżówka

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2005-11-25 00:00

Zalewają nas chińskie tekstylia. Czy grozi nam także chiński winny potop? Może nie w najbliższej przyszłości...

Czy pierwsi zaczęli popijać Persowie? Były na to dowody. Znaleziska archeologiczne z Haji Firuz Tepe (terytorium dzisiejszego Iranu) wyraźnie wskazywały, że alkoholowymi drinkami raczono się tam już 5400 lat p.n.e. Ostatnio odebrano im jednak palmę pierwszeństwa. Analiza substancji organicznych, które wsiąkły w skorupy dzbanów wykopanych w wiosce Jiahu, wskazała, że procesy fermentacyjne starożytnym Chińczykom wcale nie były obce. Kombinowali coś z mieszanką ryżu, miodu i owoców (głogu lub winogron) już 7000 do 5500 lat p.n.e. Współcześni chińscy naukowcy spekulują, że drink musiał być pyszny. Z upływem tysiącleci receptura ulegała ulepszeniom. Z winną latoroślą nie miało to jednak nic wspólnego. Królował ryż. Tak czy siak, napój był popularny, a zapotrzebowanie rosło. Chińczycy popijali przy różnych okazjach. Początkowo oddawali szacunek przodkom. Przeszło to w biesiady. W dobrym tonie były gry towarzyskie, zwłaszcza wojenne. Dwie armie biesiadników mierzyły się na wina i wiersze. Były i tańce...

W 1980 r. archeolodzy chińscy znaleźli w grobowcu z 1200 roku p.n.e. szczelnie zamknięte, wykonane z brązu naczynie. Jak potrząsnęli — zabulgotało. Był w nim jakiś płyn. Wszystko wskazywało na wino. Ktoś widać zabrał ze sobą wałówkę na dłuższą podróż. Organoleptycznie napój był mało interesujący. Uczonych zaniepokoił nikły procent alkoholu. Czas chyba zrobił swoje.

Najstarsze szczepy?

Nowe pojawiło się z generałem Czang Cz’ienem. Z wypraw do Taszkientu i Azji Mniejszej przywiózł w 128 r. p.n.e. pierwsze winne latorośle. Zasadzono je w ogrodach cesarza. 200 lat wcześniej niż pojawiły się na terytorium Francji! W Paryżu mówi się o tym niechętnie.

W XIX w. w Czang Ju powstał pierwszy chiński Dom Winny Jantai. Istnieje do dziś, jest jednym z większych. Spore ożywienie napłynęło wraz z misjonarzami. Wino stało się koniecznością religijną. Ruszyła wkrótce Wytwórnia Beijing, miała cele sakralne...

Przełom nastąpił w 1997 r., gdy dyplomacja pingpongowa otworzyła Chiny na świat. Chińczycy zaczęli z ciekawością spoglądać na wina. Głównie czerwone, bo zdrowsze. Nadciągnęły szczepy europejskie. Dobrze się przyjął Jie-bai-na — dla estetów językowych Cabernet Sauvignon. Jest gruboskórny i łatwiej znosi huśtawki pogodowe. A w kość dają chińskim plantacjom obfite deszcze i gradobicia.

W ciągu 10 lat areał wzrósł dziesięciokrotnie. Wzrosła też produkcja wina — w samym 2004 r. o blisko 15 proc. Technologia wytwarzania pozostawia wiele do życzenia. Nieliczni ściągają specjalistów. Grace Vineyard zatrudnia Gerarda Colina. Z Bordeaux. Ruszyły inwestycje z zagranicy — nawet hiszpański Torres czy Sella & Mosca z Italii. Dużo się dzieje wokół Pekinu, zwłaszcza wśród win czerwonych. Białe zadomowiły się w prowincji Shandong — w połowie drogi między Pekinem i Szanghajem. Rośnie tam wiele „europejczyków”, m.in. Riesling i Chardonnay. Specjaliści obstawiają Xinjiang — trzy razy większy od Francji. Wapienne podłoża, chłodne noce i ciepłe dnie dobrze rokują.

Winna machina

Na razie producenci nie wyrabiają się, idą na masówkę. Na palcach można policzyć domy winne z własnymi winnicami. Poza wyjątkami nie ma żadnej gwarancji co do deklarowanego poziomu alkoholu czy użytych gron. Te skupuje się po całych Chinach — ale i to nie wystarcza. Cysternami ściąga się nadwyżki winne z innych krajów, w tym z Hiszpanii i Australii. Nie najwyższych lotów. Spragniony rynek wchłania je ze smakiem... Chińskie winiarstwo czeka jeszcze wielki marsz lub przynajmniej skok. Wino to nie ryżówka.