Ustawa o obronie Ojczyzny z 2022 r. umożliwia wręcz niewyobrażalne wydatki zbrojeniowe bez oglądania się na konstytucyjne limity zadłużenia. Pokrywane są z trzech źródeł: budżetu państwa, Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych (FWSZ) oraz zbywania akcji lub udziałów spółek obronnych, przy czym ten punkt jest marginalny. Od bieżącego roku wydatki wojskowe objęte ustawą budżetową wynoszą co najmniej 3 proc. PKB, ale będą większe – władcy zapowiadają 4, 5, a nawet 6 proc., końca nie widać. FWSZ, utworzony w Banku Gospodarstwa Krajowego, zasilany jest głównie obligacjami gwarantowanymi przez skarb państwa. To jeden z funduszy wyprowadzonych poza budżet, co umożliwia puszczanie bokiem setek miliardów – tegoroczny deficyt wynosi niby 68 mld zł, natomiast faktyczne pożyczki państwa według rzetelnych wyliczeń rynkowych sięgają kwoty… pięć razy większej.
Wielki Brat się nie wyrabia
Ustawa nakazuje, aby program finansowania armii „uwzględniał polski przemysłowy potencjał obronny oraz wydatki na badania naukowe i prace rozwojowe w dziedzinie obronności państwa”. W tym kontekście wizyta prezydenta Josepha Bidena to naturalna okazja do spojrzenia na polskie zakupy militarne w USA. Wobec skali rozkręconego przez PiS programu zdolności produkcyjne najpotężniejszego na świecie amerykańskiego kompleksu militarno-przemysłowego okazały się… niewystarczające. Nie żeby w ogóle, lecz w krótkich terminach oczekiwanych przez nasz rząd. Dlatego zaskakująco dla wszystkich, a zwłaszcza dla sojuszników z NATO, MON znalazło uzupełniające źródło zakupów w odległej Republice Korei. Ważna jest okoliczność, że egzotyczne samoloty, czołgi, wyrzutnie i armatohaubice spełniają standardy NATO, bowiem to rozwinięta technologicznie broń na podstawie amerykańskiej.
Koreanizacja pierwowzorów z USA wywołuje naturalne pytanie, czy w przyszłości u nas możliwa będzie analogiczna polonizacja uzbrojenia sprowadzanego za grube miliardy zza Atlantyku. Zwięzła odpowiedź brzmi – nie, przynajmniej w podobnej skali. Idea polonizacji importowanej broni jest oczywiście znana od wielu lat. Po przełomie ustrojowym zmodernizowano np. radziecki czołg T-72, na bazie którego narodził się PT-91 Twardy, produkowany przez Bumar-Łabędy. W XXI wieku polonizacji poddawany jest niemiecki czołg Leopard najstarszego typu 2A4, czym zajmują się Wojskowe Zakłady Motoryzacyjne w Poznaniu. Wersje PL otrzymują nowoczesny osprzęt, chociaż konstrukcyjnie to jedynie lifting.

Pierwszy offset był nieudany
W relacjach z USA również mamy już militarno-przemysłowe doświadczenia. Ćwiczebnym poligonem był przełomowy zakup samolotów wielozadaniowych F-16. W 2003 r. rząd SLD nabył 48 nowych maszyn, które zostały wyprodukowane przez Lockheed Martin Aeronautics Company i dostarczone w latach 2006-08. Kwota ponad 3,2 mld USD z budżetu państwa, bez kreatywnej księgowości, wydaje się z dzisiejszej perspektywy niewygórowana, ale dwie dekady temu był to militarny rekord w całych naszych dziejach. Kontraktowi towarzyszyła umowa offsetowa o teoretycznej wartości nawet przewyższającej samoloty. Niestety, jej realizacja przebiegała po grudzie, jedynie co czwarty z projektów przyczynił się do modernizacji gospodarki i restrukturyzacji przedsiębiorstw. Brak wiedzy i doświadczenia po polskiej stronie skutkował wadliwym wyborem projektów. Zderzało się to po stronie amerykańskiej z traktowaniem offsetu niczym zła koniecznego, wręcz haraczu obcego tamtejszej filozofii biznesowej – produkujemy i sprzedajemy, a więc czemu mamy jeszcze obdarzać nabywcę technologiami.
Doświadczenia pierwszych zakupów u Wielkiego Brata przekładają się na współczesność. Podpisana na początku 2020 r. przez rząd PiS umowa na zakup 32 samolotów wielozadaniowych piątej generacji F-35 za 4,6 mld USD nie została powiązana z żadnym offsetem. Podobnie jak sprowadzenie 250 czołgów Abrams trzeciej generacji za około 4,7 mld USD. Wybrane zostały nie tylko bez offsetu, lecz bez przetargu czy analizy ofert, decyzję o odejściu od Leopardów produkowanych za miedzą podjął i ogłosił epizodyczny wicepremier Jarosław Kaczyński. Później doszedł jeszcze zakup 116 Abramsów starszej generacji, ale z dostawą szybszą. Inaczej skonstruowana została umowa na zakup docelowo aż 500 wyrzutni HIMARS, spośród których 468 będzie posadowionych na polskich podwoziach Jelcz. To pozytywny wyjątek w generalnej konstrukcji polsko-amerykańskich transakcji. Chociaż niejedyny, Jelcze miałyby również holować naczepy z bateriami Patriotów. Ten zakup ma wartość około 4,75 mld USD, czyli rywalizuje o kwotowy prymat z Abramsami.
Koniecznie trzeba podkreślić, że bijące po oczach miliardy dolarów obejmują czyste zakupy. W kalkulacjach pomijane są późniejsze ogromne koszty eksploatacji, remontowania, uzupełniania amunicji etc. Władcy ogólnie informują o umowach ramowych, natomiast same kontrakty są tajemnicą nawet nie handlową, lecz państwową specjalnego znaczenia. Diabeł tkwi w szczegółach, zatem często nie daje się ocenić na podstawie mglistych obietnic, jakie może być przełożenie konkretnych transakcji z USA na postęp technologiczny polskiego sektora zbrojeniowego.
Znaczna różnica asortymentowa
Wniosek generalny – wszystko, co fruwa i wzbija się w powietrze, czyli samoloty czy rakiety, to za wysokie progi. Marzenia dotyczące tego asortymentu powinny realistycznie ograniczyć się do serwisowania i remontowania, sporo doświadczeń już przyniosła obsługa F-16. Natomiast wszystko, co jeździ po ziemi czy strzela klasycznie – jak najbardziej może być w większym lub mniejszym stopniu przyswajane. Dlatego fatalna jest okoliczność, że np. o Abramsach PL mowy nie będzie.
Moja teza „Wędka za cienka na grube ryby” naturalnie odnosi się do przysłowia o różnicy między dawaniem złaknionemu ryby lub wędki. Wspomnianych w tekście militarnych grubych ryb polski przemysł nie ma szans złowić. Ale te mniejszej wagi – jak najbardziej. Przysłowie pomija jednak bardzo ważną okoliczność: otóż po otrzymaniu wędki trzeba jeszcze nauczyć się nią posługiwać.