ARCHITEKTURA WIEŹOWCÓW PRZYSŁANIA NĘDZĘ POLSKIEGO BUDOWNICTWA

Radosław Januszewski
opublikowano: 1999-01-07 00:00

ARCHITEKTURA WIEŻOWCÓW PRZYSŁANIA NĘDZĘ POLSKIEGO BUDOWNICTWA

Koniunktura dla architektów nadejdzie, gdy gminy zaczną stawiać domy

WYSOKO I BEZŁADNIE: Warszawa potrzebuje wysokich budynków, ale trzeba określić, gdzie mogą stanąć. Inaczej nasza stolica będzie wyglądać jak wielkie aglomeracje Trzeciego Świata: niekończąca się przestrzeń miejska punktowana tu i ówdzie wieżowcami — ostrzega Krzysztof Chwalibóg, prezes SARP. fot.Małgorzata Pstrągowska

ŻEGNAJ DROGA WARSZAWO: Od roku widzę prawdziwe zainteresowanie inwestorów Krakowem. I to nie tylko inwestorów zagranicznych, ale i krajowych. Polskie firmy stawiają biurowiec, a developerzy budują luksusowe mieszkania — mówi Marek Dunikowski, architekt z Krakowa. fot. Małgorzata Pstrągowska

WIELE PIENIĘDZY, MAŁO STYLU: Z boomu na rynku biurowców żyją najsprawniejsi architekci, choć nie zawsze wielkie zamówienie oznacza wielkie wydarzenie w przestrzeni miasta. Bardzo często są to projekty, których założenia ideowe przywożone są z Zachodu — twierdzi Ryszard Jurkowski, wiceprezes SARP. fot. Małgorzata Pstrągowska

PŁYTKIE FUNDAMENTY: Budownictwo przeżywa głęboki kryzys. Pojawiła się, co prawda, wielość ofert dotyczących materiałów i firm budowlanych, ale wciąż buduje się mało — ubolewa Andrzej Laskowski, wiceprezes Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa. fot. Grzegorz Kawecki

Rynek pracy dla architektów zapowiada się świetnie na najbliższe dwa-trzy lata. Ale jeśli gminy nie postawią na budownictwo komunalne, a polscy inwestorzy nie zaczną budować więcej obiektów użytkowych, boom budowlany okaże się iluzją. Obecna koniunktura wynika bowiem głównie z tego, że korporacje potrzebują powierzchni biurowych w Warszawie.

Architektura jest dobrym i bardzo widocznym wskaźnikiem rozwoju gospodarczego. Można założyć, że skoro polski rynek został już z grubsza podzielony pomiędzy korporacje, to epoka wielkich biurowców powoli się kończy. Zdaniem Piotra Walkowiaka, architekta z Warszawy, przyjdą jeszcze lata chude. Nie tylko dla architektów. Mogą się one okazać niebezpieczne również dla inwestorów, którzy postawili na wielkie budowle.

— Gigantyzm jest niebezpieczny z różnych względów. Mocno reaguje na każde zachwianie podaży i popytu — ostrzega Krzysztof Chwalibóg, prezes Stowarzyszenia Architektów Polskich (SARP).

Pierwsza chwila zachwytu wielkich korporacji nad chłonnością polskiego rynku już minęła, można się spodziewać, że czynsze w biurowcach zaczną maleć. Teraz chodzi o to, żeby nie powtórzyć niedobrych doświadczeń Zachodu, gdzie zdarza się, że powierzchnie do wynajęcia stoją puste. Inwestorzy zaczynają stawiać na mniejsze budowle i adaptować do swoich celów już istniejące.

Boom pozorny

Poza stolicą opinie o koniunkturze w budownictwie są już bardzo krytyczne.

— Koniunktura jest, ale tylko w Warszawie. Znacznie mniejsza panuje w Poznaniu, Krakowie i na Śląsku. W mniejszych miastach inwestycje polegają najwyżej na modernizacji starych budynków. Firma kupuje stary dom i przerabia go np. na salon. To dobrze, bo upiększa miasto, ale nie można tu mówić o boomie — uważa Ryszard Jurkowski, architekt z Katowic, wiceprezes SARP.

Budownictwo mieszkaniowe jako zjawisko istnieje. Jest to jednak oferta skierowana do bogatych i bardzo bogatych. Budownictwo mieszkaniowe dla mas, czyli dla tych, których nie stać na własny domek czy mieszkanie, jest w zaniku. W 1997 roku oddano do użytku około 70 tys. mieszkań, w ubiegłym — połowę tego. Mówi się, że brakuje 1,5 mln mieszkań.

— Firmy budowlane zaczynają już myśleć o zmianie kierunku inwestycji na drogi, mosty, mieszkaniówkę — twierdzi Andrzej Laskowski, wiceprezes Izby Przemysłowo-Handlowej Budownictwa.

Ale wielcy inwestorzy muszą przeżyć najbliższe dwa lata aż do momentu wykreowania instrumentów finansowych, które wywołałyby popyt na budownictwo. Dotyczy to również przemysłu. Brakuje dostępnych kredytów, które nakręciłyby popyt na mieszkania. Brakuje też infrastruktury.

— Od dziesięciu lat bije się pianę o budowie dróg. W dwutysięcznym roku mieliśmy już od Katowic do Gdańska jechać autostradą — narzeka Andrzej Laskowski.

Plany przestrzenne wielu gmin w praktyce są czystą teorią — jak budować, skoro nie wiadomo, gdzie będzie się wyrzucać śmieci, skoro nie ma oczyszczalni ścieków, skoro — jak w Warszawie — własność gruntu pozostaje od lat istną gmatwaniną własnościową.

Przemysł bezdomny

W równym stopniu co budownictwo mieszkaniowe cierpi „przemysłówka”. Architektura bywa rozmaita.

— Niektóre firmy stawiają zwyczajny blaszak, inne starają się o osiągnięcie efektu estetycznego, na przykład poprzez budowę interesującej fasady. Ogólnie jednak nie najlepiej to wychodzi — ubolewa Krzysztof Chwalibóg.

Nie przestrzega się z reguły zasady, że zanim postawi się w szczerym polu fabrykę, należałoby zbudować przy niej osiedle mieszkaniowe i drogi dojazdowe. Zdaniem niektórych architektów, Danfoss zlokalizował fabrykę w Grodzisku Mazowieckim, m.in. dlatego, żeby nie inwestować w mieszkania dla załogi. Rekrutując nowych pracowników, przyjmował mieszkańców tego podwarszawskiego miasteczka.

Marek Dunikowski, architekt z Krakowa twierdzi, że w jego rodzinnym mieście w „mieszkaniówkę” inwestują bogate firmy ze Śląska. Stawiają luksusowe apartamenty dla swojego managementu. Jest jednak nadzieja na rozwój rynku dla architektów. Trzeba poczekać, aż samorządy lokalne okrzepną po reformie, zaczną mieć pieniądze, a przede wszystkim — nauczą się gospodarowania przestrzenią.

Manhattan rozproszony

Stolica nie ma szczęścia do architektury. Rozbudowywano ją, gdy środków na inwestycje było mało. To, co się dzieje, niektórzy określają mianem wolnoamerykanki. Skarpa wiślana jest, co prawda, objęta ochroną i nikt nie może naruszać jej krajobrazu, ale wysokościowce — z Pałacem Kultury i Nauki na czele — widać z oddali, nawet jeśli zbudowano je poza strefą chronioną. Krajobraz stolicy zaczynają punktować wysokościowce rozrzucone po całym mieście.

— Widać, że wiele budynków powstaje pod naciskiem inwestorów, którzy nie nawiązują do otoczenia. Byłoby to nie do pomyślenia w miastach zachodnioeuropejskich, w których panują czytelne zasady urbanistyczne — twierdzi Krzysztof Chwalibóg.

Nowo powstająca architektura przygniata otoczenie. W Paryżu sprawę zabudowy wysokościowej rozwiązano przeznaczając na nią jedną dzielnicę — Defense. Nie niszczy to założeń urbanistycznych miasta. W Berlinie intensywna zabudowa wysokościowa ograniczona została do Potsdamerplatz. W teorii i w Warszawie miała być miniatura Manhattanu — wokół Pałacu Kultury i Nauki, ale chyba niewiele z tego wyjdzie, choćby ze względu na biegnące obok tunele kolei i metra.

W Krakowie pod nowoczesną zabudowę przeznaczony jest obszar przy dworcach PKP i PKS. Ciarki przechodzą na myśl o dzielnicy drapaczy chmur tuż obok Barbakanu, choć według założeń nowy zespół nie powinien kłócić się z atmosferą miasta.

— Taki projekt po prostu nie zostałby przyjęty — stanowczo twierdzi Marek Dunikowski, architekt z Krakowa.

Czy tak jednak będzie? Atmosferę miasta rozmyła już dostatecznie Nowa Huta.

Koszmarki małe i duże

Inwestorzy są bardzo aktywni, jeśli chodzi o styl. Do 1995 r. przeważały małe zamówienia — domy, wille, a jeszcze parę lat temu modny był „polski dworek”. Ich architektura, szczegóły wykonania zależały (i zależą) od gustu zamawiającego. Powstają nawet twory przypominające zamek Gargamela (w żargonie środowiskowym nazywa się je Disneylandem).

— Wystarczy przejechać się w stronę Wilanowa, żeby je obejrzeć — ubolewają architekci.

Nie zawsze jest tak źle z prywatnymi inwestorami. Ich pomysły przynajmniej kontrastują z szarzyzną blokowisk. Wielkie korporacje, światowe sieci hoteli i supermarketów chcą stawiać swoje budynki według wzorców sprawdzonych na świecie. To normalne zjawisko związane z globalizacją i unifikacją, które niesie z sobą międzynarodowy biznes. W praktyce architektów oznacza to jednak, że ich zadaniem, w przypadku najbardziej lukratywnych zamówień, których wartość przekracza 100 tys. zł, jest powielanie przywiezionego w aktówkach wzoru. Cenieni są w takich wypadkach architekci polscy, którzy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych praktykowali na Zachodzie. Znają język klienta, wiedzą jak z nim pertraktować, a zarazem doskonale rozumieją polską specyfikę urzędową. Dysponują też rzeczą niezbędną — polskimi uprawnieniami budowlanymi. Zdarza się, że nie tyle projektują, ile załatwiają i legalizują budowę sięgających nieba biurowców. Oby tylko nie załatwili, przy okazji, krajobrazu naszych miast.