Za kulisami przetargu mówi się, że premierowi odwidziała się megakonsolidacja
Rząd już się nie upiera przy narodowym czempionie. Czy to plotka, która ma wpłynąć na rynek?
Rząd stracił serce do sprzedaży Energi Polskiej Grupie Energetycznej (PGE) — tak od niedawna plotkuje się na rynku. Od osób zbliżonych do transakcji można usłyszeć, że ten niespodziewany spadek determinacji dotyczy najpotężniejszego sojusznika tej akwizycji — premiera. To byłby prawdziwy szok, bo dotychczas szef rządu był bardzo zaangażowany we wzmocnienie PGE, a argumenty, jakie padały, żeby wesprzeć tę kontrowersyjną konsolidację, były mocne. Interes gospodarczy Polski, kontra wobec niechętnie inwestujących u nas europejskich potęg energetycznych, realizacja narodowego programu jądrowego — to wszystko miała zapewnić akwizycja Energi przez PGE.
Wyjście z twarzą
— Być może premier doszedł do wniosku, że więcej na tym traci, niż zyskuje — zastanawia się osoba zbliżona do przetargu na Energę, która twierdzi, że jej wiedza o prawdopodobnej wolcie rządu w sprawie tej prywatyzacji pochodzi z dobrze poinformowanych źródeł.
Plotkę potwierdza też inny z naszych rozmówców zbliżonych do transakcji.
— Według mojej wiedzy, rząd nie jest już zdeterminowany co do tego połączenia. Prawdopodobną odmowę Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) przyjmie spokojnie. Premier nie będzie wykonywał żadnych nerwowych ruchów, jak np. zdymisjonowanie prezes UOKiK — mówi informator "PB".
W taki scenariusz można uwierzyć, bo pozwala on wszystkim zainteresowanym na wyjście z konfliktu o Energę z twarzą. Szefowa UOKiK mogłaby podtrzymać stanowcze opinie wypowiadane przez ostatnie kilka miesięcy, a premier — pokazać, że szanuje prawo i niezależność regulatora.
Nie do wiary
Jest też skrajna wersja tej pogłoski, która mówi, że niechęć premiera do oddania Energi PGE jest tak silna, iż minister skarbu nie będzie czekał na rozstrzygnięcie urzędu, do którego kilka tygodni temu wpłynął wniosek narodowego czempiona. Ta wersja, która — według naszych informatorów — pochodzi ze źródeł bardzo bliskich samemu premierowi, głosi, że przetarg zostanie wznowiony na etapie, gdy PGE miała jeszcze kilku konkurentów. To oznacza, że do gry formalnie wróciłyby GDF Suez, Kulczyk Investments i czeska firma EPH. Czesi nie pokazali jednak, jak mówi się nieoficjalnie, pieniędzy na sfinansowanie transakcji. To oznacza, że Energa trafiłaby prawdopodobnie w ręce tego z dwóch pozostałych graczy, który nie kupi poznańskiej Enei. Zakładając, że wyłączność przyznana w tym ostatnim przetargu spółce Jana Kulczyka zakończy się parafowaniem umowy, gdańska firma z dużym prawdopodobieństwem otrze łzy GDF Suez, który odpadł z wyścigu na ostatniej prostej.
Pogodzeni, lecz czujni
Pogłosek o niespodziewanej wolcie nie potwierdza jednak Ministerstwo Skarbu Państwa.
— To transakcja bardzo ważna z punktu widzenia interesu gospodarczego Polski. Umowa z PGE została parafowana i czekamy na rozstrzygnięcie UOKiK — zapewnia Maciej Wewiór, rzecznik MSP.
Nic o tym nie słyszeli także liderzy PO na Pomorzu, choć właśnie niechęć regionalnych polityków wydaje się motywem, którym mógłby kierować się premier.
— Na Pomorzu wciąż dominują sceptycy obawiający się powtórki z Banku Gdańskiego, który po przejęciu przez Millennium całkowicie zerwał więzi z regionem. Nie mamy tu zbyt wielu potężnych firm. Jedyne, które pozostały, to Energa i Lotos. To naturalne, że obawiamy się przesunięcia centrum zarządzania z Gdańska do Warszawy. Jednak po zapewnieniach PGE, że Energa nie straci odrębności, trafi na giełdę, będzie mogła swobodnie realizować własny program rozwoju, a na dodatek spółka atomowa powstanie na Pomorzu, głosy sprzeciwu w regionie osłabły — przyznaje Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska i wiceprzewodniczący pomorskiej PO.
Dodaje, że diabeł tkwi w szczegółach.
— Oczekujemy, że minister skarbu w umowie z PGE zagwarantuje realizację tych obietnic, a potem będziemy weryfikować je z rzeczywistością. Ale ocena tego procesu będzie możliwa tak naprawdę dopiero po kilku latach —mówi Paweł Adamowicz.




