W poniedziałek na Giełdzie Papierów Wartościowych premier ma przedstawić plan rozwoju gospodarki. To, o czym będzie mówił jest jeszcze owiane tajemnicą, ale pewne wnioski można wysnuć na podstawie wcześniejszych wypowiedzi Donalda Tuska, czy manifestu Europejskiej Partii Ludowej, do której należy Koalicja Obywatelska – wiodąca siła w polskim rządzie.
Można założyć w ciemno, że Tusk powie o potrzebie deregulacji polskiej gospodarki. Tym bardziej, że odpowiedni pakiet deregulacyjny jest już od wielu miesięcy przedmiotem konsultacji. Inny pewniak to ceny energii w kontekście konkurencyjności gospodarki. Tu premier zapewne powtórzy tezy o zatrzymaniu wejścia w życie dyrektywy o ETS-2 nakładającej dodatkowe podatki na transport i budownictwo. Będzie też pewnie o inwestycjach. To też dość oczywiste ze względu na odblokowanie Krajowego Planu Odbudowy i miliardy euro, jakie w związku z tym zaczęły napływać do Polski.
Ale lista strategicznych wyzwań, przed jakimi stoi gospodarka, jest dłuższa. W wystąpieniu premiera powinny więc znaleźć się co najmniej trzy dodatkowe obszary, kluczowe by sprostać zmianom, jakie zachodzą w kraju i będą miały wpływ na tempo rozwoju.
Zmiany w edukacji – to tylko z pozoru niegospodarczy obszar. W 2024 r. liczba mieszkańców Polski zmniejszyła się o 147 tysięcy. Jeśli będzie nas dalej ubywać, a przecież ubytek naturalny to zjawisko obecne w Polsce od kilkunastu lat (z krótką przerwą), to dostępność kapitału ludzkiego będzie maleć. Bez imigracji jeden z ważniejszych gospodarczych zasobów będzie się kurczył. Jedyną alternatywną drogą jest poprawa jakości tego kapitału, a nie ma na to innego sposobu niż lepsza edukacja.
Przed polską edukacją stoją dwa wyzwania. Pierwsze: trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy szkoła uczy tego, co powinna. Drugie: czy robi to w odpowiedni sposób. Według wyników badań prowadzonych w ramach Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów (PISA) polscy uczniowie są zdemotywowani i nie lubią szkoły. Zaledwie 26,3 procent naszych uczniów deklaruje, że lubi uczyć się nowych rzeczy w szkole, co jest wynikiem znacznie poniżej średniej OECD wynoszącej 50,1 proc. Około 51 proc. polskich uczniów jest zdania, że szkoła nauczyła ich rzeczy przydatnych w przyszłej pracy zawodowej. To najmniejszy odsetek ze wszystkich badanych krajów. Średnia dla OECD wynosi 67 proc.
Reforma systemu ochrony zdrowia. Spadek liczby ludności, a szczególnie szybkie starzenie się społeczeństwa to także duży gospodarczy problem. O ile lepsza edukacja może prowadzić do zwiększenia produktywności pracy, o tyle dobra ochrona zdrowia powinna osłabiać tempo kurczenia się zasobu pracy. Inaczej mówiąc jeśli nawet Polacy będą coraz starsi, to dzięki dobremu zdrowiu mogliby dłużej pozostawać na rynku pracy.
W ochronie zdrowia jest mnóstwo do zrobienia: od zbilansowania przychodów z wydatkami na zdrowie, przez konieczność zwiększenia samych wydatków, po inne rozłożenie akcentów w priorytetach ochrony zdrowia. Obecny sposób finansowania, opierający się na przychodach ze składki zdrowotnej, jest niewydolny, co widać w ciągłych zaburzeniach płynności Narodowego Funduszu Zdrowia. A potrzeby będą coraz większe, jednocześnie państwo i tak wydaje mało na zdrowie w porównaniu do innych krajów Unii Europejskiej i OECD. Publiczne wydatki na profilaktykę zdrowotną, która w obliczu starzenia się społeczeństwa powinna być numerem jeden na liście zadań systemu, w 2022 r. wyniosły u nas 22 euro na mieszkańca, co dało nam ostatnie miejsce w zestawieniu sporządzonym przez Eurostat.
Strategia gospodarcza rządu powinna więc raczej skupiać się na tym, skąd wziąć więcej pieniędzy na zdrowie i jak je wydawać, niż na obniżaniu składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Bo od tego okres aktywności zawodowej nie będzie się wydłużał.
Więcej podatków majątkowych. Co prawda, w podatkach w ostatnich latach działo się dużo, ale niekoniecznie z sensem. Rząd, stojąc w obliczu koniecznych wydatków na usługi publiczne w edukacji i zdrowiu, musi jednak poszukać dodatkowych przychodów. I nie jest to niemożliwe, choć pewnie będzie bardzo trudne.
Sporo jest do zrobienia w podatkach pośrednich. Na przykład zwiększenie akcyzy na alkohol i wyroby tytoniowe dałoby się uzasadnić bez większego trudu. Koszty (bezpośrednie i pośrednie) nadmiernego spożycia alkoholu w Polsce to obecnie około 90 mld zł, dużo więcej niż akcyzowe wpływy do budżetu. Koszty używania wyrobów tytoniowych szacuje się na 58 mld zł rocznie – i tu też akcyzowe przychody ich nie pokrywają.
Ale jest też w polskim systemie podatkowym obszar do zagospodarowania niemal od zera. Chodzi o opodatkowanie majątku, a w szczególności nieruchomości mieszkaniowych. OECD w swoim ostatnim raporcie poświęconym polskiej gospodarce zaleca wprost wprowadzenie podatku naliczanego od wartości mieszkania. W strukturze obciążeń podatkowych przychody z takich podatków w Polsce zajmują bardzo mało miejsca. I choć propozycje wprowadzenia nowych podatków wymierzonych w inwestycyjne kupowanie mieszkań, czy szerzej – rynek mieszkaniowy - nie są niczym nowym., to jednak - póki co - tylko na pomysłach się kończy. Tak było choćby z ideą opodatkowania tzw. pustostanów, który zgłaszała lewica, czy zwiększenia podatku od przychodów z najmu krótkoterminowego autorstwa ministry funduszy i polityki regionalnej Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz