Prócz humanizmu, szaleństwa i polityki — o wojnach i międzynarodowych konfliktach decyduje ekonomia. Amerykańscy dziennikarze precyzyjnie wskazali, kto z otoczenia prezydenta George’a Busha jr zasiadał kiedyś we władzach koncernów naftowych albo dla nich pracował. To liczna drużyna — w domyśle: bardzo wpływowe lobby. Idąc tym tropem, można dojść do absurdu — tak naprawdę to „jastrzębie” z przemysłu naftowego zdecydowały, że „trzeba zrobić porządek w Iraku”.
W 2003 roku usunięcie Saddama Hussajna posłużyło likwidacji realnego zagrożenia terroryzmem i wykorzystaniem broni ABC. Ale i tym razem — jak w 1990 roku, po starciu wywołanym aneksją Kuwejtu przez Irak — przy decyzji o wojnie sprawę złóż Iraku i państw sąsiednich wzięto pod uwagę. Wielu obserwatorów głosi, że interes ekonomiczny USA wycisnął silniejsze piętno na militarnym zaangażowaniu mocarstwa niż 13 lat wcześniej. Zwolennicy teorii, że „ropa rządzi światem” zyskali argument, choć mniej przejrzysty niż ten sprzed 20 lat.
Pierwszy poważny światowy kryzys naftowy wybuchł właśnie wtedy — jesienią 1973 roku. Większość arabskich państw — producentów ropy, protestując przeciw polityce Stanów Zjednoczonych, popierających Izrael w wojnie październikowej, nałożyła eksportowe embargo na USA i kraje zachodnie. Polityczny szantaż wywołał poważne — acz chwilowe — perturbacje, ograniczenie ruchu pojazdów i restrykcje w nabywaniu paliw płynnych przez prywatnych nabywców. Kryzys spowodował zwolnienie rozwoju gospodarczego krajów uprzemysłowionych, utrudnienia w handlu i wzrost protekcjonizmu.
Tak zwany szok naftowy miał i dobre strony. W końcu 1993 r. szacowano, że w krajach rozwiniętych zużycie paliw i energii stopniało niemal o 25 procent w stosunku do końca 1972 roku — i to w warunkach ciągłego wzrostu gospodarczego!
Kryzys powtórzył się jeszcze w 1979 roku (najdotkliwiej w USA), ale podjęto wówczas decyzję o budowie rurociągu z Alaski, gdzie od lat nie eksploatowano sporych zasobów ropy. Rurociąg, używany tylko do podtrzymania eksploatacji, jest nazywany strategiczną arterią Stanów Zjednoczonych. Bo to właśnie USA są niemal 50-procentowym konsumentem światowej produkcji ropy i każde perturbacje w regionach roponośnych stanowią dla nich poważne zagrożenie. Nie dziwi więc, że USA bacznie się przygląda, co się dzieje na światowym rynku nafty.
Na wielkich kryzysach naftowych z lat 1973 i 1979 krocie zarobili producenci, głównie zrzeszeni w OPEC, a termin „petrodolary” wszedł do słownika jako synonim nagłego bogactwa i prosperity. Ale zarobili też przewoźnicy. W 1973 roku tylko trójka wielkich greckich armatorów zarządzających tankowcami (Onassis, Gulandris, Niarchos) zgarnęła na czysto około 5 mld dolarów.
Dziś świat — nawet w warunkach konfliktów — daje sobie radę z zużyciem paliw, które drożeją, ale w rozsądnych granicach, maksymalnie do około 40 dolarów za baryłkę (159 l).
Według współczesnych szacunków, ropy — przy obecnym wydobyciu i zużyciu — starczy na 75—100 lat. Trwają prace nad innymi źródłami energii, a że nie są jeszcze widoczne, pozostaje zasługą wielkich koncernów naftowych, którym nadal bardzo opłaca się tradycyjne wydobycie i przerób ropy, a nie ryzykowne eksperymenty. Nie znaczy to, że wielkie koncerny przyszłość zaniedbują. Podobno Shell wykupił dyskretnie większe światowe złoża łupków bitumicznych, z których można, choć drożej, produkować paliwa.
Jak ważna jest ropa dla stron konfliktu zbrojnego, dobitnie pokazała już II wojna światowa. Wysiłek wojenny państw wówczas walczących w dużej mierze koncentrował się na możliwości pozyskania surowców, pożytkowanych przez coraz lepsze technologie. Zmasowane ataki lotnictwa brytyjskiego i amerykańskiego na rafinerie i zakłady przetwórcze ropy naftowej, zapoczątkowane atakiem na Zagłębie Ploesti w Rumunii w lecie 1943 roku, doprowadziły do kryzysu w zaopatrzeniu, któremu nie podołał nawet geniusz menedżerski, skazany potem w Norymberdze nazista Albert Speer. Rumuńska ropa miała bowiem dla Niemców kluczowe znaczenie — zwłaszcza po niepowodzeniu uderzenia na roponośne obszary Związku Radzieckiego.
Niemcy w 1944 roku w warunkach nieustannych bombardowań wyprodukowały w czasie wojny najwięcej czołgów, samolotów i łodzi podwodnych. Ale zabrakło paliw, a zastępcze i niewydajne technologie pozyskiwania paliwa z węgla nie pokrywały zapotrzebowania. Miejsca produkcji tzw. benzyny syntetycznej znajdowały się pod specjalną „opieką” lotnictwa sprzymierzonych, czego doświadczyły na przykład Dwory koło Oświęcimia.
Surowce stawały się w tym światowym konflikcie łakomym kąskiem dla przeciwników. Bywały także walutą, za którą kupić sobie można było niepodległość (wspominany już wariant rumuński). Wiele lat po II wojnie światowej okazało się także, że Szwecja — wbrew neutralnemu statusowi — sprzedawała cenne rudy żelaza Niemcom. Czy pod naciskiem, czy z chęci zysku — do końca nie wiadomo. Wiadomo za to, że niemiecki atak na Norwegię był spowodowany względami strategicznymi (dostęp do nowoczesnych portów i lotnisk), ale i chęcią opanowania — jedynej wówczas w Europie — instalacji do produkcji tzw. ciężkiej wody w zakładach koncernu Norsk-Hydro w Riukan, niezbędnej technologicznie do produkcji wzbogaconego uranu, stosowanego w broni atomowej. Aliantom, dzięki akcji komandosów-sabotażystów, udało się uszkodzić zakład, który do końca wojny nie podjął już produkcji ciężkiej wody, choć jej zapasy — o czym nie wiedziano — pozostały nietknięte.
Przypomnijmy też, że klęska Japonii w II wojnie światowej była w dużej mierze efektem odcięcia od surowców, bez których nawet — nowoczesny na owe czasy i oszczędny — przemysł japoński nie mógł się obyć. Nauka nie poszła w las. Po wojnie Japonia osiągnęła jeden z najlepszych na świecie wskaźników wydajności materiałowej. Surowców i materiałów używa się tam tylko tyle, ile naprawdę potrzeba, a odpady są starannie zbierane i segregowane — po to, by zapewnić odzysk surowców, półfabrykatów i energii.
Dlaczego właśnie w XIX i XX wieku byliśmy świadkami najgwałtowniejszych konfliktów o surowce?
W średniowiecznej produkcji rzemieślniczej zapotrzebowanie na materiały było w niewielkie, a na przykład nieduże wydobycie, prymitywnymi metodami srebra i ołowiu pokrywało popyt w zupełności. Manufaktury — choć popyt na surowce niewątpliwie wzrósł — nie przyniosły rewolucji. Dopiero przewrót przemysłowy i fabryki spowodowały, że problem surowców stał się ważny dla gospodarki i polityki światowej.
Eksplozja produkcji przemysłowej w XIX wieku wywołał wielki przyrost zapotrzebowania na surowce włókiennicze (znaczenie „światowego surowca” zyskała najpierw bawełna). A rozwój produkcji maszyn i komunikacji stał u źródeł raptownego — z dziesięciolecia na dziesięciolecie — przyrostu popytu na węgiel i żelazo. W końcu XIX wieku zyskały też na znaczeniu ropa naftowa, kauczuk i metale kolorowe. Zapewnienie źródeł surowców stało się dla krajów przemysłowych kwestią strategiczną. Przez cały niemal wiek XIX trwała walka o surowce, która stymulowała stare i wschodzące potęgi przemysłowe do ekspansji terytorialnej.
W wieku XIX chłonność na podstawowe surowce przemysłowe skutkowała rozwojem międzynarodowego handlu tymi towarami. Dominującą pozycję w handlu surowcami zajęły państwa z koloniami i potężnym przemysłem. Handel, wobec dużego popytu wewnętrznego, mógł rozwinąć się do tego stopnia, by obsługiwać zarazem przemysł krajów słabiej rozwiniętych.
W Europie najważniejszym centrum handlowym stała się Wielka Brytania. Kupcy angielscy pośredniczyli między krajami całego świata. Główne trasy handlowe wiodły przez posiadłości brytyjskie, a na giełdach Wysp Brytyjskich dokonywano transakcji najważniejszymi surowcami. Dopiero pod koniec XIX wieku wzrosła rola ośrodków handlowych w Niemczech i Stanach Zjednoczonych.
Na przełomie XIX i XX wieku doszło do ważnych zmian technologicznych. Zaczęto oszczędniej gospodarować surowcami, co spowodowało obniżkę kosztów własnych. W USA zużycie węgla na jednostkę energii elektrycznej między 1900 a 1960 rokiem spadło aż o 72 proc.! Już z pobieżnego przeglądu widać, jak bardzo surowce mogły oddziaływać na politykę, a polityka — na ich eksploatację i prawa własnościowe.
W przeszłości dominującą pozycję miał „król węgiel”, potem zdetronizowała go ropa „która rządzi światem”, a jeszcze potem na pierwszy plan wysunęły się surowce strategiczne.
Nawet te, które od wieków przykuwały uwagę człowieka. To już banał, że złoto odgrywa coraz większą rolę w elektronice i skutecznie konkuruje z miedzią. Ale już nie wszyscy wiedzą, że światowy przemysł zużywa do celów przemysłowych 5-krotnie więcej diamentów od tych, które stanowią przedmiot pożądania na wystawach jubilerskich.
Jeśli odwołać się jednak do historii, to być może najosobliwszą formą wojen surowcowych była gorączka złota w Stanach Zjednoczonych (ściśle: w Kalifornii i Newadzie) z lat 1848-54, kiedy to — przy dozie szczęścia lub pecha — po zakupie czy dzierżawie działki nędzarz stawał się milionerem a milioner bankrutem. Nie bez kozery obfitowała w gwałtowne wydarzenia.
W USA złoto było wtedy niemalże towarem pierwszej potrzeby: panował bimetalizm, polegający na swobodnym i równoprawnym obiegu pieniądza srebrnego i złotego, zalegalizowany ustawą monetarną z 1792 roku. Stosunek wartości srebra do złota ustanowiono wówczas w proporcji 15:1, ale w praktyce transakcje finansowe opierano na złocie. Dopiero w 1873 r. inna ustawa o systemie monetarnym wprowadziła pieniądz, wsparty wyłącznie na złocie, a ustawa o standardzie złota (z 1900 roku) cenę uncji złota określiła na 20,67 dolara. Za minimalny poziom rezerw złota w USA przyjęto wówczas zasoby o olbrzymiej wartości 150 mln dolarów!
Czasy się zmieniły. Aż tu naraz w kwietniu 2003 roku doniesiono, że konsorcjum kanadyjskie odkryło ponownie bogate złoża złota w Rumunii. Z kalkulacji wynika, że wydobycie uncji złota ze złóż, uznanych kiedyś za wyczerpane, będzie około 20 procent tańsze od pozyskiwania kruszcu ze złóż południowoafrykańskich! Już trwają spory o to, kto i w jakiej proporcji będzie partycypował w zyskach. Czyżby nowa gorączka złota? A przecież rekordowe światowe wydobycie wyniosło ok. 1842 ton w 1992 roku (to zasługa głównie „złotych mocarstw”, przodujących w wydobyciu i produkcji tego kruszcu: RPA, USA, Australii, Kanady i Rosji).
Nadużyciem byłoby powiedzieć, że jedynym powodem XIX-wiecznych wojen burskich, prowadzonych przez Wielką Brytanię z Afrykanerami o Natal, Oranię i Transwal, było złoto i diamenty, których niełatwą eksploatację właśnie wtedy zaczynano. Ale z pewnością była to przyczyna wielce znacząca — mimo że o komputerach i masowym, przemysłowym wykorzystaniu diamentów nikt nie miał jeszcze pojęcia.
Skoro już jesteśmy przy Afryce... Wojny surowcowe wybuchały tam nader często. Zawierano nieraz dziwaczne sojusze. Do najbardziej zdumiewających — politycznie, bo z punktu widzenia gospodarki logikę zachowano — należała kombinacja angolska, w której prokomunistyczny rząd sprzedał koncesje naftowe firmom z USA. Amerykańskie koncerny zabiegały właśnie u tego rządu o ochronę swoich interesów. Jednocześnie rząd Stanów Zjednoczonych wspierał finansowo partyzantkę antykomunistyczną, której celem ataków były także instalacje naftowe — w tym amerykańskie...
W sąsiednim Zairze (tak się wtedy nazywała Republika Konga) rządził złodziej i malwersant wszech czasów, Mobutu Sese Seko. Zdołał przekonać Zachód i światowe instytucje finansowe, że Zair to ostoja ich ekonomicznych interesów w Afryce i że broni kontynent przed komunizmem. Dostawał niemałą pomoc, którą zwyczajnie kradł i lokował na swoich kontach (szacuje się, że zdobył w ten sposób fortunę około 6-8 mld dolarów!). To właśnie wtedy mówiono, że Zair jest państwem kleptokratycznym, w którym władza wprawdzie kradnie, ale pozwala kraść innym! Zair był — i jest — rejonem działania rozmaitych podejrzanych firm, których rzeczywiste cele działania są dalekie od deklarowanych. Niestety nie zabrakło tam i KGHM, którego ostatnie niejasne interesy wzbudziły zainteresowanie polskich i zagranicznych organów ścigania.
Zair pozostaje nadal czołowym producentem diamentów — i to jest właśnie magnes wielkiego zainteresowania. Od uzyskania niepodległości w 1960 roku, dawne Kongo Belgijskie stało się widownią niezliczonych wojen, puczy i przewrotów — w tle jednak były zawsze zyski z wydobycia ropy, węgla, cyny i miedzi, ale głównie — diamentów. Dwie najbogatsze prowincje Shaba i Katanga kilkakrotnie próbowały secesji (Katanga już w 1960 roku, kiedy Mojżesz Czombe proklamował niezależność tej prowincji), a przez ponad 40 lat wskutek wojen i głodu zginęło blisko 4 mln ludzi! Nie przypadkiem sytuacja w Kongu wywołała w 1961 roku poważny kryzys w ONZ, a przy okazji w niewyjaśnionej nigdy katastrofie lotniczej w Ndola w Rodezji zginął ówczesny sekretarz generalny ONZ Dag Hammarskjöld.
W XXI wieku znaczenia nabrały tzw. nowe surowce — w tym metale strategiczne jak tytan, mangan, nikiel, wanad, niob i tantal, które służą do produkcji rozmaitych stopów, użytecznych także militarnie. Intensywna ich eksploatacja może doprowadzić z czasem do ograniczeń w wydobyciu, to zaś — wywołać wzrost cen i możliwość wybuchu nowych konfliktów. Wykluczyć ich nie sposób — bo czy można było przewidzieć wojnę o fosfaty w zapomnianej przez Boga i ludzi Saharze Zachodniej w latach 70. zeszłego wieku?
We współczesnym nam globalnym świecie wojny surowcowe są zatem możliwe, choć — prawdę rzekłszy — mało prawdopodobne, albowiem także i do eksploatacji surowców dobrze odnosi się zasada „Ab alio exspectes, alteri quod feceris” (Jak ty komu, tak on tobie).
Autor jest politologiem, profesorem i szefem Katedry
Studiów Strategicznych Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ