O tokenach NFT pod kątem zalet i wad, o planach rozwoju domu aukcyjnego na młodym rynku, a także o ważnej roli odpowiedzialnego animatora mówi Juliusz Windorbski, kolekcjoner i popularny aukcjoner, od niedawna przewodniczący rady nadzorczej DESA Unicum, a wcześniej jej wieloletni prezes.

„PB”: W grudniu ubiegłego roku DESA Unicum prowadziła pierwszą aukcję na żywo, podczas której sprzedano dzieło NFT za 522 tys. zł. Była to praca Pawła Kowalewskiego zatytułowana „Dlaczego jest raczej coś niż nic”. Jak ocenia pan debiut domu aukcyjnego na tym młodym rynku sztuki?
Juliusz Windorbski: Przyznam szczerze, że nawet trochę nas ten debiut zaskoczył. Oczywiście byliśmy przygotowani na ciekawą licytację, dlatego że dzieło było bardzo wyjątkowe, jego historia, to, co się z nim działo od momentu jego powstania do zniszczenia w latach dziewięćdziesiątych.
Czy mógłby pan rozwinąć wątek jego zniszczenia i przywrócenia do życia?
Tak. Paweł Kowalewski jako jeden z twórców jednej z bardziej rozpoznawalnych polskich grup artystycznych namalował to dzieło w latach osiemdziesiątych. W latach dziewięćdziesiątych uległo ono zniszczeniu w powodzi stulecia — nastąpiła jego pełna destrukcja, natomiast zostały jego zdjęcia. Moim zdaniem właśnie ten obraz, jeszcze ze swoim symbolicznym tytułem: „Dlaczego jest raczej coś niż nic?”, idealnie wpisywał się w całą ideę NFT. Dzieło zostało przetransformowane do świata cyfrowego w sytuacji, kiedy oryginału już nie było i już nigdy nikt go nie wskrzesi.
Ile osób zainteresowało się tą aukcją i jakie towarzyszyły jej emocje?
Wszystkie nowości, które wprowadzamy od wielu lat, trochę elektryzują naszych kolekcjonerów, przyciągają ich do nas. Niektórzy na początku zgłaszają się z pewną nieśmiałością. Tu mieliśmy bodaj sześciu zainteresowanych kolekcjonerów, którzy dołączyli do licytacji. Dwóch zostało do samego końca, jak to na ogół na licytacjach się dzieje. Myślę, że dodatkowym atutem — poza samą historią dzieła, jego unikatowością — było to, że jest to pierwsze dzieło, które zostało przeniesione ze świata rzeczywistego do wirtualnego w pełnym tego słowa znaczeniu. Ono na pewno zapisze się na stałe w historii. Odpowiadając na pytanie: czy nas to zaskoczyło? Sami nie do końca wiedzieliśmy, z jaką reakcją ze strony kolekcjonerów się spotkamy. Widzieliśmy oczywiście zainteresowanie, natomiast pułapy cenowe były dla nas niewiadomą. Bardzo długo przygotowywaliśmy się do tego projektu — ponad osiem miesięcy. Dlaczego? Dlatego że nie ma jeszcze jasnych norm prawnych i fiskalnych. Interpretacje trzeba dopiero stworzyć, wypracować. Weszliśmy w obszar NFT dopiero w tym momencie, kiedy byliśmy już przekonani, że możemy to zrobić w sposób odpowiedzialny, bo patrzy na nas cały rynek i pewnie kiedyś będzie się na tym wzorował.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnych tego typu aukcji?
Myślę, że 2022 będzie rokiem bardzo dynamicznego rozwoju sztuki wirtualnej. NFT to nie są przecież tylko dzieła sztuki, to jest dużo szerszy zbiór obiektów, który można w ten sposób digitalizować i sprzedawać. Patrząc jednak na samą sztukę, widzimy duże zainteresowanie zarówno artystów, z którymi rozpoczynamy w tym zakresie współpracę, jak też klientów. To, co jest dla nas najważniejsze, to zrobienie tego w sposób odpowiedzialny oraz zrozumiały i transparentny dla klientów. Oczywiście czeka nas ogromny wysiłek związany z edukacją kolekcjonerów, klientów, ponieważ dla większości jest to rzecz zupełnie nowa. Ten nurt nie będzie konkurował ze sztuką tradycyjną, raczej będzie rozwijał się równolegle.
Czy DESA planuje tokenizować sztukę? Chodzi mi o plany stworzenia platformy, służącej temu przedsięwzięciu. Czy podzieli się pan z nami jakimiś konkretami na ten temat?
Konkretami raczej się nie podzielę, dlatego że są to nasze plany, których nie chcemy na razie ujawniać. Oczywiście pracujemy nad tym i to w sposób, jak nam się wydaje, bardzo przemyślany i odpowiedzialny. Nie chcemy doprowadzić do sytuacji, w której rynek mógłby na tak innowacyjny projekt zareagować zbyt entuzjastycznie. Może się okazać, że pewne rzeczy wejdą na rynek i staną się obiektem spekulacji, a na koniec dnia okażą się niewiele warte. Mam na myśli oczywiście sprzedawanie kopii, które funkcjonują w oderwaniu od oryginału. Wiadomo, że za sprzedażą takiego tokenu nie idą prawa własności intelektualnej, czyli prawa autorskie. Jeżeli rynek zacząłby tak funkcjonować, istnieje ryzyko, że na koniec dnia część klientów mogłaby poczuć się nieuczciwie potraktowana.
Jedni fascynują się NFT bez opamiętania, inni widzą w tym gigantyczną bańkę spekulacyjną. Jako koneser, co pan widzi w tym trendzie?
Przede wszystkim widzę potrzebę regulacji, przemyślanej i odpowiedzialnej strategii operatorów rynkowych. Trzeba to zrobić w taki sposób, żeby nie powtórzyć przysłowiowej holenderskiej XVII-wiecznej tulipomanii, która do dziś służy za punkt odniesienia. Firma, którą reprezentuję, podchodzi do tego z wielką powagą. Zależy nam na tym, by coś, co potencjalnie może być kapitalnym rynkiem, bardzo ciekawym, bardzo perspektywicznym, nie zraziło do siebie klientów.
Żeby jeden mały błąd nie pokrzyżował całego projektu...
To tak w największym skrócie. Chodzi o to, żeby nie sprzedawać kota w worku, tylko sprzedawać rzeczy, które mają faktyczną wartość. Z naszych obserwacji wynika, że nie zawsze tak się dzieje, co jest konsekwencją powstającego na naszych oczach zupełnie nowego rynku.
Sztuka wirtualna zapisze się na kartach historii jako hit czy kit?
Myślę, że w perspektywie czasu oczywiście zostaną rzeczy najlepsze, najbardziej wartościowe, unikatowe i innowacyjne. O tym, co nazwała pani w subtelny sposób kitem, a my nazywamy kiczem, pewnie z czasem ludzie zapomną. Na pewno nie zapomną natomiast sytuacji, w których stracą, a to pewnie też jest nieuniknione w przypadku tworzącego się obecnie rynku. Myślę, że słaba sztuka nigdy się nie obroni. Może obronić się tylko na krótki czas, ale mogą zostać złe sentymenty, dlatego podchodzimy do tego ostrożnie. Wszystko po to, żeby ryzyko zniwelować albo w ogóle je wyeliminować. Choć nie odpowiadamy za cały lokalny rynek, to staramy się go jakoś animować.
Czy w prywatnej kolekcji ma pan dzieła NFT?
W prywatnej kolekcji mam jedno dzieło NFT, które kupiłem za granicą na próbę. Chciałem lepiej zrozumieć ten rynek i zyskać doświadczenie: jak operować w transakcjach zakupu i sprzedaży, jak budować portfel itp.
Czyje to dzieło? Pochwali się pan?
Tak jak powiedziałem, kupiłem obraz na próbę, więc gdybym ujawnił, czyje to dzieło, a później trend okazał się klapą, byłoby mi trochę wstyd. Nie ukrywam natomiast, że w planach mam budowanie kolekcji sztuki dojrzałej, sztuki dobrej, w formie cyfrowej, bo widzę w tym duży i ciekawy potencjał. Widzę to jednak bardziej jako uzupełnienie rynku sztuki tradycyjnej, jako równoległy tor, niż po prostu powielanie tego, co jest w muzeach czy kolekcjach prywatnych i sprzedawanie w formie niezależnego pliku. Obawiam się, że to mogłoby nie spotkać się z pozytywną reakcją klientów.
Podcast Puls Biznesu do słuchania co piątek od rana w twojej aplikacji podcastowej oraz na pb.pl/dosłuchania
w tym tygodniu: „NFT — sztuka epoki metawersum”
goście: Magda Żuk — Crido, Cezary Hunkiewicz — Brain Damage Gallery, Juliusz Windorbski — DESA Unicum, Bartosz Bilicki — SmartVerum, Maciej Kosuń — Tar Heel Capital Pathfinder