Podchody pod mBank

Eugeniusz TwarógEugeniusz Twaróg
opublikowano: 2019-11-03 22:00

Wydłuża się lista zainteresowanych przejęciem banku od Niemców, każdy wybrał doradcę ze światowej czołówki. Nie musi to jednak oznaczać ostrej licytacji

Przeczytaj artykuł i poznaj kulisy przygotowań do transakcji sprzedaży mbanku. Kto jest w grze i kto komu doradza.

Zaczyna się taniec godowy wokół mBanku, wystawionej na sprzedaż spółki z grupy Commerzbanku. Konkurentów do ręki atrakcyjnego aktywa nie zabraknie, ale paradoksalnie wcale nie musi to zaowocować wieloma poważnymi ofertami, opiewającymi na wysokie kwoty. Na liście zainteresowanych są trzy państwowe instytucje finansowe, ich najwięksi zagraniczni konkurenci w Polsce i wielki nieobecny na naszym rynku. Każdy wybrał już bank inwestycyjny. Co ciekawe, doradcę ma także sam mBank, którego szefowie mają swój wymarzony scenariusz.

A może fundusz PE

mBank szykuje się na liczne wycieczki chętnych na due dilligence, bo przecież wielu będzie chciało skorzystać z okazji i przejrzeć książki banku uchodzącego za jeden z najbardziej sprawnych na rynku.

Na rynku jest coraz więcej informacji o potencjalnych zainteresowanych transakcją. Według „Rzeczpospolitej” w ING Banku Śląskim powstał zespół do przeanalizowania fuzji z konkurentem. Grupa robocza zawiązała się też w PZU. W minionym tygodniu szef Erste Banku, drugiej co do wielkości instytucji kredytowej w Austrii, powiedział, że też interesuje się mBankiem.

Proces sprzedaży po stronie Commerzbanku prowadzi Goldman Sachs. Swojego doradcę ma też mBank — to JP Morgan. Wybór wydaje się nieprzypadkowy, bo to były pracodawca Cezarego Stypułkowskiego. Prezes mBanku przez kilka lat pracował w londyńskiej siedzibie JP Morgana, odpowiadając za rynek fuzji i przejęć w naszej części Europy. Według naszych rozmówców fakt, że mBank ma swojego doradcę, świadczy o tym, że w procesie sprzedaży nie jest tylko przedmiotem transakcji, ale zachowuje też swoją podmiotowość. Cezary Stypułkowski podczas konferencji wynikowej w czwartek potwierdził to zresztą w niedwuznaczny sposób.

„Liczymy, że w tym procesie będziemy w dialogu z Commerzbankiem, tak by utrzymać tożsamość banku jako instytucji o unikalnych kwalifikacjach organicznego rozwoju. My jako zarząd asystujemy tej transakcji z przekonaniem, że nie powinno to naruszyć istoty rynkowej banku” — powiedział.

Nie jest tajemnicą, że prezes ma mocną pozycję we Frankfurcie, jest osobą uznaną na rynku. Sam mBank w centrali może liczyć ważnego ambasadora — Jörga Hassenmüllera, szefa operacji w Commerzbanku, który lata 2012-16 spędził w Warszawie, jako szef finansów mBanku. Przed ogłoszeniem informacji o sprzedaży osobiście przyjechał do Polski, żeby powiedzieć kluczowym menedżerom o decyzjach, jakie zapadły nad Menem. Jaki praktyczny wymiar będą miały relacje z centralą i wsparcie własnego doradcy?

Z naszych informacji wynika, że w banku rozważana jest koncepcja „trzeciej drogi”, alternatywnej wobec dwóch rysowanych obecnie na rynku, które przewidują albo przejęcie przez bank, spółkę państwową, albo obecnego na rynku inwestora z zagranicznym kapitałem. Trzecim rozwiązaniem miałby być nabywca typu fundusz private equity. Czy na taką układankę zgodziłby się nadzór, który do tej pory był mocno wstrzemięźliwy wobec inwestorów niebranżowych?

— Do tej pory Komisja Nadzoru Finansowego, ale i nadzory w innych krajach niechętnie patrzyły na fundusze private equity w sektorze bankowym. Trudno sobie wyobrazić, żeby w tym wypadku było inaczej — mówi nasz rozmówca, który jest blisko transakcji.

Erste na poważnie

Życie pisze różne scenariusze i niekoniecznie muszą one kończyć się sprzedażą mBanku kontrolowanej przez państwo grupie finansowej. Publiczna deklaracja szefa Erste Banku o chęci przyjrzenia się możliwości zakupu została przez wielu została odebrana jako czysty PR. Jednak z naszych informacji wynika, że Austriacy poważnie podchodzą do transakcji, do pomocy wynajęli Citibank. Erste przez wiele lat patrzył z zazdrością, jak większy konkurent — Raiffeisen Bank International — rośnie w Polsce i kilkakrotnie próbował wbić się na nasz rynek. Był wymieniany m.in. w kontekście Kredyt Banku, kupionego ostatecznie przez Santandera. Wygląda na to, że nie zniechęca go sromotna porażka, jaką Raiffeisen poniósł na polskim rynku. Bank nie jest duży, jak na europejskie standardy, ledwie dwa razy większy od PKO BP, ale ma spore doświadczenie w ekspansji zagranicznej (choć już dawno nie przeprowadził takich fuzji).

Posiada banki w całym regionie Europy Środkowej i Południowej, z perłą w koronie, jaką jest Česká spořitelna, największy bank w Czechach (na który PKO BP od lat spogląda tęsknym okiem). Pytanie, czy akcjonariusze Erste byliby gotowi sfinansować eskapadę do Polski, bo mBank obiektywnie jest ciekawym aktywem, ale nasz rynek bankowy już nie. Przy wskaźniku zwrotu na kapitale (ROE) na poziomie 7 proc., z perspektywą spowolnienia gospodarczego, trudno o wysoki zwrot z inwestycji. Nawet jeśli założyć, że mBank pozbawiony portfela kredytów frankowych zacznie zarabiać powyżej średniej rynkowej, to wciąż może być za mało dla inwestorów, by wyłożyć miliardy na sfinansowanie zakupu. W dużo lepszej sytuacji są banki, które już w Polsce działają, bo mogą zyskać dzięki synergiom. Ale wydaje się, że oferta z Wiednia trafi na stół. Pewne jest, że stawkę podbiją krajowi gracze. Zbigniew Jagiełło, prezes PKO BP, na razie miękko wypowiada się o zainteresowaniu mBankiem. Ale działa — z naszych informacji wynika, że wynajął już doradcę w tym procesie — bank Rothschild. Na razie jego głównym konkurentem jest… inny narodowy czempion — PZU.

Nasze źródła twierdzą, że ubezpieczycielowi doradza Meryll Lynch (w którym kilka lat temu pracował Michał Krupiński, prezes Pekao) i Nomura. Sam Michał Krupiński nie zamierza przyglądać się z założonymi rękami, jak koledzy z innych spółek skarbu państwa udzielają się na odcinku repolonizacji. Z naszych informacji wynika, że Pekao zatrudnił w roli doradcy UBS.

— Licytacja spółek, które mają tego samego akcjonariusza, wydaje się lekko absurdalna, to konsekwencja podziału kontroli nad spółkami między frakcjem polityczne. Z drugiej strony każda może powiedzieć, że działa w swoim najlepszym interesie i ma swoich inwestorów mniejszościowych. Jednak stawiam, że skarb państwa ostatecznie zdecyduje, która spółka ma złożyć ofertę — mówi jeden z naszych rozmówców.

Decyzja polityczna

Najprawdopodobniej do Commerzbanku niedługo zapukają pośrednicy kolejnych oferentów. W procesie wyboru doradcy jest np. ING Bank Śląski. Wielkie i otwarte jest pytanie o to, co zrobi Santander. Michał Gajewski, prezes banku, przy okazji prezentacji wyników mówił co prawda, że priorytetem jest rozwój organiczny, ale w przeszłości też padały takie deklaracje, aż do momentu, gdy na stole pojawiła się ciekawa oferta. Na rynku nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie ludzie z Santandera mają największy know-how w fuzjach i przejęciach, osiągnęli mistrzostwo w szybkim i sprawnym przeprowadzaniu kolejnych fuzji. Tyle tylko, że były to zupełnie inne przejęcia. Gdyby Santander kupił mBank, rozrósłby się do największego banku w kraju. Taka perspektywa wydaje się nie do zaakceptowania nie tylko w centrali PKO BP, PZU czy Pekao, ale także w centrali PiS.

Sprzedaż mBanku to jedna z największych i najważniejszych transakcji na polskim rynku od czasu fuzji Pekao i Banku BPH z 2006 r. W wyniku złożonej operacji powstał największy bank w kraju — nie na długo zresztą. Byłby jeszcze większy, ale ówczesny rząd, któremu przewodził PiS, nie zgodził się na pełną fuzję obydwu banków. Wtedy władza tej partii była daleko słabsza niż obecnie, a międzynarodowe grupy kapitałowe miały mocniejszą pozycję. Dziś trudno przyjąć, żeby rząd zaakceptował przejęcie mBanku przez Santandera, którego prezesem przez lata był obecny premier Mateusz Morawiecki, gdyż byłby to cios w ideę repolonizacji.