Po zatrzymaniu dwa tygodnie temu twórców Metropolitan Investment (MI) nie opadł jeszcze kurz. Nasze źródła twierdzą, że ich współpracownicy nie siedzą jednak z założonymi rękami, lecz starają się o uchylenie tymczasowego aresztowania z pomocą... klientów MI.
— Do klientów MI rozsyłany jest list poparcia dla podejrzanych zawierający apel o wypuszczenie ich z aresztu. Narracja jest taka, że tylko po ich wypuszczeniu uda się uratować spółkę i wypłacić pieniądze poszkodowanym. Wśród oszukanych są osoby, które bardzo potrzebują zainwestowanego kapitału, często seniorzy, którzy podpiszą wszystko tylko po to, żeby przyspieszyć odzyskanie pieniędzy. Chociaż coraz więcej osób uważa, że prezesów trzeba pociagnąć do odpowiedzialności — mówi proszący o anonimowość inwestor MI, założyciel grupy Nabici w Metropolitan Investment, zrzeszającej poszkodowanych na Facebooku.
Inny poszkodowany informuje, że rozsyłane do inwestorów pismo po podpisaniu ma zostać zeskanowane i przesłane do MI.
Przypomnijmy, że Metropolitan Investment to warszawska spółka, która oferowała inwestycje na rynku nieruchomości w formie obligacji i sprzedawała udziały w spółkach celowych. W połowie lipca Centralne Biuro Antykorupcyjne (CBA) na polecenie Prokuratury Regionalnej w Poznaniu zatrzymało dwie osoby ze spółki w związku z podejrzeniem stworzenia piramidy finansowej i kierowania nią w latach 2018- 20. Zdaniem śledczych spółka oszukała prawie 1,5 tys. osób na około 250 mln zł (do końca 2019 r. wyemitowała obligacje na kwotę nie mniejszą niż 531 mln zł). Podejrzani, którym grozi do 10 lat pozbawienia wolności, na wniosek prokuratury (uwzględniony przez poznański sąd) przez trzy miesiące mają przebywać w areszcie. „PB” ustalił, że podejrzanymi są Łukasz W. i Robert J., założyciele spółki. Prokuratura nie potwierdza tych informacji, ale ich nazwiska figurują w liście rozsyłanym do inwestorów.
— W piśmie ujawnione są dane ze śledztwa, ważne szczegóły, padają pełne nazwiska zatrzymanych, a przecież nigdzie oficjalnie nie podano tych informacji — mówi Paulina Kolowca, radca prawny z kancelarii prawno-podatkowej Capital Legis, reprezentująca część poszkodowanych przez MI.
Chodzi o pismo „Deklaracja poręczenia osobistego dla podejrzanych Łukasza W. i Roberta J.”, którego nadawcami mają być „klienci Metropolitan Investment oraz spółek powiązanych”, a adresatem jest Sąd Okręgowy w Poznaniu IV Wydział Karny Odwoławczy.
„(…) my niżej podpisani, obligatariusze obligacji wyemitowanych przez Metropolitan Investment S.A. i spółki powiązane (…) oraz nabywcy udziałów w ww. spółkach wyrażamy swoje poparcie w staraniach ww. dla uchylenia wobec nich [zatrzymanych — red.] zastosowanego tego najbardziej surowego środka zapobiegawczego. W naszej ocenie tymczasowe aresztowanie generuje więcej strat i ryzyka dla inwestorów niż umożliwienie panom W. i J. [w tekście padają pełne nazwiska — red.] prowadzenia rozpoczętych już działań naprawczych. Jednocześnie oświadczamy, że podejrzany Łukasz W(...) oraz Robert J(...) stawiać się będą na każde wezwanie organów prowadzących postępowanie przygotowawcze w sprawie oraz nie będą w sposób bezprawny go utrudniać” — brzmi pismo.
Dalej autorzy listu tłumaczą, że twórcy MI rozpoczęli już działania naprawcze w spółce. Podkreślają, że zastosowanie wobec nich aresztu to „ogromne ryzyko dla inwestorów” i „realne zagrożenie dla możliwości spłaty”.
„W sytuacji wszczęcia postępowań egzekucyjnych z nieruchomości, które stanowią zabezpieczenie hipoteczne wyemitowanych obligacji, nasze doświadczenie biznesowe pokazuje, że ich sprzedaż będzie miała miejsce za cenę odbiegającą od realnej wartości rynkowej, co w rezultacie doprowadzi do pokrzywdzenia obligatariuszy, oczekujących na zwrot ich środków” — głosi pismo.
W facebookowej grupie wrze. Jedni w komentarzach zapowiadają podpisanie listu („Dla mnie ważniejsze od ukarania prezesów w tym momencie jest odzyskanie jakichkolwiek zainwestowanych pieniędzy”), drudzy zarzucają im „syndrom sztokholmski”, proponują, by zrzucili się jeszcze na adwokata, i pytają, z czego prezesi chcą zwrócić pieniądze. Zdaniem Pauliny Kolowcy zdobywanie podpisów jest próbą wywarcia wpływu na potencjalnych świadków w sprawie — obligatariuszy i udziałowców.
— Skoro kontakt ze świadkami następuje, gdy podejrzani przebywają w areszcie, to istnieje uzasadniona obawa, że będzie on nasilony w przypadku uchylenia aresztu. Taka aktywność może zakłócić prawidłowy tok postępowania, a wręcz utrudnić śledztwo. Na obecnym etapie sprawy podejrzani nie powinni mieć kontaktu ze świadkami — mówi Paulina Kolowca.
Nie udało nam się dowiedzieć w MI, kto jest autorem listu ani ile osób go podpisało. Na mejlowe pytania „PB”, czy pismo zostało już wysłane do poznańskiego sądu i czy firma funkcjonuje, nie otrzymaliśmy odpowiedzi.