Doczekamy się jabłka za 5 złotych?

Janusz Palicki, „Rynek Kapitałowy”
opublikowano: 2008-07-15 17:07

W połowie czerwca nie można już było dłużej udawać, że nic się nie stało. Najbogatsi przyznali, że jest problem. W komunikacie na zakończenie dwudniowych obrad ministrów finansów G8 czytamy, że rosnące ceny ropy naftowej i żywności stwarzają poważne zagrożenie dla gospodarki światowej. W ten sposób świat oficjalnie wkroczył w nową erę – nie ma już taniej żywności, nie ma już taniej ropy.

Znajomy od kilku lat regularnie raz w tygodniu kupuje w niewielkim sklepie osiedlowym ten sam gatunek żółtego sera. Lubi i już. Rok temu płacił za niego niecałe 20 zł za kilogram, dzisiaj 6 zł więcej. A nic się nie zmieniło – ciągle to ten sam, ulubiony przez niego i jego rodzinę ser.
Mój przyjaciel ma jednak dużo szczęścia. Zarabia na tyle dobrze, że wzrost cen żywności nawet jeżeli odczuje to przede wszystkim mentalnie – nic więcej mu się nie stanie. Tego szczęścia, niestety, nie mają już na przykład mieszkańcy zdecydowanie biedniejszych państw głównie Azji i Afryki.
W Indiach np. sześciu na dziesięciu obywateli mieszka na biednej wsi, zarabiają ledwie tyle, żeby przetrwać. Dla tych ponad 600 mln ludzi wzrost cen żywności na świecie to dramat. Trwające od kilku miesięcy zamieszki na ulicach Kalkuty i innych indyjskich miast związane z gwałtownie drożejącą żywnością przestają dziwić. Podobne wybuchły już w blisko 20 państwach – m.in. w Kamerunie, Burkina Faso, Nigrze, Indonezji, na Filipinach, w Mongolii, na Haiti i w Egipcie. Powody są oczywiste – w ciągu ostatniego roku ceny ryżu skoczyły na świecie średnio o 75 proc., pszenica zdrożała aż o 130 proc., a soja o 87 proc. Tak wynika z ostatnich danych Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO). Co prawda zdarzają się chwilowe sezonowe spadki cen niektórych artykułów żywnościowych – jak choćby owoców i warzyw teraz w Polsce czy mięsa wieprzowego wczesny latem – ale trend jest niezmienny. Żywność na świecie drożeje i tylko skrajni optymiści widzą szansę na szybką zmianę tej tendencji – zbyt wiele czynników wpływa na to, że bochenek chleba kosztuje dzisiaj ponad dwa złote, a jeszcze całkiem niedawno prawie o złotówkę mniej.

Po pierwsze: Chiny i Indie

W Chinach i w Indiach żyje prawie 2,5 mld Ludzi. Od 1980 r. populacja w każdym z tych państw zwiększyła się o niemal 800 mln, czyli prawie o 50 proc. Jeszcze szybciej w tym czasie rosło indyjskie i chińskie PKB – w Indiach zwiększyło się mnie więcej sześciokrotnie, w Chinach ponad dziesięciokrotnie. Według ekspertów FAO, wzrost zamożności społeczeństwa w pierwszym rzędzie przekłada się na zmianę przyzwyczajeń żywieniowych, a w szczególności na wzrost spożycia mięsa. Co doskonale widać na przykładzie Chińczyków. W połowie lat 80. przeciętny mieszkaniec Państwa Środka konsumował rocznie ok. 20 kg mięsa. Teraz zjada już ponad 50 kg. To zaś jest główną przyczyną podwojenia światowego zapotrzebowania na mięso od początku lat 80. Tylko w latach 1992-2007 światowa produkcja i konsumpcja mięsa wzrosła z 200 mln ton do niemal 300 mln ton.
Efektem gwałtownie rosnącej produkcji mięsa jest znaczny wzrost cen zbóż, które są najważniejszym składnikiem pasz; aby wyprodukować kilogram wieprzowiny, potrzeba 3 kg zboża, i 8 kg na wyprodukowanie kilograma wołowiny.
Od początku lat 90. liczba ludności na świecie wrosła o 25 proc., a produkcja zbóż w tym czasie zwiększyła się z 1,8 mld ton do 2,1 mld ton. Przy tym jednak aż o 200-250 mln ton zboża więcej niż 20 lat temu przeznacza się na paszę dla zwierząt. W konsekwencji teraz na mieszkańca Ziemi przypada relatywnie mniej pszenicy, kukurydzy czy ryżu do spożycia niż kilkanaście lat temu.

Po drugie: ropa

To, że cena ropy naftowej wpływa na ceny detaliczne żywności jest oczywiste. Po polach jeżdżą traktory. Surowce spożywcze a potem gotową żywność trzeba rozwieźć itd. Jednak problem jest bardziej złożony. Wzrost cen ropy zmusił kraje wysoko rozwinięte do poszukiwania alternatywnych źródeł energii. Postawiono więc zainwestować w biopaliwa. Prawdziwe spustoszenia na rynku żywności wywołuje program ,,Twenty by ten” forsowany przez administrację Busha. Według założeń jego autorów, w ciągu dziesięciu lat w Stanach udział biopaliw ma się zwiększyć do 15 proc. całości zużywanych paliw płynnych. A biopaliwa za oceanem produkuje się głównie z kukurydzy. Żeby zrealizować założenie amerykańskiego programu, trzeba produkować 600 mln ton kukurydzy rocznie – to prawie dwa razy więcej, niż udało się Amerykanom zabrać w 2007 r. – 335 mln ton. Po uruchomieniu programu, farmerzy w ciągu roku zwiększyli areał upraw tego zboża o 19 proc., głównie zmniejszając uprawy pszenicy i soi. W tym samym czasie ceny kukurydzy wzrosły o 30 proc. – zapotrzebowania na kukurydzę nadal znacznie przewyższa jej podaż. Jeżeli Amerykanie dalej będą realizować program ,,Twenty by ten”, czekają nas podwyżki cen kukurydzy o niewyobrażalnej skali. Oczywiście, wzrosną też ceny pszenicy i soi – coraz mniej pól jest przeznaczanych pod te uprawy.
Podobnie może wyglądać sytuacja w Unii Europejskiej, gdzie planuje się do 2020 r. zwiększyć udział biopaliw na rynku do poziomu 10 proc. Spowoduje to wyłączenie spod upraw żywności 15 proc. unijnych gruntów. O tym, jak to wpłynie na ceny podstawowych surowców spożywczych, lepiej sobie nie myśleć.

Po trzecie: spekulacje finansowe

Istnieją opinie, że ważnym czynnikiem, który wpływa na wzrost cen żywności, są spekulacje finansowe na światowych rynkach. I tutaj słychać już nie tylko echa kryzysu na amerykańskim rynku nieruchomości oraz wcześniejszego pęknięcia bańki internetowej z początku XXI wieku. Menedżerowie przeróżnych funduszy próbują znaleźć nowe sposoby inwestowania pieniędzy. Skoro nie można już zarabiać kroci na spółkach nowych technologii i na nieruchomościach, poszukajmy bardziej perspektywicznego rynku. Dla wielu stał się rynek żywności. Masowa spekulacja może stymulować wzrost cen, ale roli tego czynnika nie można przeceniać. Po pierwsze, dlatego że spekulacje finansowe w tym akurat przypadku są wywołane przez inne bardziej znaczące i niekorzystne zjawiska na rynku żywności. To zjawisko wtórne – nie pierwotne. Po drugie, czasem operacje finansowe mogą przynieść spadek cen żywności – w chwili, kiedy inwestorzy masowo dyskontują zyski. Taka sytuacja już kilka razy zdarzyła się w ciągu minionych kilkunastu miesięcy. Ceny niektórych produktów finansowych na krótki czas spadły o kilka procent.

Po czwarte: efekt cieplarniany…

Z powodów politycznych długo można udawać, że efekt cieplarniany to bzdura. Można udawać nawet wtedy, gdy powodzie, przedłużające się susze pustoszą zbiory na całym świecie, a lód w szybkim tempie znika z obydwóch biegunów.
W 2007 r. z powodu niekorzystnych zjawisk pogodowych zbiory zbóż w Niemczech, Czechach, na Węgrzech oraz na Ukrainie były kiepskie. Kraje te zostały więc zmuszone do większego niż zwykle importu, a to przełożyło się na wzrost cen w Europie – w tym również w Polsce.
Podobnie wygląda sytuacja na rynku produktów mleczarskich, np. w Australii i Nowej Zelandii, gdzie do wzrostu cen przyczynia się susza, a z tych krajów pochodzi ok. 50 proc. produktów mleczarskich sprzedawanych na rynkach światowych.

Bez szans na szybką poprawę

Najlepiej już było. Nie da się szybko zatrzymać wzrostu cen żywności. Nie dlatego, że do listy poważnych i szybko nierozwiązywalnych problemów wymienionych powyżej można dodać jeszcze kilka innych, np. wprowadzenie ceł eksportowych w Indiach i Argentynie. Państwa eksporterzy żywności nagle wprowadzają cła, żeby walczyć z drożyzną na własnym rynku.
Ropa naftowa nie potanieje – przynajmniej w perspektywie kilkunastu miesięcy i nie na tyle, by zaniechać produkcji biopaliw. Nie zwiększymy gwałtownie produkcji żywności – na to potrzeba czasu. Nie ustabilizujemy również warunków pogodowych na świecie. Nie widać też przesłanek, by rozwój Indii i Chin gwałtownie wyhamował. Na pewno pomóc nam może nowa technologia, ale na je wprowadzenie znowu potrzeba trochę czasu. A zaczyna nam go brakować. Co gorsza, nie tylko na produkcję żywności...

Więcej przeczytasz w lipcowym "Rynku Kapitałowym"