Jak miliardy uciekały z GetBacku

Grzegorz NawackiGrzegorz Nawacki
opublikowano: 2018-08-26 22:00

Dlaczego spółka, która uzyskała od inwestorów 3,5 mld zł i nabyła wierzytelności za 2,7 mld zł, chce oddać wierzycielom tylko 1,5 mld zł? Wyjaśniamy

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • jakie sposoby kreatywnej księgowości stosował zarząd spółki
  • dlaczego przepłacał za portfele wierzytelności
  • ile milionów kosztowały go m.in. bazy danych i niepotrzebne nieruchomości
  • ile pieniędzy Getback zapłacił pośrednikom w związku z emisjami obligacji
  • ile sięgało rekordowe oprocentowanie obligacji, wypłacane zaprzyjażnionym inwestorom
  •  jaki rachunek spółka musiała zapłacić za sny o międzynarodowej potędze
  • ile pieniędzy otrzymały od Getbacku TFI

Chcesz być na bieżąco z informacjami na temat Getbacku? Zapisz się na nasz darmowy newsletter.

Gdzie się podziało 3,5 mld zł, które GetBack pozyskał z emisji obligacji i akcji? Dlaczego, skoro nabył portfele za ok 2,7 mld zł, zamiast wypłacać dywidendę, może oddać obligatariuszom tylko 1,5 mld zł? Te pytania od wielu tygodni zadaje sobie blisko 10 tys. osób, które zainwestowały w obligacje windykatora, ale także wszyscy śledzący tę największą aferę na rynku finansowym ostatnich lat. Dotarliśmy do dokumentów zaprezentowanych przez zarząd GetBacku Radzie Wierzycieli. Precyzyjnie wskazują one, gdzie ulotniło się 2 mld zł.

Koniczynka i wachlarz

GetBack w kilka lat rósł bardzo dynamicznie. Głównie dzięki agresywnym zakupom portfeli wierzytelności głównie od banków i telekomów. W sumie wydał na nie ok. 2,7 mld zł. Problem w tym, że mógł o wiele mniej. Analizy wskazują, że w niektórych przetargach oferował o 20-30 proc. więcej od konkurentów. „Musimy wygrywać” — tak Konrad K., były prezes GetBacku przebywający obecnie w areszcie, wielokrotnie motywował zespół i uzasadniał wysokie oferty.

— Windykacja to dość prosty biznes — jeśli płacisz więcej, to musisz być dużo lepszy w odzyskiwaniu długów, inaczej dołożysz do interesu — mówi nasz rozmówca z branży windykacyjnej.

Niestety praktyka pokazała, że GetBack nie tylko nie był lepszy od konkurentów w odzyskiwaniu długów, ale wręcz odstawał od średniej rynkowej. Były zarząd znalazł metodę, by to ukrywać, ba, nawet przekonać inwestorów, że radzi sobie doskonale. Pomogła mu kreatywna księgowość. Triki na portfelach zaczynały się od „akcji ugoda”. Dłużnicy dostawali ofertę: wystarczy że spłacicie 20 proc. jednorazowo, a reszta zostanie umorzona. Problem w tym, że wcześniej GetBack zapłacił za ich dług tyle, że powinien odzyskać 30-40 proc., co oznacza, że na każdej takiej ugodzie tracił. Pokazywał jednak dobre przepływy gotówkowe, które zaciemniały obraz inwestorom. Drugi mechanizm nazwano „koniczynką”. Polegał to na tym, że GetBack pożyczał dłużnikom na spłatę. W ten sposób żegnali się oni z jednym długiem, ale witali z drugim. Tyle że inwestorzy widzieli tylko ten pierwszy, bo drugi lądował w innym portfelu. W ten sposób ze spółki wypłynęło 200 mln zł. Im większy był GetBack, tym bardziej potrzebny był mechanizm, który prościej i szybciej rozwiązywał problem niskiej skuteczności w odzyskiwaniu długów. Zarząd GetBacku zaczął więc obrót portfelami, i to na masową skalę. Według szacunków spółki, portfele, które podlegały rolowaniu, miały wartość 1,7-1,8 mld zł. Gdy GetBack szykował się do wejścia na giełdę, a następnie pod koniec każdego kwartału, na masową skalę zaczynał rolowanie. Na czym polegało? GetBack sprzedawał portfel wyceniany np. na 30 mln zł za 50 mln zł. Dzięki temu wykazywał 20 mln zł zarobku. Niedługo później (w skrajnych przypadkach nawet następnego dnia) odkupywał go. W większości przypadków — za wyższą kwotę niż uzyskał ze sprzedaży, co stanowiło wynagrodzenie dla drugiej strony transakcji. Były nią różne TFI, ale także nic nikomu nie mówiące spółki, które nie miały nic wspólnego z obrotem wierzytelnościami. Niektóre finansowały zakup wierzytelności GetBacku pożyczką od… GetBacku.

— Niektóre portfele wierzytelności były obrócone kilka razy, a także miksowane ze sobą poza GetBackiem. To wachlowanie było tak skomplikowane, że bardzo trudno jest teraz ustalić, w którym portfelu jest co. Dochodziło do tego, że fundusze zewnętrzne odkupywały wierzytelności, które były zabezpieczeniem kredytów, a więc teoretycznie obrót nimi był niemożliwy i transakcja ma wadę prawną. Tylko nie da się już jej odwrócić, bo po niej następowałykolejne transakcje — mówi nasz informator.

W sumie w wyniku zawyżonych cen zakupu, złej obsługi portfeli i nietrafionych operacjach finansowych GetBack stracił co najmniej 600 mln zł.

Bazy i prowizje

Na liście wydatków GetBacku są też inne pozycje wzbudzające spore wątpliwości. Prawie 90 mln zł windykator wydał na bazy danych. Faktury za aktualizację i poprawę jakości wskazują, że często płacił dużo więcej niż rynkowa cena, a na liście kontrahentów są spółki powiązane z byłymi władzami giełdowej spółki, w związku z czym transakcjami zajmuje się prokuratura. Blisko 16 mln zł wypłynęło na pożyczki dla spółek Altario, CFS, Argento, o których celowości i sensowności nic nie wiadomo. 23 mln zł pochłonęły kaucje, zaliczki i kary umowne z tytułu umów, które nigdy nie zostały zrealizowane np. zaliczka na zakup portfela, który nigdy nie został zrealizowany, czy wynajmu niepotrzebnego biura.

To jednak drobne w porównaniu z tym, ile pochłonęła działalności quasi inwestycyjna, która w pewnym momencie zdominowała działalność GetBacku. 450 mln zł poszło na koszty finansowe i pozyskanie finansowania, a więc na działalność związaną z licznymi emisjami obligacji. Aż 150 mln zł pochłonęły prowizje dla sprzedawców tych papierów i pośredników. O nieprawidłowościach na tym polu już pisaliśmy — nierynkowe prowizje inkasowały często podmioty powiązane z menedżerami GetBacku.

Inna dziura, którą kasa wypływała, to wysokie oprocentowanie, skrajny przypadek to obligacje oprocentowane na 144 proc. w skali roku, które trafiły do zaprzyjaźnionych inwestorów. Bardzo kosztowne okazało się także wprowadzenie GetBacku na warszawską giełdę. Proces, dzięki któremu spółka pozyskała od inwestorów 350 mln zł, kosztował ją 51 mln zł.

Aż 74 mln zł kosztował GetBack sen o międzynarodowej potędze. Spółka otworzyła oddział w Rumunii oraz kupowała portfele w Bułgarii i Hiszpanii. Jak się później okazało znacząco powyżej ich realnej wartości. Ten bilans może się nieco poprawić, jeśli uda się sprzedać rumuńską spółkę.

Przykrywanie strat

GetBack słabo odzyskiwał długi, za to miał gest w wydawaniu pieniędzy na siebie. Przychody z obsługi windykacji pokrywały tylko niewielką część kosztów, by funkcjonować spółka musiała się zadłużać. W samym 2017 r.

GetBack wypracował 60 mln zł przychodów, podczas gdy koszty działalnościbyły o 220 mln zł wyższe. Ale to nie koniec. Getback serwisował również fundusze zewnętrzne, i jak się okazuje to tego również dokładał. Fundusze gwarantowały inwestorom określoną stopę zwrotu bądź płynność, a ponieważ GetBack nie realizował zakładanego poziomu odzyskiwania długów, to ratował sytuację obejmując certyfikaty funduszy. Na takie interwencyjne zakupy wydał 250 mln zł.

Kolejne 160 mln zł utopił w certyfikatach funduszy zewnętrznych m.in. TFI Trigon i Omega. Utopił, bo fundusze gwarantują stopę zwrotu a ta niestety jest dużo niższa od zakładanej, a certyfikaty należące są do GetBacku są podporządkowane, co oznacza że przysługują mu pieniądze jako ostatniemu w kolejności, a już wiadomo, że nie wystarczy ich dla wszystkich.

Współpraca z TFI była dla GetBacku kosztowna także z innego powodu. Podpisał z Altusem i Trigonem umowy dystrybucyjne (TFI miały pozyskiwać dla niego kapitał przez emisje certyfikatów funduszy sekurytyzacyjnych), a dodatkowo od Altusa odkupił firmę windykacyjną EGB. Z tytułu tego przejęcia GetBack odpisał 168 mln zł, ale prowadzi z Altusem rozmowy, co może zaowocować zmniejszeniem strat. Z 49 mln zł zapłaconych Trigonowi za przyszłą dystrybucję funduszy, z której uzyskał… 0 zł, odzyskać cokolwiek nie będzie jednak łatwo, bo TFI nie zamierza negocjować i samo pozwało windykatora.

Co będzie dalej? Zarząd GetBacku zaproponował propozycje układowe, swoje pokazał kurator i Rada Wierzycieli. Propozycja zarządu jest dla wierzycieli najgorsza, ale, jak widać z powyższych wyliczeń, pieniądze z GetBacku się rozeszły. Wierzyciele mają twardy orzech do zgryzienia — jeśli przegłosują propozycję układową lepiej wyglądającą na papierze, ale okaże się, że nie da się jej zrealizować, to za jakiś czas sąd ogłosi upadłość spółki. Wówczas obligatariusze zapewne stracą więcej niż dziś proponuje im zarząd.