Po kilku trudnych latach pracownicy znów mogą liczyć na telefony od łowców głów. W ostatnim roku co piaty (22 proc.) dostał propozycję zatrudnienia. Jedna trzecia tej grupy ofertę przyjęła — wynika z badania zrealizowanego przez Millward Brown na zlecenie Work Service’u. Nowa firma jednak nie zawsze okazuje się ziemią obiecaną. Wiele osób chce wrócić na stare śmieci lub rozgląda się za kolejną szansą w zupełnie nieznanym miejscu. Czy sprawy pójdą po ich myśli? Zależy to m.in. od tego, w jakiej atmosferze rozstawali się z pracodawcą i czy umieją udowodnić, że ich zawodowa mobilność nie wyklucza lojalności.

— Na rynku pracownika zapanował optymizm. Niemal 40 proc. deklaruje, że miesiąc to maksymalny czas na znalezienie nowego zatrudnienia. To oznacza, że najbardziej niezadowoleni mogą porzucać posady nawet z dnia na dzień — wskazuje Maciej Witucki, prezes Work Service’u. To, że mogą odejść, jeszcze nie oznacza, że to zrobią. Jak wynika z quizu przeprowadzonego przez serwis monsterpolska. pl na stronie kampanii „Oswój zmianę”, Polacy takich decyzji nie podejmują pochopnie. Wielu wykazuje się asekuranctwem — nie składają wypowiedzeń, choćby były ku temu powody. Wynika to z ich obaw — a nuż trafią na jeszcze gorszego szefa lub nie dadzą sobie rady z nowymi obowiązkami.
— Aż 78 proc. ankietowanych można nazwać rozważnymi szaleńcami — wahają się, rozważają różne za i przeciw, obserwują rozwój sytuacji na rynku. Tylko 5 proc. użytkowników serwisu podchodzi do zmiany pracy bez nerwów. Koncentrują się na korzyściach: podwyżce, awansie, możliwościach rozwoju zawodowego, a lekceważą rodzaje ryzyka — informuje Małgorzata Majewska, ekspert monsterpolska.pl.
Przyspiesz przed metą
Jej zdaniem, czy jesteśmy miłośnikami nowości, czy zwolennikami świętego spokoju, przy zmianie zatrudnienia trzeba się kierować tymi samymi zasadami. Najważniejsza brzmi: nie pal za sobą mostów! Nie chodzi tylko o to, żeby na odchodne trzymać język za zębami, choćby szef zasługiwał na zruganie, a koledzy — na parę słów gorzkiej prawdy. Opinię można zepsuć sobie na wiele sposobów. Jednym z nich jest obijanie się w pracy, gdy mamy gwarancję zatrudnienia gdzie indziej.
— W okresie rozstawania się z przedsiębiorstwem powinnyśmy zgłaszać pomysły, pomagać współpracownikom, z własnej i nieprzymuszonej woli uczestniczyć w najtrudniejszych przedsięwzięciach. Niech nas zapamiętają z jak najlepszej strony — mówi Grzegorz Turniak, specjalista od networkingu i współautor książki „Alchemia kariery”.
Wskazówkę tę znalazł w jednym z poradników guru biznesu Jacka Welcha — zastosował się do niej, a rezultat przeszedł jego oczekiwania. Był na początku swojej drogi zawodowej. Pracował w spółce, która solidnie mu płaciła i rozpieszczała bonusami (np. pakiet zdrowotny i służbowe auto). W tym korporacyjnym raju szybko dostrzegł cienie — szef, skądinąd życzliwy człowiek, nie przywiązywał wagi do rozwoju swoich podwładnych.
— Nie mogłem się doprosić profesjonalnej informacji zwrotnej, kwartalnych ocen, rozmów o moich postępach. Musiały mi wystarczyć uśmiechy i poklepywanie po ramieniu. Zacząłem się rozglądać za nowymi wyzwaniami — opowiada Grzegorz Turniak. Zamiast okazywać frustrację, był zmotywowany jak nigdy wcześniej. Pracował za dwóch, angażował się w różne zadania. Nie uszło to uwadze head-hunterów. Mimo młodego wieku zaczął dostawać telefony z ofertami. Pewnego dnia któryś z rekruterów spytał, czy nie stanąłby na czele renomowanej agencji rekrutacyjnej. Zgodził się, co pchnęło jego karierę na nowe tory.
Skacz z głową
Mobilność ściśle związana jest z wiekiem. Najczęściej (średnio co 14 miesięcy) pracę zmieniają Polacy przed 25. rokiem życia. Starsi (25-35 lat) robią to raz na cztery lata. Czy bycie „skoczkiem” nie budzi wątpliwości rekruterów i właścicieli przedsiębiorstw? Zbyt wiele firm to dowód na brak lojalności. Z drugiej strony, kurczowe trzymanie się jednej spółki może świadczyć o zawodowej stagnacji. Według ekspertów z monsterpolska.pl, jeśli kolejne pozycje w naszym CV układają się w sensowną ścieżkę kariery, w oczach pracodawców możemy wiele zyskać.