Polska jest wyjątkowo niedoceniana przez agencje ratingowe. Wiarygodność kredytowa naszego państwa w trzech największych agencjach jest niemal równa wiarygodności Słowenii, czyli kraju, który ostatnio otarł się o niewypłacalność. Jak bardzo krzywdząca jest to opinia, sprawdzili analitycy BRE Banku. Ich zdaniem, jeśli brać pod uwagę tylko fundamenty makroekonomiczne, czyli twarde dane z gospodarki, Polsce należy się od agencji ratingowych podwyżka oceny o dwa stopnie (z A— na A+). Powinniśmy mieć rating zbliżony do czeskiego lub estońskiego.

— Przeanalizowaliśmy 10 wskaźników makro, najważniejszych z punktu widzenia oceny wiarygodności kredytowej państwa. Sprawdziliśmy, jak wyglądają one w poszczególnych krajach Unii Europejskiej i jak to się ma do aktualnego ratingu poszczególnych państw. Na tej podstawie określiliśmy, jaka jest średnia zależność między sytuacją makroekonomiczną gospodarki a ratingiem jej obligacji — tłumaczy Marcin Mazurek, ekonomista BRE Banku.
Okazuje się, że Polska dość wyraźnie odbiega od tej średniej.
— Czyli mamy niższy rating od tego, jaki wynika z twardych danych makro — tłumaczy Marcin Mazurek.
Własna logika
O tym, że Polska jest ratingowo niedoceniana, część ekonomistów mówi od dawna, jednak w ostatnich miesiącach ta niesprawiedliwość stała się jeszcze bardziej jaskrawa. Polskie obligacje cieszą się ostatnio ogromnym zaufaniem inwestorów, dzięki czemu rentowności biją co chwilę kolejne historyczne rekordy (w 2012 r. spadły z 5,7 do 3,8 proc.). Mimo to, od 2007 r. agencje utrzymują nasz rating bez zmian. Czy w 2013 r. wreszcie doczekamy się sprawiedliwego traktowania? Szansa jest, ale niewielka. Agencje ratingowe nie patrzą tylko na fundamenty gospodarcze, ale biorą też pod uwagę inne, nie zawsze merytoryczne czynniki.
— Twarde dane są ważne, ale jest jeszcze coś takiego jak analiza ekspercka. Przy ocenie wiarygodności agencje biorą pod uwagę np. fakt, że Polska jest poza strefą euro oraz pamiętają bankructwo naszego kraju w latach 80. Moim zdaniem, znaczenie tych okoliczności jest przeceniane — strefa euro nie gwarantuje już bezpieczeństwa, a bankructwo to zamierzchła przeszłość. Agencje uważają jednak inaczej — mówi Przemysław Hewelt, ekonomista Grant Thornton, były analityk Fitch Ratings w Londynie. Ponadto „ratingodawcy” w ostatnich latach wielokrotnie raczej się spóźniali, niż wyprzedzali rzeczywistość.
— Zgadzam się, że Polska ma zaniżony rating, ale na zdecydowane działanie agencji nie ma co liczyć. Będą chciały poczekać, aż Komisja Europejska zdejmie z Polski procedurę nadmiernego deficytu, oraz zobaczyć, jak obecne spowolnienie gospodarcze wpływa na sytuację budżetową. Dlatego ewentualna podwyżka nastąpi raczej w 2014 niż 2013 r. — uważa Dariusz Winek, główny ekonomista BGŻ. Według Marcina Mazurka, w bieżącym roku agencje tylko zapowiedzą podwyżkę ratingu (nadadzą mu tzw. perspektywę pozytywną), a zrealizują tę zapowiedź w przyszłości. Sami „jurorzy” na temat swoich planów wobec Polski milczą.
— W lutym przedstawimy aktualizację naszej oceny wiarygodności Polski. Do tego czasu nie podejmiemy żadnych decyzji — mówi Piotr Kowalski, prezes polskiego oddziału Fitcha. Dwa pozostałe ratingowe giganty — Moody’s i Standard & Poor’s — odmówiły nam komentarza na ten temat.
Skazani na siebie
Choć agencje ratingowe od kilku lat przeżywają poważny kryzys wiarygodności (przed upadkiem Lehman Brothers nadawały najwyższy rating instrumentom finansowym, mimo że w rzeczywistości aktywa te były bardzo ryzykowne i ostatecznie przyniosły inwestorom potężne straty), ich ratingi nadal mają na rynkach finansowych spore znaczenie. Banki czy fundusze inwestycyjne i emerytalne nie mają alternatywy dla agencji ratingowych i nadal zmuszone są korzystać z ich wycen.
— W instytucjach finansowych panują określone reguły dotyczące kompozycji portfela aktywów. Osoby, które odpowiadają za inwestycje, mają przykazane, jaka część portfela może być zainwestowana w jakie aktywa. Na przykład jedna trzecia aktywów musi mieć rating AAA, jedna trzecia — przynajmniej A, a jedna trzecia — przynajmniej BB — tłumaczy Przemysław Hewelt. Gdyby więc z jakiegoś powodu zaczął się odwrót inwestorów od polskich obligacji, podwyżka ratingu złagodziłaby skutki tego ewentualnego exodusu.
— Obserwowany ostatnio rajd na polskich obligacjach nie może trwać wiecznie. W 2013 r. zobaczymy dość wyraźną korektę. Wyższy rating może być źródłem dodatkowego popytu na polskie obligacje, a więc nieco zmniejszyć skalę utraty ich wartości — twierdzi Dariusz Winek.
Niepokonana trójka
Na światowym rynku agencji ratingowych od dziesiątek lat panuje oligopol — niemal w całości kontrolowany jest on przez trzech graczy: Fitch, Standard & Poor’s i Moody’s. Podejmowane są jednak próby, by tę dominację przełamać. W 1994 r. Chiny stworzyły agencję Dagong. Jej ratingi są jednak respektowane głównie w Azji, ze względu na na powiązanie agencji z rządem w Pekinie. W 2011 r. stworzenie niezależnej, europejskiej agencji ratingowej zapowiedziała też Komisja Europejska. W połowie 2012 r. porzuciła jednak ten plan, głównie z powodu obaw, że stworzona przez instytucję polityczną agencja nie zdobędzie oczekiwanej wiarygodności rynków finansowych. Własną agencję ratingową ma też Polska — jest to Korporacja Ubezpieczeń Kredytów Eksportowych (KUKE). Od 2011 r. nadaje rating 60 krajom, w tym m.in. Chinom, Chile czy Uzbekistanowi. Co ciekawe, KUKE przyznaje Polsce rating A+, czyli zgodny ze wskazywanym przez BRE Bank.