Ostatni drukarze wykrwawiają się na foreksie

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2022-10-18 20:00

Podczas gdy reszta świata normalizuje politykę pieniężną, Japończycy okopali się w twierdzy ujemnych stóp procentowych. Taka polityka doprowadziła do załamania wartości jena.

Przeczytaj i dowiedz się m.in.:

  • dlaczego jena zaczęto określać mianem “peso japońskiego”,
  • jakie działania podejmuje Bank Japonii,
  • dlaczego są nieskuteczne.
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Peso japońskie – tak złośliwi zaczęli nazywać walutę Japonii, trzeciej gospodarki świata (czwartej, jeśli policzyć strefę euro jako całość), do niedawna uznawanej na rynkach finansowych za tzw. bezpieczną przystań dla kapitału. To nawiązanie do permanentnie tracących na sile nabywczej walut z Ameryki Łacińskiej nie wzięło się znikąd. Od początku 2022 r. jen japoński stracił 22,8 proc. względem dolara amerykańskiego. To najgorszy rezultat od przeszło pół wieku, od kiedy na światowych rynkach dominują płynne kursy walutowe.

Ponad 20-procentowa deprecjacja jest zjawiskiem mocno niecodziennym w przypadku jednej z głównych walut świata (ang. majors). Dla porównania, polski złoty – czyli kiepsko radząca sobie waluta z rynku wschodzącego – od początku roku osłabił się względem dolara o nieco ponad 17 proc. Tymczasem kurs USD/JPY – czyli jedna z czterech najważniejszych par walutowych świata – od marca poszła w górę z ok. 115 do niemal 150 jenów za dolara, osiągając przy tym najwyższe wartości od 32 lat. Oznacza to, że jen po raz ostatni był tak słaby w sierpniu 1990 r., gdy dobiegała końca złota dekada japońskiej gospodarki i rozpoczął trwający już pond trzy dekady gospodarczy marazm.

Fala zza oceanu

Co takiego wydarzyło się w połowie marca, że jen znalazł się w spadku swobodnym? W zgodnej opinii analityków tym wydarzeniem była decyzja Rezerwy Federalnej o gwałtowne zmianie polityki monetarnej. 17 marca Fed zerwał z prowadzoną od dwóch lat polityką zerowych stóp procentowych i równocześnie zapowiedział rozpoczęcie ilościowego zacieśniania polityki pieniężnej (QT). W pół roku bank centralny USA podniósł stopę funduszy federalnych praktycznie z zera do 3,0-3,25 proc, czyli do najwyższego poziomu od 2008 r. Rynek jest przekonany, że na początku listopada stopy w USA znów pójdą w górę o kolejne 75 pkt baz. i że wiosną 2023 oprocentowanie dolara sięgnie lub nawet przekroczy 5 proc. Czyli że krótkoterminowe stopy procentowe w USA wrócą do poziomów ostatni raz widzianych w 2007 r., a więc na początku globalnego kryzysu finansowego.

BoJ pod przywództwem prezesa Haruhiko Kurody mimo zmiany otoczenia gospodarczego wciąż prowadzi politykę mającą na celu zwiększenie inflacji.

W ślad za Fedem swoją politykę zmieniły nawet najbardziej oporne banki centralne świata. Stopy od zera oderwały m.in. Bank Anglii, szwedzki Riksbank, Bank Rezerw Australii i wreszcie także Europejski Bank Centralny. Po siedmiu latach nominalnie dodatnie stopy pojawiły się nawet w Szwajcarii. Do tej antyinflacyjnej krucjaty nie przyłączyły się jedynie Ludowy Bank Chin oraz Bank Japonii. Zostawiając na boku specyficzną kwestię chińską (gdzie oficjalnie inflacja jest niska, a wzrost gospodarczy pozostaje rachityczny), to Japończycy urastają do rangi ostatnich samurajów posługujących się polityką monetarną, która w reszcie świata nagle wyszła z mody.

Bank Japonii (BoJ) z uporem utrzymuje ujemne krótkoterminowe stopy procentowe (cały czas na poziomie -0,1 proc.) oraz prowadzi politykę kontroli rentowności obligacji skarbowych, sztucznie utrzymując rentowność 10-letnich „samurajów” w pobliżu poziomu 0,25 proc. BoJ pod przywództwem prezesa Haruhiko Kurody mimo zmiany otoczenia gospodarczego wciąż prowadzi politykę mającą na celu zwiększenie inflacji.

W tym celu Bank Japonii skupuje ogromne ilości obligacji skarbowych płacąc za nie świeżo wykreowanymi jenami (formalnie są to rezerwy banków komercyjnych). Przy nasilającej się inflacji oraz globalnie rosnących stopach procentowych w celu utrzymania praktycznie zerowych rentowności japońskiego długu BoJ musi kreować coraz więcej waluty. Na początku września Kuroda i spółka musieli zwiększyć skalę regularnych przetargów obligacji z 500 do 550 mld jenów. Doszło do tego, że Bank Japonii trzyma w portfelu ponad połowę długu wyemitowanego przez władze (czyli przeszło 500 bilionów jenów). Na rynku bowiem coraz trudniej jest znaleźć kogoś, kto chciałby trzymać przynoszący śladową rentowność dług Japonii, podczas gdy 10-letnie papiery rządu USA przynoszą 4 proc. rentowności, a niemieckie 2,3 proc.

Nie o to walczyliśmy

Największym paradoksem całej sytuacji jest fakt, że już w kwietniu osiągnięty – i nawet przekroczony – został 2-procentowy cel inflacyjny Banku Japonii. W sierpniu (to ostatnie dostępne dane) inflacja CPI w Kraju Kwitnącej Wiśni dobiła do 3 proc. To wciąż niewiele jak na obecne standardy światowe (ponad 8 proc w USA czy 10 proc. w strefie euro i Wlk. Brytanii), ale zarazem najwięcej od 2014 r. Gdyby jednak pominąć ten jednorazowy wystrzał sprzed kilku lat (wywołany podwyżką stawek VAT), to tak wysokiej inflacji Japończycy po raz ostatni doświadczyli… w roku 1991.

Problem w tym, że nie jest to taka inflacja, o jaką chodziło Haruhiko Kurodzie i jego akolitom drukowania waluty. Charakter obecnej inflacji w Japonii jest głównie kosztowy: wynika z globalnego wzrostu cen energii i surowców. Natomiast władze Japonii chciały uzyskać inflację „ciągniętą” przez popyt krajowy, co na gruncie keynesistowskich teorii ekonomicznych miało rozruszać skostniałą gospodarkę i wykrzesać z niej jakiś wzrost.

Władze w Tokio doszły do punktu, w którym prędzej mogą doprowadzić do upadku waluty niż do pożądanego tempa i charakteru inflacji cenowej. Zamiast porzucić błędną politykę japońskie kierownictwo podjęło walkę z siłami rynkowymi w postaci interwencji na rynku walutowym. 22 września wiceminister finansów Masato Kanda oficjalnie potwierdził, że władze „sypnęły” rezerwami walutowymi, aby zbić kurs dolara. Tego dnia odnotowano spadek kursu USD/JPY z niemal 146 do 140 jenów za dolara. Jednak niewiele to pomogło. Już kolejnego dnia jen wrócił do trendu spadkowego, a notowania „zielonego” właśnie dotarły w pobliże 150 jenów.

- Bacznie obserwujemy ruchy rynkowe. Będziemy zdecydowanie i adekwatnie reagować na nadmierne zmiany – tak 18 października odgrażał się minister finansów Shunichi Suzuki, przestrzegając „walutowych spekulantów” i sprzeciwiając się nadmiernej jego zdaniem deprecjacji japońskiego jena.

Shunichi Suzuki przyznał też, że nie wszystkie rządowe interwencje na rynku walutowym są publicznie ujawniane. Oznaczałoby to, że Tokio prawdopodobnie wielokrotnie próbowało zawrócić kurs USD/JPY i ani razu się to nie udało. Tylko we wrześniu Japonia wydała 18,8 mld USD na pierwsze od 1998 r. interwencje walutowe.

- Bank Japonii podejmuje decyzje o polityce monetarnej nie tylko na podstawie kursów walut, ale również na bazie spektrum czynników takich jak zmiany ekonomiczne i cenowe oraz wpływ na małe i średnie przedsiębiorstwa – tak bronił skrajnie ekspansywnej polityki monetarnej Banku Japonii premier Fumio Kishida.

Sprawę starał się bagatelizować także sam Haruhiko Kuroda.

– Dolar stał się bardzo silny względem wszystkich innych walut na świecie. Ale tylko kilku ludzi, których spotkałem w Waszyngtonie, uważało, że jego siła potrwa długo – powiedział parlamentarzystom szef Banku Japonii.

Na razie Japończycy nie wykazują ochoty do kapitulacji przed Amerykanami i nie wydają się gotowi na zmianę swej ekstremalnej polityki monetarnej. Jednakże w pewnym momencie mogą zostać do tego zmuszeni, jeśliby kurs dolara dał się za mocno we znaki wyborcom zubażanym przez rosnące koszty życia napędzane słabością krajowej waluty.