Europa bierze ostry zakręt

Bartek GodusławskiBartek Godusławski
opublikowano: 2016-06-26 22:00

Unię Europejską mogą czekać kolejne referenda, dalszy podział i utrata globalnego znacznia. Brytyjczycy ryzykują natomiast rozpad królestwa.

— Co nas nie zabije, to nas wzmocni — mówił Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, tuż po tym jak świat poznał wyniki brytyjskiego referendum. Na razie Brexit to jedynie głos za wyjściem z Unii Europejskiej (UE), a od tego jeszcze daleka droga. Czeka nas skomplikowana procedura, która może potrwać wiele lat zanim dojdzie do faktycznego rozłamu we wspólnocie. Liderzy europejscy nie zamierzają jednak zwlekać i nalegają na jak najszybsze rozpoczęcie negocjacji. Eksperci zadają sobie natomiast pytanie czy to początek końca europejskiej rodziny i czy brytyjski precedens może uruchomić falę referendów w innych krajach członkowskich. Pytań jest więcej niż odpowiedzi.

Efekt domina

Pewne jest, że UE weszła właśnie w moment podwyższonej niepewności. „Tak” ze strony brytyjskich obywateli, może być paliwem dla wzrostu siły wielu eurosceptycznych partii na kontynencie.

— Skrajni francuscy i holenderscy politycy już zapowiadają potrzebę rozpisania podobnych referendów w swoich krajach. Nastroje antyunijne rosną też w wielu innych miejscach, szczególnie we Włoszech — podkreśla Patryk Toporowski, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).

Stefan Lehne, ekspert think tanku Carnegie Europe, też nie wyklucza, że do podobnych referendów dojdzie w innych krajach, ale jest sceptyczny czy powtórzy się scenariusz brytyjski.

— Sytuacja na kontynencie jest całkiem inna niż w Wielkiej Brytanii — mówi w rozmowie z PAP.

Jednak analitycy radzą brać pod uwagę efekt domina, mimo uspokajających komentarzy europejskich polityków. — Wiele będzie zależało w od tego, jak UE ułoży sobie relacje z Wielką Brytanią i na jakie ulgi mogą liczyć Wyspiarze np. w kwestiach handlowych. Im lepsza oferta, tym większa zachęta do podobnych plebiscytów w Unii — uważa Patryk Toporowski.

Dwie prędkości

Jakich procesów należy spodziewać się w samej „27”, jeśli odłączą się od niej Wyspiarze? Biorąc pod uwagę sobotni mini-szczyt ministrów spraw zagranicznych 6 krajów założycielskich UE, realne jest ryzyko podziału wspólnoty na dwie grupy: silnie integrującą się strefę euro i kraje bez wspólnej waluty, które utracą realny wpływ na procesy decyzyjne w UE. — Zobaczymy Unię bardziej podzieloną z mocną strefa euro. To duży problem dla Polski i Grupy Wyszehradzkiej. Kraje staną przed wyborem wejść do strefy euro i pogodzić się z kosztami społecznymi i gospodarczymi, za cenę wpływu na procesy decyzyjne, czy pozostać na marginesie politycznym — zwraca uwagę ekspert PISM. Sama UE bez Brytyjczyków będzie odgrywała mniejszą rolę na arenie międzynarodowej. Zaś odpowiedzią na poddaniew wątpliwość politycznego i gospodarczego znaczenia Unii, mogą być nawoływania do reform wspólnoty i głębszej integracji. Eksperci przestrzegają jednak przed próbami pisania nowych traktatów, bo na negocjacje w tej sprawie nie ma obecnie klimatu.

Rozpad królestwa

Dzisiaj politycy i eksperci zadają sobie również pytanie jak będą wyglądały procesy niepodległościowe w Zjednoczonym Królestwie. Szkocja i Irlandia Północna opowiedziały się za pozostaniem w UE. Dwa lata temu Szkoci decydowali już w referendum czy odłączyć się od Wielkiej Brytanii. Nie doszło do separacji, bo głosowanie za pozostaniem w jednej rodzinie z Anglią, Walią i Irlandią Północną, oznaczało też pozostanie w Unii.

— W dłuższym terminie rośnie ryzyko, że dojdzie do wyjścia Szkotów ze Zjednoczonego Królestwa. Jednak byłby to trudny praktycznie i politycznie proces — podkreśla Paweł Świdlicki, analityk think tanku Open Europe. Przypomina, że przy referendum w 2014 r. pojawiło się mnóstwo technicznych problemów przed jakimi stanęliby Szkoci np. jeśli chodzi o walutę. Dodatkowo niepodległościowe nastroje wspierały wysokie ceny ropy naftowej, która odgrywa kluczową rolę w gospodarce Szkocji. O brak nastrojów separatystycznych w Belfaście, większość komentatorów jest spokojniejsza, bo tam liczba zwolenników Brexit, chociaż nie przeważająca, była wyższa niż w Szkocji. © Ⓟ