Kiedy mówimy o liderach, ciągle powracają te same hasła: wizja, charyzma, odporność. Czasem ktoś dorzuca jeszcze empatię. A co z asertywnością? Z tą niewygodną, lecz ważną umiejętnością mówienia „nie” – jasno, spokojnie, bez poczucia winy? To coś pomiędzy uległością a dominacją. Bez popisu, bez krzyku. Asertywność nie rzuca się w oczy, ale to ona często przywraca równowagę w przywództwie.
A teraz surowa prawda: niejeden menedżer zaszedł daleko nie dzięki sile charakteru, lecz nieustannemu przytakiwaniu. Zgadzali się na wszystko, robiąc, co trzeba, nawet gdy w środku aż wyli z bólu – byle piąć się w górę, byle przypodobać się innym. A potem z tej uległości próbowali uformować autorytet. Spoiler: to się nie udaje. Bo jeśli nie umiesz powiedzieć „nie”, stojąc u podstawy drabiny, nie masz prawa sięgać jej szczytu. Dobra wiadomość? Asertywności można się nauczyć, wprowadzając dwie zasady: wet za wet oraz pięciosekundowe nie.
Wet za wet
Znasz to uczucie? Szef prosi o drobiazg – rzut oka na projekt, szybkie poprawki, krótki telefon. Zanim zdążysz pomyśleć, już mówisz „tak”. A potem tkwisz po godzinach, zły na siebie, że znów oddałeś swój czas za zwykły uśmiech. Albo podwładny – codziennie wymiguje się od obowiązków, na co nie reagujesz, a reszta zespołu ma do ciebie pretensje. Inny przypadek: klient prosi o rabat „tylko tym razem”. Ulegasz, choć wiesz, że łamiesz zasady – byle nie wyjść na trudnego. Brawo. Właśnie zamieniłeś swój kręgosłup na służbową zniżkę.
Asertywność to nie miękka kompetencja. To twarde narzędzie przetrwania w świecie, w którym każdy czegoś od ciebie chce. Marzysz o byciu liderem? Naucz się mówić „nie”, zanim życie to na tobie wymusi.
Kilka tygodni temu Jacek zatrzymał się na moment i zrewidował swoje życie, dostrzegając wyraźny schemat. Nigdy nie odmawiał, gdy proszono go o drobiazgi: przygotowanie prezentacji na konferencję biznesową, udzielenie wywiadu dla branżowego portalu czy wzięcie nadgodzin, za które nie zobaczył grosza. Myślał: to tylko chwila. Ale chwile rozciągały się w godziny, a nieraz dni, przynosząc rozczarowanie zarówno jemu, jak firmie. Wystąpienie na konferencji nie porywało, rozmowa z dziennikarzem była drętwa, a wieczory spędzone w biurze zamiast w domu? Wyczerpanie brało górę – zadania stały w miejscu, błędy narastały, budżet pękał w szwach. Zamiast być częścią rozwiązania, Jacek stał się częścią problemu, a upragniony awans przeszedł mu koło nosa.
Pewnego razu Jacek trafił na cytat z Seneki: „Ci, którzy cię przywołują, odrywają cię od siebie”. Wtedy dotarło do niego, że te niewinne przysługi to pułapki. Pożerają czas, wysysają energię i pozostawiają gorzkie uczucie, że znów chciał przypodobać się innym. Skąd się bierze potrzeba, żeby wszystkim dogodzić?
Nauka zna odpowiedź na to pytanie. W latach 50. biolodzy zaczęli zgłębiać zagadkę, dlaczego zwierzęta, mimo że niespokrewnione, wyświadczają sobie nawzajem przysługi. Co skłania szympansa do podzielenia się jedzeniem z szympansicą? Dlaczego pawian poświęca czas na iskanie towarzysza? Klucz leży w strategii zwanej wet za wet . Tyleż prostej, co genialnej: ja pomagam tobie, ty pomagasz mnie. Wszystko zaczyna się od zaufania, od pierwszego „tak”. Jeśli ty grasz fair, ja również. Jeśli mnie zawiedziesz, wycofuję się. Ale gdy wrócisz do współpracy, ja też dam ci szansę. Tę taktykę dostrzegamy też u zwierząt z wybitną pamięcią, jak małpy, lecz i u ludzi jest zadziwiająco powszechna, choć często odkrywamy ją dopiero z bagażem życiowych doświadczeń. Jak mawiał Anthony Hopkins: „Kiedyś traktowałem ludzi dobrze. Dziś z wzajemnością”.
Zasada wet za wet jest siłą napędową naszego świata. To dzięki niej każdego dnia współdziałamy z obcymi – od sprzedawcy za ladą po dostawcę z drugiego krańca ziemi. Lecz kryje się w niej pułapka. Gdy ktoś wyświadcza nam przysługę, czujemy palącą potrzebę odwzajemnienia się – nie chcemy przecież uchodzić za niewdzięczników. I tu pojawia się przestrzeń do manipulacji. Zgadzamy się na kolejne prośby, bo trudno nam odmówić. A najgorsze jest to pierwsze, nieprzemyślane „tak”, które wypowiadamy w odruchu. Później gorączkowo szukamy dla niego usprawiedliwienia, wmawiając sobie, że prośba była sensowna, że dotyczyła czegoś istotnego. Do tego dochodzi pragnienie konsekwencji – skoro zawsze byliśmy niezawodni, jak teraz powiedzieć „nie” albo uzależnić dodatkowy wysiłek od podwyżki? Zapominamy o jednym: czas jest ograniczony, a wymówek można znaleźć nieskończenie wiele.
Pięciosekundowe nie
Co można radzić Jackowi, a tak naprawdę także tobie, bo jeśli ciągle jeszcze czytasz ten tekst, prawdopodobnie sam masz problem z asertywną odmową? Nieodżałowany Charlie Munger, wspólnik Warrena Buffetta, stosował zasadę pięciosekundowego nie. „Rzadko trafia się coś naprawdę wyjątkowego. Jeśli powiesz ‘nie’ w 90 proc. przypadków, niewiele stracisz” – przekonywał Charlie Munger. Kiedy ktoś znowu poprosi cię o przysługę, daj sobie pięć sekund. Pięć sekund, by pomyśleć: czy to naprawdę warte twojego czasu? Czy zbliży cię do tego, co dla ciebie ważne? Najczęściej odpowiedź brzmi „nie”. I wiesz co? Działa.
Odmawianie nie czyni cię złym człowiekiem. Przeciwnie. Ludzie szanują tych, którzy mają odwagę stawiać granice. Warren Buffett podkreśla: „Ludzie odnoszący ogromne sukcesy prawie zawsze odmawiają”. To nie egoizm. To mądrość. Spróbuj.
A jak to wygląda w przypadku liderów? Badania opublikowane w „Management Communication Quarterly” jasno wskazują, że zespoły prowadzone przez asertywne osoby czerpią większą satysfakcję z pracy i cieszą się wyższym poczuciem psychologicznego bezpieczeństwa. Wiedzą, że mogą się odezwać i że ich głos zostanie usłyszany, bez ryzyka krytyki, poniżenia czy szyderstw.
Asertywność działa też jak tarcza dla samego szefa, chroniąc go przed wypaleniem, przeciążeniem i wiecznym odgrywaniem roli ratownika. Kto nie umie wyznaczyć granic, poniesie klęskę na stanowisku lidera – czy to w starciu z samym sobą, czy z własnym zespołem.
Warto dodać, że nowoczesne przedsiębiorstwo nie może polegać wyłącznie na asertywnych menedżerach. W dobie partnerstwa, odchodzenia od sztywnych hierarchii i promowania płaskich struktur równie ważną rolę odgrywa asertywność pracowników. Maria Król-Fijewska i Piotr Fijewski w książce „Asertywność menedżera” przekonują: „Często zespół staje się faktycznym decydentem, a rola szefa sprowadza się jedynie do wspomagania aktywności oraz koordynacji działań tam, gdzie to potrzebne. Asertywny podwładny to dojrzały partner, współpracownik, z którym można wspólnie zmierzać do wyznaczonych celów”. Zrozumiał to Jacek dotychczas regularnie pomijany przy awansach. Wierzy, że dzięki szkoleniom z komunikacji stanowczej, ale pozbawionej przemocy wreszcie zacznie lepiej zarabiać i piąć się po szczeblach kariery.
A ty? Gdy ktoś kolejny raz poprosi cię o drobną przysługę, zatrzymaj się na chwilę. Pomyśl, czy nie masz do czynienia z manipulantem, który uśmiechem próbuje kupić twój czas i zaangażowanie. Jeśli tak, odpraw go stanowczo – bezduszność za bezduszność, wet za wet. A jeśli proszący jest uczciwy, lecz ty nie możesz lub nie chcesz spełnić jego prośby? Policz do pięciu. I powiedz „nie”, jeśli to nie jest twoja droga. Te pięć sekund może odmienić wszystko. To nie tylko tarcza dla twojego czasu – to klucz do życia pełniejszego, autentycznego, w zgodzie ze sobą.