Wodny świat

Karolina Guzińska
opublikowano: 2005-05-13 00:00

Miasto ogrodów i kanałów. Jedno z najpiękniejszych w Państwie Środka. Chińczycy mawiają, że „w niebie jest raj, a na ziemi Suzhou i Hangzhou”.

Starożytne Suzhou liczy sobie 2,5 tys. lat. Leży na południu Chin, nad brzegiem jeziora Taihu w prowincji Jiangsu. Jak na Chiny, to niewielkie miasto — dziś żyje tu „zaledwie” milion ludzi...

— He Lu, legendarny władca królestwa Wu i założyciel Suzhou, spoczął na Tygrysim Wzgórzu. Podania głoszą, że jego grobu pilnował niegdyś biały tygrys. Znikał nocą, by rankiem znów się pojawić... Stąd się wzięła nazwa wzgórza. Na jego szczycie wzniesiono w X w. Ośmiokątną Pagodę, która od 400 lat wciąż się pochyla. Odsunęła się już od pionu o 2,3 metra — opowiada Anna Stępień, koordynator chińskiego biura podróży China Cyts Tours Holding w Polsce.

Harmonia zieleni

W Suzhou narodziła się sztuka projektowania ogrodów — miniaturowych krajobrazów ze sztucznymi wzgórzami, malowniczymi pawilonami oraz kompozycjami z roślin, skał i wody. Ich początki sięgają Okresu Wiosen i Jesieni (770-476 r. p.n.e.), kiedy to król państwa Wu polecił zbudować ogród dla siebie. W czasach Wschodniej Dynastii Jin (317-420 r.) powstał pierwszy ogród prywatny — Pijiang. Za panowania dwóch ostatnich chińskich dynastii — Ming (1368-1644 r.) i Qing (1644-1911 r.) — Suzhou chlubiło się już ponad 200 ogrodami. Większość to prywatne posiadłości mandarynów, arystokratów i wielmożów dawnych Chin, a także bogatych kupców, producentów jedwabiu i artystów. Wiele ostało się po dziś dzień. Wpisane w 1997 r. na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, cieszą oczy swym pięknem niezależnie od pory roku. Zachwycają, nawet gdy pada deszcz...

— Ogrody nie służyły odpoczynkowi, lecz kontemplacji. Zapewniały medytującym spokój i harmonię. Stąd ściśle określona kompozycja. Sadzono np. drzewa i krzewy, ale nie było rabat kwiatowych — stawiano jedynie rośliny w doniczkach — a zbiorniki wodne to spokojne tafle bez fontann i kaskad. Liczne pawilony lśnią bielą ścian i brązem zadaszeń — stanowią tło dla obrazów malowanych przez naturę. Bo choć są dziełem człowieka, chińskie ogrody — zgodnie z regułami sztuki — miały być naturalne. Są jak obrazy, piękne akwarele... I tak trzeba na nie patrzeć — przekonuje Anna Stępień.

Biel pawilonów to „karta papieru”, na której przyroda maluje swe dzieła. Również okna ogrodowych budynków — ozdobione ażurową, drewnianą koronką — biorą w ramy widoczne zeń pejzaże. Ławeczki zaś rozmieszczono w takich miejscach, by przed oczami siedzącego roztaczały się najwspanialsze widoki.

— Najmniejszy i najpiękniejszy jest Ogród Mistrza Sieci (Wangshi Yuan). Doskonały projekt z XVIII w. Ten przydomowy ogród przyciąga magią, skłania do zadumy i refleksji, pobudza wyobraźnię... Nie można po prostu wejść i wyjść. Siedzi się tu godzinami, w zachwycie... — wspomina Anna Stępień.

Dodatkową atrakcją Ogrodu Mistrza Sieci są wieczorne spektakle tańca i śpiewu, grane przez całe lato i jesień. W pawilonach pokazywane są różne formy tradycyjnej sztuki chińskiej: występy w kostiumach z dawnych epok, śpiewy folklorystyczne, melodie grane na arhu (instrument strunowy) czy pipa (instrument dęty)... W innym ogrodzie Suzhou — Ogrodzie Sztuki — można zaś wziąć lekcję chińskiej kaligrafii: na papierze ryżowym, używając pędzla i atramentu. A po tym wysiłku — napić się zielonej herbaty...

Poezja nazw

Ogród Przebywania (Liu Yuan) należy do największych w Suzhou (3 ha). Dekoracyjny, pełen pagórków, strumyków i sadzawek, wyposażony jest w ozdobne murki z oknami, przez które ogląda się — z różnej perspektywy — zmieniające się krajobrazy. Liczne mostki, pawilony i obrośnięte glicynią pergole, harmonijnie współgrają z otaczającą je przyrodą. Bogactwo dawnych właścicieli ogrodu podkreśla charakterystyczna ozdoba — przywieziona tu z daleka olbrzymia skała z Tai Hu.

Ogród Umiarkowanej Polityki (Zhuozheng Yuan) — należący niegdyś do Wang Xianchen, urzędnika cesarskiego z czasów dynastii Ming — to też klasyka. Zachwyca krętymi korytarzami. Zbiornikiem wodnym z licznymi wysepkami, spiętymi kamiennymi mostkami. Pawilonami, z których rozciąga się widok przypominający barwną akwarelę... Równie perfekcyjny jest XVI w. Ogród Pokornego Zarządcy. Olśniewa harmonijną scenerią tworzoną przez typowe elementy: skałę, zieleń i wodę...

— Prawie tak jak same ogrody, turyści podziwiają ich nazwy. Cóż, Chińczycy lubują się w poetyckim nazewnictwie. Swoim dzieciom nadają takie imiona, jak Wschodzące Słońce czy Rozkosz Kwiatów. Poezja nazw jest wpisana w tę kulturę — wyjaśnia Anna Stępień.

Ogrody to jeden ze znaków firmowych Suzhou. Drugim jest woda. Miasto rozlokowało się bowiem nad brzegami Wielkiego Kanału. Niegdyś przecinało je ponadto 14 wąskich, małych kanałów biegnących ze wschodu na zachód oraz 6 wiodących z północy na południe. Część tego systemu — z malowniczymi, łukowymi mostkami, bielonymi domami odbijającymi się w wodzie i zielonymi alejami — zachowała się do dziś.

— Do Suzhou wiodły dwie drogi: wodna i lądowa. Dostępu do miasta broniły więc charakterystyczne dla Chin zabezpieczenia: osiem bram wodno-lądowych. Do naszych czasów zachowała się jedna: Brama Panmen. To właściwie system bram z opuszczaną kratą, strzegących murów miasta od strony kanału. A metr dalej, na lądzie, wznosi się typowa brama miejska — opisuje Anna Stępień.

Brama Panmen wraz z pobliskimi zabytkami: mostem Wumen oraz tysiącletnią Pagodą Pomyślnego Światła, to popularne obiekty turystyczne noszące wspólną nazwę Trzech Scen Bramy Panmen.

— Tłumnie odwiedzana zarówno przez turystów, jak i wiernych, jest też Pagoda Północnej Świątyni. Kompleks świątynny otaczający pagodę pochodzi z III w., liczy więc ponad 1,7 tys. lat! Pierwotną świątynię strawił pożar. Monumentalną, 76-metrową drewnianą budowlę górującą dziś nad miastem wzniesiono w XVII w. — dodaje Anna Stępień.

Zastygły czas

Nie można wyjechać z Suzhou — stolicy jedwabiu — bez wizyty w fabryce pozyskującej włókna z kokonów jedwabników. Produkcja jedwabiu rozwija się tu od XIII w., a już w XIV w. miasto stało się czołowym jego producentem. I pozostaje nim do dziś. To dzięki przemysłowi jedwabnemu nastąpił gwałtowny rozwój Suzhou na przełomie XV i XVI w. — a przejawem jego bogactwa były urocze ogrody...

— Z kokonów nie nadających się do pozyskania włókien — np. takich, w których zamknięte są dwie poczwarki — produkuje się wsady do kołder. Tych kokonów się nie rozplątuje, tylko oczyszcza i rozciąga na specjalnych kopytach. Potem zszywa się je w płachty. Lekkie, niealergiczne, regulujące temperaturę, jedwabne kołdry z Suzhou cieszą się powodzeniem wśród turystów — twierdzi Anna Stępień.

Okolice miasta — usiane urokliwymi wioskami i maleńkimi miasteczkami, rozłożonymi na brzegach wąskich rzek i kanałów — są kolejną turystyczną atrakcją. To „wodne wioski”, których mieszkańcy od kilkunastu wieków wiodą życie nierozerwalnie związane z wodą. Te mistyczne niemal miejsca wyglądają, jakby czas zatrzymał się w nich przed setkami lat...

— Ciche, spokojne życie. Tradycyjne domostwa otoczone z czterech stron podwórzami. Malownicze targowiska... Odbijające się w lustrze wody niezliczone mosty i mosteczki, fasady domów, drzewa i niebo tworzą zapierające dech obrazy — wspomina Anna Stępień.

Zauroczyła ją maleńka wioska Luzhi — gdy tylko spojrzała na zatopione w wodach kanałów odbicie nadbrzeżnego świata... Przejażdżka gondolą po kanałach czy podglądanie życia toczącego się przy publicznym ujęciu wody, gdzie kobiety spotykają się, by zrobić pranie i poplotkować, pozwala posmakować tu klimatu dawnych Chin...

— Warto też zajrzeć do pozostałości po taoistycznej świątyni Baosheng z 503 r. Znajduje się tu unikalna gliniana płaskorzeźba przedstawiająca uczniów Buddy. Z 18 postaci ostało się tylko 9... — dodaje Anna Stępień.

Za narodowy relikt uznano także wioskę Tongli. Jej 2 km kw. powierzchni dzieli 15 kanałów i 15 wysp połączonych 49 kamiennymi mostkami. Większość zabudowań pochodzi z czasów dynastii Ming i Quing. Na tę epokę datuje się też wspaniałe ogrody Tongli. Oczywiście, noszą metaforyczne nazwy — Tuisiyuan: spojrzeć wstecz i pomyśleć o swych błędach, czy Ouyuan: mąż i żona żyją spokojnie...

Chińska Wenecja

Najstarsze wodne miasteczko — Zhouzhuang — założono w 1086 r. Zajmuje zaledwie 0,4 km kw. powierzchni. Według lokalnej ludności: „30 proc. to woda, 20 proc. mosty, a tylko połowa — uliczki”. Zhouzhuang słynie z niezwykłej scenerii i prostej, tradycyjnej architektury. Stare, niskie domki malowniczo komponują się z systemem kanałów, mostów i śluz. Miasto otula bowiem — i dzieli na części — duże jezioro i kilka rzek spiętych 14 kamiennymi mostkami.

— Wszystko tu kręci się wokół wody. Ludzie siedzą nad kanałami. Myją naczynia, plotkują, piorą... Pływają gondole — prawie takie jak w Wenecji. Ale tutaj gondolierami są starsze panie. Czasem bezzębne, czasem prezentujące w szerokim uśmiechu szczęki błyszczące srebrem i złotem... Ludzie są rozśpiewani. Piskliwe, zawodzące głosy niosą po wodzie stare, chińskie pieśni o miłości biednego rybaka do pięknej córki bogatego kupca... — opisuje Jan Żdżarski jr, fotograf i podróżnik.

Zhouzhuang — położone na wodnym szlaku handlowym — kwitło niegdyś dzięki sprzedaży jedwabiu i wyrobów garncarskich. Dziś to wysokiej klasy zabytek. Mimo reklam Coca Coli i Pepsi, wszędzie czuje się historię. W każdej zmurszałej cegle czy belce strzelistego dachu...

— Wzdłuż romantycznych, wąskich, brukowanych uliczek ciągną się restauracje i malutkie murowane sklepiki z zakurzonymi antykami i ręcznie malowanymi wachlarzami. W przyjemnie zacienionych uliczkach malarze portretują turystów. Rysują imiona na wachlarzach. A zasuszone staruszki sprzedają suszone ryby i krewetki. Widząc białego, straganiarki wołają: helou, helou frienda, ti for ju? — wspomina Jan Żdżarski jr.

Herbatą można popić lokalny przysmak. Choć Jiangsu to prowincja ryb i ryżu, zasłynęła z golonki w błyszczącej, brązowej glazurze ze specjalnego syropu.

— Na sam jej widok cieknie ślinka! — zapewnia Anna Stępień.

Suzhou i okalające miasto „wioski wodne” nazywa się czasem Wenecją Wschodu. W Luzhi, Tongli czy Zhouzhuang funkcję szlaków komunikacyjnych pełnią — jak przed wiekami — kanały. Wciąż podróżuje się drewnianymi gondolami, a śmieci wybierają z wody łódki śmieciarki. Choć nie ma tu — jak we Włoszech — wspaniałych pałaców dożów, widoki fascynują. Wzdłuż kanałów biegną wąskie chodniczki — czasem po jednej tylko stronie, podczas gdy z drugiej woda ochlapuje ściany domostw. Ich drzwi wychodzą wprost na kanał, więc mieszkańcy — chcąc nie chcąc — od razu wsiadają do łódek...

— To Wenecję powinno się nazywać „Włoskim Zhouzhuangiem”. Nie na odwrót. Kto tu przyjedzie — zrozumie... — sumuje Jan Żdżarski jr.