Powołanie przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego doradców w dziedzinie ekonomii niewątpliwie jest kryzysowym znakiem czasów. Przez ponad trzy lata głowa państwa nie tylko nie widziała potrzeby stworzenia monitorującego gospodarkę ministerialnego stanowiska w swoim kancelaryjnym "rządzie" (bardzo słusznie), ale nawet wśród społecznych doradców (bardzo niesłusznie). Dotychczas było ich 16, zajmowali się bardzo szeroką paletą gier i zabaw, ale tematykę gospodarczą mieli wycinkowo w swoich zakresach jedynie doradcy od rolnictwa oraz od finansów samorządu terytorialnego.
Dobierając sobie doradców ekonomicznych — od razu dwóch — prezydent poszedł sprawdzonym kluczem kadrowym. W jego kancelarii i stanowiska są zbiorowiskiem rozmaitych znajomych lub funkcjonariuszy byłego rządu Prawa i Sprawiedliwości. Ale nawet przy tym założeniu powołanie właśnie doktorów Ryszarda Bugaja i Adama Glapińskiego jest oczywistym wyzwaniem rzuconym rządowi. Coś, jak postawienie Aleksandra Szczygły na czele BBN w celu kontrowania ruchów MON. Politycznie Bugaj i Glapiński reprezentują skrajności — Unię Pracy i Porozumienie Centrum — ale przez lata jednoczyło ich zwalczanie liberalnych koncepcji Leszka Balcerowicza. W pierwszych wypowiedziach po nominacji doradcy wyznaczyli horyzont przyjęcia przez Polskę euro — widzieliby to w okresie 2015-20.
Odbierając w miniony wtorek medialną nagrodę imienia świętego papieża Grzegorza I Wielkiego, Lech Kaczyński wyłożył swoją filozofię. Zarzucił rządowi zbyt zachowawcze postępowanie wobec kryzysu, z którym należy walczyć "bez dogmatu". Stwierdził, że skoro w Europie mamy kryzysowy stan wyjątkowy, to trzeba używać wyjątkowych metod. Przyznał również, że zawsze utożsamiał się z romantyczną zasadą walki, nawet z przeważającymi siłami wroga, którą stawiał zdecydowanie wyżej od pozytywistycznej koncepcji pracy organicznej.
Okolicznościowy wykład głowy państwa naprawdę mnie olśnił, ponieważ zrozumiałem bardzo wiele z dotychczasowych rozgrywek politycznych i decyzji prezydenta. Do romantyczno-gorączkowego nurtu należą również ostatnie wysiłki podejmowane przez Lecha Kaczyńskiego na zapomnianym polu ekonomicznym. Ośmielam się jednak wątpić, czy koncepcja zarysowana w tytule tekstu ma jakieś szanse. Z dramatu Kordiana do tej pory pozostało mi przekonanie, że szlachetny zapał rewolucyjnych demokratów był z góry skazany na niepowodzenie.