Inwestor finansowy daje pieniądze na rozwój i nie chce dywidendy. Zysk realizuje inaczej i przedsiębiorca wchodzący w taki układ musi być na to przygotowany.
— Fundusz private equity i venture capital inwestują w firmy na kilka lat. Ale nie na zawsze. To dość poważna implikacja. Każdy przedsiębiorca, chcąc pozyskać tego typu inwestora, musi mieć tego świadomość. To ważne nie tylko z punktu widzenia samej umowy, ale i zwykłych planów życiowych — wyjaśniał Piotr Oskroba, wiceprezes Krokus Private Equity, w trakcie wczorajszego IV Forum Venture Capital & Private Equity.
Dlaczego ta kwestia jest taka ważna?
— Enigmatyczny zapis w umowie o upublicznieniu spółki za kilka lat, inwestorowi nie wystarczy. On che mieć gwarancję, że wyjdzie z inwestycji. Musicie państwo mieć świadomość, że być może przy okazji trzeba będzie sprzedać pakiet kontrolny — tłumaczył dalej Piotr Oskroba.
Słuchacze, którzy licznie przybyli na sympozjum zorganizowane przez Puls Biznesu, mogli się za to pocieszać tym, że właściwie w każdą firmę fundusze gotowe są zainwestować. W tej kwestii nie ma dogmatów. Każdy przypadek jest rozważany indywidualnie.
— Gdy przedsiębiorstwo przychodzi po finansowanie, z reguły pojawia się jednak jakieś „ale”. Fundusz może uznać firmę za zbyt małą lub stwierdzić, że działa ona w branży spoza jego zainteresowania — podkreślał Krzysztof Krawczyk, partner w Innova Capital.
Tak więc, jeśli nie usłyszy się, że strategia firmy jest nieprzejrzysta warto dalej szukać inwestora.
— Duże fundusze interesują się liderami branż, mniejsze stawiają na firmy niszowe. Chodzi o to by firma miała szansę się rozwinąć. Fundusze oczekują po prostu ponadprzeciętnych zysków — dodaje Piotr Oskroba.
— Jaki zwrot z inwestycji jest satysfakcjonujący dla funduszy? — pytano z sali.
— Po 3-5 lat inwestor finansowy chce z reguły uzyskać 2-3 razy więcej niż wyłożył na początku — odpowiadał prelegent.
Branża naprawdę nie jest istotna. W trakcie seminarium omawiano m.in. przypadek spółki Gamet, produkującej nóżki, rączki i uchwyty do mebli. Zainwestował w nią Enterprise Investors.
— Gamet produkuje drobiazgi, lecz to one w dużej mierze decydują o zakupie takich czy innych mebli — wyjaśnił Jacek Woźniak, partner w Enterprise Investors.
Życie z inwestorem
Samo zamknięcie transakcji może przebiegać na kilka sposobów. Dla inwestora są przy tym istotne odpisy podatkowe wydatków związanych z inwestycją. W polskich warunkach powoduje to, że często spotykanym rozwiązaniem jest specyficzna fuzja.
— Inwestor tworzy spółkę celową i wyposaża ją w kapitał własny jak i pochodzący z kredytu bankowego. Spółka ta kupuje przedsiębiorstwo docelowe. Następnie obie firmy się łączy, dzięki czemu odsetki z kredytu zaciągniętego przez spółkę celową stają się kosztem uzyskania przychodu przez taki połączony twór. Konstrukcja ta nie budzi obecnie żadnych kontrowersji — radził Arkadiusz Michaliszyn, doradca podatkowy w CMS Cameron McKenna.
Oczekiwanych przez siebie zysków, fundusze nie realizują poprzez wypłatę dywidendy. W przypadku inwestycji private equity/venture capital to taka sama reguła jak to, że fundusze nie ingerują w bezpośrednie zarządzanie przedsiębiorstwem, w które zainwestowały. Chcą mieć oczywiście wpływ na strategiczne decyzje, ale swe interesy realizują głównie z poziomu rady nadzorczej. Choć, jak lojalnie uprzedzali potencjalnych partnerów przedstawiciele funduszy obecnych na konferencji, z reguły idzie za tym obsadzenie zaufanymi ludźmi kilku kluczowych stanowisk – zazwyczaj dyrektora finansowego, ale nie tylko.
Giełda to częsty koniec
Na zysk funduszu przychodzi pora dopiero w momencie odsprzedaży udziałów. To zaś wiąże się najczęściej z wejściem firmy na giełdę. W ten sposób najłatwiej bowiem spieniężyć posiadane udziały.
— Publiczna emisja może mieć trzy warianty. W pierwszym, akcje sprzedaje wyłącznie fundusz. Realizuje w ten sposób zyski, ale firma nie otrzymuje dodatkowego kapitału. W drugim, akcje sprzedaje sama spółka. Fundusz będzie korzystał z samego faktu upublicznienia i sprzedawał swoje papiery w najdogodniejszym dla siebie momencie. Możliwe jest też połączenie tych wariantów. Wtedy inwestor finansowy ma możliwość wyjścia z inwestycji, a sama firma otrzymuje dodatkowy zastrzyk kapitału na dalszy rozwój — relacjonował Tomasz Drągowski, radca prawny w kancelarii Gessel.
Wejście na giełdę kojarzy się oczywiście z warszawskim parkietem. Ale Sonya Pauls, partner z kancelarii SJBerwin, starała się też przekonać polskich biznesmenów do rynku AIM, będącego częścią London Stock Exchange.
— To nie jest rynek technologiczny. Działa od 1995 r., notowanych jest na nim około 1,5 tys. firm, z czego ćwierć tysiąca to przedsiębiorstwa spoza Wielkiej Brytanii. AIM nie wymaga od spółek osiągnięcia minimalnego poziomu kapitalizacji, ani liczby akcji w publicznym obrocie — przekonywała.
Zapał sali ostudziła jednak sama, przytaczając koszty uplasowania tam emisji. Koszty różnego rodzaju usług doradczych i prawnych to minimum 350 tysięcy funtów plus 3-4 proc. od wartości emisji jako prowizja brokera.
A zatem, nie ma to jak Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie.