W czwartek WIG20 przebił 2200 pkt. i trzymiesięczną stopę zwrotu wyśrubował do 26 proc.

— Nominalne rekordy działają na wyobraźnię, ale osiągnięcie przez indeks konkretnego poziomu nie kryje w sobie niczego szczególnego. Zdecydowanie ważniejszy jest trend i potencjał jego kontynuacji — zaznacza Karol Godyń, zarządzający funduszami w Skarbiec TFI. Jego zdaniem, miejsca do dalszych zwyżek na warszawskiej giełdzie nie brakuje.
— To, co w ostatnich miesiącach dzieje się na GPW, to w dużej mierze odreagowanie nadmiernego dyskontowania potencjalnych zagrożeń, przede wszystkim przez inwestorów zagranicznych. Nie uważam jednak, że można utożsamiać to z przereagowaniem, a na pewno nie można twierdzić, że rynek akcji nie ma potencjału wzrostu. Od strony makroekonomicznej polska gospodarka prezentuje się bardzo korzystnie. Spółki albo ustabilizowały wyniki, albo je poprawiają, a ich akcje są rozsądnie wyceniane. Do tego dochodzi widoczna determinacja rządu w przyspieszeniu procesu wydawania pieniędzy unijnych, które dodatkowo napędzają gospodarkę — argumentuje Karol Godyń.
Hossa na 100 procent
Ponad 20-procentowe zwyżki indeksów pozwalają nadać rynkowej koniunkturze miano hossy. Ale z prawdziwą hossą — jak określa ją zarządzający Skarbca — będziemy mieli do czynienia wraz z aktywizacjąinwestorów indywidualnych.
— Na razie koniunkturę na GPW napędza przede wszystkim kapitał zagraniczny. A katalizatorem dla wzrostu, zwłaszcza w sektorze małych spółek, muszą być inwestorzy krajowi. OFE nie dostaną już raczej żadnych pieniędzy, a zapewne będą musiały je oddać. Zostają więc TFI i inwestorzy indywidualni — mówi Karol Godyń. W styczniu, jak wynika z wyliczeń firmy Analizy Online, do funduszy akcyjnych napłynęło 400 mln zł netto, co jest najlepszym wynikiem sprzedażowym od maja 2015 r. Fundusze akcji polskich o uniwersalnej strategii zasiliło 300 mln zł, a rozwiązania stawiające na krajowe małe i średnie spółki dostały „na czysto” 40 mln zł. W ostatnich latach, inwestorzy — sparzeni stratami w kryzysie z 2007 r. stronili od tego typu rozwiązań, a nad
akcje przedkładali inwestycje w instrumenty dłużne. Jednak obserwowane w ostatnim czasie zwyżki ich rentowności (a więc spadek cen), trochę zmieniły takie podejście.
— Po kryzysie inwestorzy uciekli z rynku akcji. Przez lata ostoją były dla nich obligacje, ale zawirowania, z którymi mamy do czynienia na tym rynku w ostatnich miesiącach, sprawiły, że ktoś, kto przez lata zarabiał na obligacjach, nagle zaczął notować straty. Powrót do normalizacji stóp procentowych, zarówno w ujęciu globalnym, jak i krajowym, nie pozwala oczekiwać, aby sytuacja miała się rychło zmienić na lepsze — mówi Karol Godyń.
Koniec alternatywy
Ekspert zwraca uwagę także na to, że zmieniające się w ostatnim czasie warunki rynkowe pozbawiły przeciętnego Kowalskiego kolejnej alternatywy inwestycyjnej, bo powracająca na rynki inflacja to zła wróżba dla posiadaczy lokat bankowych. Oznacza bowiem nic innego jak ujemne realne stopy procentowe.
Zdaniem Karola Godynia, w takim otoczeniu więcej inwestorów napłynie na rynek akcji. Zwłaszcza że ten od kilku miesięcy kusi wyjątkowo mocno i — przynajmniej w pewnym stopniu — skutecznie.
— Obserwowane w styczniu napływy do funduszy akcyjnych to dowód na to, że coś zaczęło się zmieniać. Żadna siła nie przekona przeciętnego inwestora indywidualnego, żeby kupował tego typu produkty, gdy nie osiągają zachęcających stóp zwrotu. To się zmieniło, bo historyczne wyniki funduszy akcyjnych są bardzo dobre. Wydaje mi się, że jest spora szansa na to, aby inwestorzy z powrotem przekonali się do tego typu rozwiązań. A napływy kapitału do tradycyjnych funduszy akcyjnych, czy nawet mieszanych, mogą sprawić, że TFI jeszcze bardziej napędzą koniunkturę na GPW — podsumowuje Karol Godyń.