Mimo że często obawy graczy z rynku surowcowego są często przesadzone, to tym razem może być inaczej. Jak wynika z danych Amerykańskiego Instytutu Naftowego, stan zapasów ropy w Stanach Zjednoczonych spadł w ubiegłym tygodniu o 15,3 mln baryłek, ponad dziesięć razy więcej niż oczekiwali analitycy. Natomiast jak donosi agencja Bloomberg, miesięczna produkcja surowca w krajach członkowskich kartelu OPEC+ spadła o 900 tys. baryłek dziennie i wkrótce ma spaść o kolejne 100 tys. Ponadto rosyjski eksport ropy droga morską w ogóle nie rośnie, wbrew oczekiwaniom.
Nie powinien więc dziwić popłoch, w jaki wpadł rynek – za baryłkę ropy brent trzeba zapłacić 85,6 USD, najwięcej od kwietnia 2023 r. Podrożała również ropa WTI, której giełdowa baryłka kosztuje już 82 USD. Zdaniem inwestorów realizuje się byczy scenariusz, który eksperci przepowiadali ponad miesiąc temu - producenci skutecznie ograniczają podaż bez względu na sytuację rynkową.
Większość specjalistów z dość dużą dozą pewności przepowiada hossę na rynku ropy – Goldman Sachs oczekuje deficytu i jednocześnie rekordowego popytu. Podobne podejście zaczynają przejawiać fundusze - różnica cen między dwoma najbliższymi kontraktami terminowymi na ropę jest najwyższa od listopada. Deport na grudniowych instrumentach wynosi już 6 USD, mimo że jeszcze dwa tygodnie temu nie przekraczał 2 USD.
Bycze podejście wspierają wieści płynące ze Stanów Zjednoczonych. Administracja Joego Bidena opóźnia uzupełnianie zapasów ropy, tłumacząc decyzję niesprzyjającą sytuacją rynkową. Departament Energii odrzucił wszystkie oferty sprzedaży, ponieważ cena za baryłkę przekroczyła 80 USD. Zważając na dość agresywną politykę OPEC+ w kwestii podaży, nadzieją liczących na spadek cen ropy jest słaby popyt Chin. Mimo że państwo na ten moment skupuje surowiec, większość przekazuje na zapasy. Jeżeli te zostaną napełnione, zakupy mogą zostać przerwane.

Coraz więcej wskazuje na to, że realizują się prognozy Międzynarodowej Agencji Energetycznej i na rynku ropy naftowej panuje niedobór. Zapasy w USA ponownie spadły. Redukcja rezerw w Cushing, centrum dostaw ropy WTI, była szczególnie silna. Deport na krzywych terminowych Brent i WTI staje się coraz bardziej wyraźny. Niskie zapasy spowodują, że przerób ropy wzrośnie, co powinno wygenerować dodatkowy popyt.
Na początku sierpnia dowiemy się, czy rzeczywiście realizuje się wyraźny spadek produkcji ropy przez OPEC. Arabia Saudyjska dobrowolnie postanowiła zmniejszyć wydobycie o 1 mln baryłek dziennie, więc rynek czeka na informację jak długo potrwa ten proces i czy zostanie wydłużony.
Jeśli kraje członkowskie OPEC+ zdecydują o dalszym cięciu podaży, w III kwartale 2023 r. będzie można spodziewać się jeszcze większego deficytu rynkowego niż obecnie, który może dać kolejny impuls do wzrostu cen. Z drugiej strony, jeżeli obniżka podaży zostanie całkowicie przerwana, ceny prawdopodobnie spadną.

Jeśli wliczymy do zapasów komercyjnych zapasy strategiczne, wtedy ogólny stan zapasów USA jest na najniższym poziomie od kilkudziesięciu lat. Nie zanosi się, aby sytuacja miała się zmienić. Departament Energii dość jasno poinformował, że nie zamierza kupować ropy, dopóki jej ceny nie spadną poniżej 70 USD, co przy obecnych fundamentach jest mało prawdopodobne.
Obecnie największy wpływ na wzrost cen surowca ma ograniczenie produkcji OPEC+, w szczególności w Arabii Saudyjskiej. Rosja również przyczynia się do zmniejszenia dostępności podaży, gdyż w sierpniu ma zamiar ograniczyć eksport o 500 tys. baryłek dziennie.
Nie powinniśmy jednak pomijać dosyć sporego wzrostu popytu, który w tym roku urósł do najwyższego poziomu w historii. Oczywiście przy pełnej dostępności podaży na świecie mielibyśmy sporą nadwyżkę, ale na ten moment ograniczenie produkcji krajów arabskich zaczyna mieć bardzo duży wpływ na kształtowanie się fundamentów i w cen. Wobec tego, jeśli do końca tego roku nie nastąpi kryzys gospodarczy, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, ceny będą kontynuować wzrost.