W Polsce spadały na nas kryzys i bieda gospodarcza II Rzeczpospolitej, wojna, głód i groza okupacji, stalinizm, trudy i wyrzeczenia lat odbudowy, ciągłe wstrząsy ustrojowe. Jakże zazdrościliśmy tym, co przyszli na świat w krajach, jak uważaliśmy, spokojniejszych, bogatych, bezpiecznych! Vonnegut to chłopiec zza Atlantyku, z Indianapolis. „To sławne USA, tam jest kraj, tam jest raj, tam jest życie” — śpiewało się tęsknie w czasach naszej młodości. Ale i on określił swe życie krótko i okrutnie: losy gorsze od śmierci. I taki oto tytuł dał zbiorowi autobiograficznych refleksji. Pisane są pozornie lekko i prześmiewczo, złośliwie, autoironicznie. Lecz dramatyzm, a niekiedy i tragizm wydarzeń, jakich autor był świadkiem, uczestnikiem, ofiarą, wyłania się ostro i bezlitośnie spod owej fasady niby to drwiny. Powikłane sprawy rodzinne, wielki kryzys, służba wojskowa podczas II wojny światowej, niewola niemiecka w Dreźnie. I nade wszystko: noc nalotu właśnie na to miasto („Rzeźnia numer pięć” — to tytuł jednej z jego najsławniejszych książek). A po powrocie do kraju — częsty i ostry sprzeciw wobec wielu sytuacji politycznych i społecznych, a zwłaszcza wobec bezmyślności i braku wyobraźni tych, którzy doprowadzali do katastrof i śmierci setek tysięcy ludzi.
Tak, życie Vonneguta nie należało do spokojnych i ustabilizowanych. Cóż jednak powiedzieć mamy my, świadkowie holocaustu, deportacji i wywózek, łapanek, publicznych egzekucji, powstania warszawskiego? Oczywiście nie ma sensu licytować się, kto przetrwał chwile większej grozy i potworności? A jednocześnie walczyliśmy przemyślnie i uparcie o przeżycie, o chwilę oddechu w sytuacjach tak nieludzkich, że dziś trudno uwierzyć, iż coś podobnego dziać się mogło.
Mieliśmy obaj, Amerykanin i Polak, niewyobrażalne szczęście, że udało się nam przeżyć. W rozmowie z Vonnegutem Günther Grass zwrócił uwagę, że „roczników dwudziestych” w Niemczech i w Rosji w zasadzie nie ma; wymordowały się wzajem na frontach. W Polsce straty, choć większe, rozkładały się bardziej równomiernie na różne grupy wiekowe.
Istnieje mądre łacińskie powiedzenie: Mors non est mala; via ad mortem mala est. Czyli: śmierć nie jest zła; zła jest droga do śmierci. Czym dłużej się żyje, tym owa myśl wydaje się głębsza i uniwersalna. A tytuł książki Vonneguta po prostu w innej formie wyraża właśnie tę prawdę.
Czy jednak przejście na tamtą stronę przyniesie spokój i wyzwolenie od problemów? Czeka nas tam przecież najpierw lustracja, i to całkowita, szczegółowa, absolutnie sprawiedliwa. Wielu wierzących pociesza się: Sąd Ostateczny odsłoni wszystko, ale kryteria podziału na zbawionych i potępionych będą proste, jasne. Nie wymagają dokumentacji szczegółowej i pisanej.
Wśród moich przyjaciół są też „chrześcijańscy ateiści” — w rozumieniu Oriany Fallaci: można mieć najpoważniejsze wątpliwości metafizyczne i teologiczne, musi się jednak docenić wartości wniesione przez chrześcijaństwo. Otóż właśnie ci wątpiący i poszukujący wskazują: znamienne teksty do tych spraw się odnoszące znajdziemy choćby w Ewangelii według św. Mateusza, r. 5 i 25. To proste kryteria owej Lustracji Ostatecznej. Pierwsze: jeśli wybaczyłeś ludziom upadki ich, będą i tobie wybaczone twoje; jeśli nie wybaczyłeś, i tobie nie zostaną wybaczone. Drugie: liczą się tylko dobre uczynki. Jeśli pomogłeś będącym w potrzebie — głodnym, spragnionym, nagim, więzionym, chorym —zostaniesz zbawiony; jeśli nie — znajdziesz się wśród potępionych. Wiecznie aktualne przykazania Ewangelii. Lecz jeśli na tym ma polegać Lustracja Ostateczna, to jak w tym świetle wygląda nasza, ta obecna, ziemska? Sprowadza się przecież w praktyce do tego, by nigdy nie wybaczać i nigdy nie zapominać!
A może nie na miejscu tu powoływać Biblię? Przypomnę więc, że książka Vonneguta kończy się bardzo religijnie. Najpierw przytoczeniem mszy żałobnej wprowadzonej przez sobór trydencki w r. 1570. A potem tekstem mszy ułożonym przez Vonneguta w roku 1985, po doświadczeniach już wtedy dość długiego żywota. Przetłumaczył swój tekst na łacinę, by brzmiał dostojniej. Kończy prośbą, by światłość wiekuista nie zakłócała snu sprawiedliwych. Bo rzeczywiście: przez całą wieczność obcować z samym sobą, dźwigając brzemię pamięci tego, czego doświadczyło się za życia? I nie mogąc liczyć nawet na to, że śmierć przyniesie wyzwolenie?
