W czwartek, 9 marca Silicon Valley Bank (SVB), mało znany poza Doliną Krzemową pożyczkodawca amerykańskich start-upów zmuszony został do sprzedaży papierów wartościowych o wartości 21 mld USD. Pozbycie się dużej ilości obligacji amortyzowanych z założeniem, że do terminu wykupu nie zostaną sprzedane, naraziło instytucje na istotną stratę. Klienci z obawy przed niewypłacalnością SVB rozpoczęli masowe wycofywanie depozytów. Konieczne jest uzupełnienie kapitałów w drodze emisji akcji o wartości 2,25 mld USD. Cena akcji na Wall Street runęła o 60 proc.
Mimo że SVB jest specyficzną instytucją, która ma mało zdywersyfikowaną grupę pożyczkobiorców o dużym ryzyku, jej model biznesowy oraz struktura kapitałów są zbliżone do tych spotykanych wśród największych banków. Nakręciło to panikę inwestorów, którzy obawiając się globalnej zapaści systemu bankowego zaczęli wyprzedawać akcje. Wyprzedaż dotarła również do Polski, a w piątek 10 marca indeks WIG-Banki spada nawet o ponad 3 proc. Zdaniem analityków nowe ryzyko jest jednak niczym w porównaniu z zagrożeniami, które nad polskimi bankami czyhają od miesięcy.
Spokojna głowa
W międzynarodowym systemie bankowym losy jednej instytucji mogą wpłynąć na wszystkie, tak jak to miało miejsce 15 lat temu w przypadku banków Bear Stearns i Lehman Brothers. Obawy inwestorów o skutki problemów SVB można więc zrozumieć, bo mimo że działa on w niszy, to do zapaści doprowadziła go sprzedaż aktywów, które posiada każdy bank na świecie.
- Światowa bankowość to system naczyń połączonych, więc problemy jednego banku mogą się przełożyć na wszystkie inne. Inwestorzy przypomnieli sobie o ryzyku konieczności sprzedaży obligacji amortyzowanych z założeniem utrzymania ich w portfelu do terminu zapadalności. Takie zdarzenia następują dość rzadko, ale się zdarzają i powodują spore straty banków, stąd strach widoczny na rynkach - mówi Łukasz Jańczak, analityk Erste Securities.
Bezpośredniego połączenia między SVB a polskim sektorem bankowym jednak nie ma.
- Polski sektor jest w grupie banków europejskich, które nie mają bezpośredniego połączenia z ostatnimi wydarzeniami w USA. Zależne są tylko pod względem sentymentu giełdowego, negatywne emocje po prostu udzielają się inwestorom na całym świecie. Nie spodziewam się, aby polski sektor bankowy miało wkrótce spotkać to, co dzieje się za oceanem – dodaje Łukasz Jańczak.
Nie tylko żadna instytucja nie posiada ekspozycji na SVB, ale też nie ma takiej, która współpracowałaby wyłącznie z takimi klientami, jak start-upy.
- Główne pytanie, jakie powinni sobie zadać inwestorzy, to który polski bank posiada takich klientów, jak SVB oraz podobną strukturę aktywów. Prawda jest taka, że nie ma u nas instytucji, która na tak szeroką skalę finansowałaby spółki o niemal zerowych przepływach pieniężnych - mówi Michał Sobolewski, analityk DM BOŚ.
To co ważne
Jedynym uzasadnieniem obaw o polski sektor bankowy, wywołanych przez sytuację SVB, mogą być obligacje, których sprzedaż była źródłem problemów amerykańskiej instytucji i które posiada niemal każdy polski bank. Są to głównie 10-letnie obligacje skarbowe, kupione z zamiarem trzymania aż do terminu zapadalności. Ich popularność w polskim sektorze bankowym wzrosła w ciągu ostatnich dwóch lat, wraz ze wzrostem stóp procentowych.
- Polskie banki w aktywach posiadają 2,7 bln zł, z czego instrumenty dłużne, które stały się problemem Silicon Valley Bank, czyli wyceniane w zamortyzowanym koszcie, stanowią 15 proc. i mają wartość 400 mld zł. Jest to o tyle istotne, że ewentualne straty z ich tytułu nie tylko pomniejszają stan aktywów, ale też kapitałów - mówi Łukasz Jańczak.
O tyle według danych NBP wzrosła wartość amortyzowanych obligacji w aktywach polskich banków od września 2021 r. do stycznia 2023 r.
Do wyprzedaży tychże instrumentów raczej nie dojdzie. Inwestorzy powinni przede wszystkim martwić się kwestiami bieżącymi, które w Polsce stanowią bardziej realne ryzyko, mimo że w wynikach na razie tego nie widać.
- Jeżeli chodzi o to, co się wydarzyło w USA, to nie mamy się czego obawiać. Mamy natomiast swoje problemy - wystarczy spojrzeć na kwestię kredytów frankowych, która podkopała bazę kapitałową niektórych banków. Nastawienie uczestników rynku jest obecnie niezwykle pesymistyczne i prawdopodobnie dlatego rynek tak nerwowo reaguje na jakiekolwiek niepokojące informacje – dodaje Michał Sobolewski.
Ku końcowi zbliżają się też wakacje kredytowe. Mimo że nie były one dla banków tak bolesne, jak oczekiwano, ich przedłużenie na kolejne kwartały traktowane jest jako istotne ze względu na nadchodzące wybory parlamentarne.
– Problem franków szybko nie zostanie zażegnany, a co z wakacjami kredytowymi dowiemy się pewnie w połowie roku. Dlatego wyceny w sektorze są dość niskie, szczególnie po mocnym pod względem wyników styczniu. Inwestorzy są jednak ostrożni wzlędem sektora i zawsze tak było, że atrakcyjne ceny nie stanowiły jedynego argumentu przemawiającego za zakupem - tłumaczy Łukasz Jańczak.
Druga strona medalu
Inwestorzy ostrożnie podchodzą do akcji nie tylko jedna ze względu na potencjalne kłopoty banków. Komunikacja Fedu z rynkiem na początku tygodnia rozpoczętego 6 marca była mocno jastrzębia, co napędziło obawy o większą podwyżkę stóp procentowych w marcu i wyższą stopę docelową. Mimo że podejmując decyzje bankierzy będą opierać się na danych gospodarczych, jednorazowe wydarzenia, takie jak problemy SVB, mogą jednak również mieć znaczenie. Instytucja stała się ofiarą wysokich stóp procentowych, które utrudniły działalność jej klientów. Obawiając się kolejnych tego typu sytuacji, Fed teoretycznie mógłby skusić się na bardziej gołębi ruch.
- Inflacja jest wciąż zdecydowanie za wysoka, a mocne dane z rynku pracy i gospodarki pokazują, że zbyt łagodna polityka monetarna może tylko ją napędzić. Rezerwa Federalna chce za wszelką cenę tego uniknąć, dlatego nie powinna ratować banków, dopóki środki klientów nie będą rzeczywiście zagrożone. Choć oficjalnie Fed nie jest oczywiście instytucją polityczną, galopująca inflacja może osłabić poparcie dla rządzących demokratów. Scenariusz z 2008 r., kiedy bankierzy rzucili koła ratunkowe dla Wall Street utrzymując jastrzębią politykę monetarną, może się więc nie powtórzyć - mówi Eryk Szmyd, analityk XTB.