Z najnowszych, choć wciąż nieoficjalnych, informacji wynika, że w sobotę i niedzielę ponad 90 proc. głosujących Litwinów opowiedziało się za członkostwem ich kraju we wspólnej Europie. Przy okazji potwierdziło się, że największym problemem nie jest to, ile osób będzie „za”, ale ile pójdzie do urn.
Wyniki referendum na Litwie mogą jednak napawać optymizmem. Okazuje się bowiem, że większość obywateli krajów kandydackich opowiada się ostatecznie za członkostwem w UE. Wyniki wszystkich przeprowadzonych dotąd głosowań były dla euroentuzjastów lepsze niż prognozy. Widać nawet niezdecydowani czy nieprzekonani ulegają ostatecznie retoryce, że lepiej być w Unii niż poza nią. I głosują „za” mimo wątpliwości, których nie brakuje.
Okazuje się jednak także, że ludzie niechętnie chodzą do urn. Nawet w krajach, w których biskupi i kler wyraźnie namawiają do głosowania na „tak”. Dlatego dobrze się stało, że referendum w Polsce będzie dwudniowe, i że po pierwszym dniu poznamy frekwencję. Jednak na Litwie, gdy w sobotę wieczorem okazało się, że mimo sporego poparcia wynik głosowania może być negatywny, niedzielne msze i namowy księży legły u podstaw ostatecznego sukcesu. Stopień mobilizacji był niesamowity — właściwie w ciągu kilku niedzielnych godzin do urn poszło więcej ludzi niż przez całą sobotę. Czy tak będzie i w Polsce? Można wątpić, słysząc wypowiedzi niektórych kościelnych hierarchów.
W tej sytuacji dobrze by było, gdyby choć politycy świecili wzorem. Jak choćby Aleksander Kwaśniewski, który we Wrocławiu, w towarzystwie prezydenta Francji i kanclerza Niemiec, namawiał do głosowania „za” Unią. Jednak rząd i parlament to zupełnie inna historia — ciągłe przepychanki, zabawy w komisje śledcze i oskarżenia prawych przez lewych i nawzajem powodują, że ludzie po prostu nie chcą mieć z polityką nic wspólnego.
Po referendum na Litwie jasne się stało, że wysiłki zarówno rządu, jak i wszystkich euroentuzjastów powinny być nakierowane na namówienie Polaków, by poszli do urn. Jeśli pójdą, to o wynik głosowania szczególnie bym się nie obawiał. Ludzie naprawdę są w stanie zrozumieć, że to, co dziś wyglądać może i groźnie, jest jedyną rozsądną możliwością. Problem pojawi się wówczas, gdy frekwencja będzie zbyt niska. Nie tylko dlatego, że referendum będzie nieważne. Także dlatego, że eurosceptycy na pewno się zmobilizują i zagłosują na „nie”.
Wniosek z doświadczeń litewskich jest czytelny: nie tylko trzeba przekonywać Polaków, by powiedzieli Unii „tak”. Trzeba ich jeszcze przekonać, by w ogóle zechcieli się wypowiedzieć.